Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Na kasie w markecie kradną? Historia pewnej krótkiej opowieści zasłyszanej w saunie...

Kiedy wszedłem do szatni na mojej ulubionej siłowni, szybko zamarłem, gdy do moich uszu dobiegła akurat treść rozmowy dwóch jegomościów przebywających w środku. Panowie, chyba dobrzy znajomi (no bo raczej nikt nie opowiadałby takich rzeczy nowopoznanemu człowiekowi...), w wieku ok. trzydziestu kilku lat, narzekali na pracę i rozmawiali o rozwoju kariery zawodowej. W jednej z największych zagranicznych sieci handlowych w Polsce. I nic w tym nie byłoby niezwykłego, gdyby nie rada jednego z nich, która sugerowała, że kasjerzy okradają klientów. Masowo. Wszyscy. Za zgodą i wynagrodzeniem przełożonych z nielegalnego procederu

Na kasie w markecie kradną? Historia pewnej krótkiej opowieści zasłyszanej w saunie...
Kasjer na kasie w markecie
źródło: https://static.wywrota.pl/pliki/site_images/2be4348e_jpeg-lg

Nie będę wymieniał nazwy dyskontu, bo być może rozmowę tę należałoby gdzieś zgłosić (gdzie — na policję, skoro poszkodowanego bezpośrednio nie ma? Do prokuratury, skoro jest jedynie zasłyszana rozmowa rzekomego obecnego pracownika marketu? A może do samego sklepu — ale po co, skoro wg słów uczestnika rozmowy nawet kierownik kasjerów zamieszany jest w proceder, bo codziennie dostaje 50 PLN do ręki za przymykanie oka na działania kasjerów i kasjerek?). A chyba zgłaszać tego nigdzie nie chcę, bo same problemy.

Stałem sobie cicho w szatni, podsłuchując (a co tam — jak zwał, tak zwał — przyszedłem pogrzać tyłek na saunie, ale sama rozmowa prowadzona była dość głośno w pomieszczeniu obok, więc nawet nie musiałem się wysilać, by wszystko usłyszeć podczas przebierania się — aż tak bezczelnie i otwarcie o tym procederze rozmawiano). Cała rozmowa zabrała raptem kilka minut i tyle jej słyszałem, ale to, co usłyszałem, zmroziło mnie kompletnie.

Jegomość, podający się za obecnego pracownika jednego z sieciowych marketów w Kielcach z niemieckobrzmiącą nazwą, stwierdził, że praca w jego firmie jest świetna. Nie dość, że dobra podstawa na rękę, to tylko 8 dni pracy w miesiącu (jeśli dobrze usłyszałem — pewnie miał na myśli jakieś dwunastki albo dyżury?), to jeszcze... można "ojebywać" klientów na kasie. Cytowałem.

A właściwie nie tyle można, co tak się tam po prostu robi. Na każdej kasie towar kasowany jest tak szybko, że mało który klient w ogóle zdąży go spakować równo z kasjerem. Do tego paragon wyjeżdża szybko i mało kto go w ogóle odbiera, a co dopiero czyta. Czasem słychać jakiegoś niezadowolonego klienta, który zauważy rozbieżność pomiędzy tym, co na paragonie, a tym, co faktycznie w koszyku. Wtedy kasjer szybko, bez słowa sprzeciwu zwykle, koryguje paragon, oddaje gotówkę i tyle. Następny klient.

I wydawałoby się, że nic w tym dziwnego — wysokie tempo pracy, praca dość mechaniczna, pomyłki się zdarzają. Tak. Z pewnością. Problem w tym, że wg słów delikwenta na saunie wszelkie pomyłki są celowe. Jeśli widać klienta, który może robić duże zakupy, a przy okazji kupuje lepszej jakości towar (np. jakieś dobre whisky), to przy zakupach wartości 400-500PLN mniejsze jest prawdopodobieństwo, że się zorientuje, że doliczono mu jakiś towar nawet za 50-80PLN. Więc się go dolicza. Np. zamiast jednej butelki na paragonie są dwie. Jak się klient zorientuje, to trudno — odda się mu kasę. Jeśli się nie zorientuje, to sukces.

