Główne podejrzenia po śmierci Niemcowa padły na Putina. Nic dziwnego, zabójstwa dokonano w przeddzień planowanych przez opozycję demonstracji, w miejscu, gdzie bez wiedzy odpowiednich służb porządkowych mysz się nie przeciśnie. Gdzie każdy metr jest pod ciągłym nadzorem kamer, które – jak się potem – okazało były niesprawne.
Poza tym zabójcy musieli wiedzieć, że Niemcow jako opozycjonista był pod ciągłą obserwacją rosyjskich służb specjalnych. Tak więc organizując zamach, musieli liczyć się z tym, że mogą wpaść na tzw. „ogon”. Byli więc albo mocno zdeterminowani i nieostrożni, albo po prostu czuli się bezkarni, gdyż byli pewni, że nie poniosą odpowiedzialności.
Okoliczności zabójstwa Niemcowa wskazujące na Kreml mają jednak pewną słabość: są tak oczywiste, że aż niewiarygodne. No bo przecież służby nie byłyby na tyle nieostrożne, aby robić to w tym czasie i miejscu. Zrobiłyby to raczej po cichu, innymi metodami. W końcu mają w tym doświadczenie. Co pokazuje choćby sprawa Aleksandra Litwinienki. Chyba, że chodziło właśnie o to, aby poprzez swoją oczywistość wyeliminować głównego podejrzanego i skierować podejrzenia w innym kierunku?
K.S.