I tak na każdej prawie kasie. Wszyscy robią to celowo. A po co? Przecież sklep z tego nic nie ma, bo towar rzekomo zszedł ze stanu i trzeba od tego podatek zapłacić. Potem się nie będzie zgadzać stan magazynowy, remanent itp. Na to też jest sposób. Podobno na koniec pracy (czy na koniec dnia w ogóle) wszyscy kasjerzy robią korekty paragonów. Zdejmują z nich to, co dodali w ciągu dnia.

W skali całego sklepu takie różnice dziennie wynoszą nawet kilka tysięcy złotych (średnio jednak ok. 1,5 tys. złotych). DO PODZIAŁU na kasjerów (wtedy, gdy klient płacił gotówką szczególnie). Ilu kasjerów jest, na tylu dzieli się dzienny "utarg" z oszukanych danego dnia klientów. Kierowniczka zmiany dostaje dziennie 50 PLN z całej puli, po to, by przymykała na proceder oko i nie zgłaszała tego nigdzie.

Każdy kasjer miesięcznie jest w stanie z tego procederu "wyciągnąć" co najmniej kilkaset dodatkowych złotych. Często znacznie więcej — zależy od "szczęścia" i klasy klientów przychodzących do marketu danego dnia. Miesięcznie kasjer, uwzględniając ten proceder, zarabia nawet ponad 4000 zł na rękę. Średnio. Są lepsi — jak twierdził delikwent na saunie.

Problem w tym, że chłopak tym procederem zachwalał koledze pracę w jego firmie. Ale też w ogóle w handlu, bo w innej dużej, też zachodniej sieci z owadem w nazwie, podobno jest to samo. Podobno, bo teraz tam nie pracuje, ale pracował — i tak było. Według jego słów.

I teraz sobie siedzę, zastanawiając się, czy to tylko ja mam tak, że mnie nagle, po 38 latach mojego życia olśniło, że jestem okradany w sklepie, w biały dzień. I złodzieje nie mają z tym żadnego problemu? Do tego stopnia, że proceder ten wykorzystują jako zachętę do rekrutacji innych ludzi do oficjalnej pracy?

Oczywiście podejrzewam, że sprawa nie dotyczy absolutnie WSZYSTKICH kasjerów. I to tylko w tej firmie, ale też innych. Zapewne jest to proceder odosobniony, zorganizowany przez jakąś grupkę degeneratów z konkretnego marketu. Zapewne. A jeśli jednak jest inaczej i to jest jakiś standard w branży handlowej? Odkąd dowiedziałem się o tej sytuacji, zakupy w sklepach zachodnich marek robiłem parokrotnie. I nawet w głupiej Żabce przy zakupach na 14PLN na paragonie doszukałem się pomyłki na 3,5PLN (na paragonie był produkt, którego nie kupowałem; pani na kasie nawet nie zaprotestowała, tylko oddała mi pieniądze. Do tego zamiast 3,50 PLN, dała 2,50 PLN i dopiero po mojej kolejnej interwencji oddała dodatkową złotówkę; paragonu nowego nie dostałem — więc albo pani niekompetentna, albo robi to samo, co w niemieckiej czy hiszpańskiej sieci; może się tam szkoliła?).

I absolutnie nie chcę tutaj wskazywać palcem i twierdzić, że wszyscy kasjerzy kradną. Nie! Ale wystarczy, że kradnie jeden i robi wszystkim pozostałym złą reklamę.

A jakie są Wasze przemyślenia w tym temacie? Macie własne doświadczenia z jednej albo z drugiej strony? Ktoś wie, czy to tylko jeden market w Kielcach ma takie pomysły, czy to ogólnopolski proceder i wszyscy po prostu kradną?

Data:

Mateusz Fatek

Zaorać Wiejską - https://www.mpolska24.pl/blog/38

Prywatny blok przedsiębiorcy, pisarza powieści science-fiction, komentatora politycznego, tłumacz. Obserwatora polskiej i zagranicznej polityki, którego mierżą niekiedy idiotyczne, szkodliwe i antypolskie zachowania polityków i części naszego społeczeństwa. Ani lewak, ani skrajny konserwatysta - po prostu patriota, któremu zależy na tym, by w tym kraju żyło się dobrze większej części społeczeństwa, a nie tylko "elitom".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.