Chrześcijaństwo jest dla mnie doświadczaniem nieustannie dwóch rzeczywistości. Mojej, osobistej grzeszności czyli świadomości tego, że wobec Miłości Boga jestem ciągle nie w porządku: robię głupie rzeczy, które niszczą moją wolność, poczucie godności i dobrej dumy. Druga jest ta, że On nieustannie, za darmo, swoją łaską, daje mi doświadczać bezwarunkowego przebaczenia.
Napięcie między nimi jest czymś, co towarzyszy mi od rana do wieczora, przez cały świadomie przeżywany czas. Ono zmienia moje myślenie, wartościowanie, podejmowanie decyzji i w końcu działanie. Ważny w tym procesie jest czas, kiedyś wydawało mi się, że to jest kwestia moich decyzji, pracy nad sobą, dziś wiem, że to za mało, że bez łaski nic nie zrobię, albo zrobię niewiele. Mam też to szczęście spotykać mądrych ludzi starych, którzy uczą mnie tego, że proces przemiany trwa naprawdę do śmierci.
To powolne umieranie mojej sprawiedliwości pod wpływem działania łaski sprawia, że z każdym dniem czuję się coraz bardziej pokonany, przez Tego, który pokonał wszystko, łącznie ze śmiercią.
Katolickie media w ostatnim tygodniu sporo mówiły o ekskomunice nałożonej na Martę Heize za symulowanie sprawowania Eucharystii, do tego czynu dołożyła się także cała ideologia, którą wraz ze swoimi przyjaciółmi Marta wyznaje. Nie o tym jednak chcę pisać.
Ten krok Kościoła (ekskomunika) w pewnych kręgach katolickich wywołał wiele radości. Czytałem komentarze i nie mogłem się nadziwić, że w moich Braciach i Siostrach, którzy przyjmują tą samą Eucharystię, doznają tej samej Łaski, co ja, pojawia się radość z powodu ekskomuniki.
Rozumiem cel kar Kościoła, wiem że są potrzebne (nie wychowałem się w czasach bezstresowych), ale nie rozumiem jak w rodzinie jedno dziecko może cieszyć się z ukarania drugiego i pisać komentarze o treści: „nareszcie”? To znaczy rozumiem mechanizmy takiego tryumfalizmu, on wypływa z naszej słabości, z naszych kompleksów, po prostu małości ludzkiej. Jednak to są pola do pracy nad sobą, a nie motywatory do ogłaszania zwycięstw.
Jestem człowiekiem grzesznym i słabym. Doświadczam jednak darmowego przebaczenia, które nie jest ani moją zasługą, ani mi się nie należy. I właśnie dlatego wiem, że ktoś kto upada, nawet publicznie i notorycznie nie jest moim wrogiem, a jest moim bratem, siostrą w tym samym dramacie, który nazywamy grzechem. Nigdy nie może być we mnie radości z powodu ukarania grzesznika. Nawet jeśli później próbuję to ubrać w teorie o potępianiu grzechu, a nie grzesznika.
Mam następujące wątpliwości:
“Ekskomunika wywołała wiele radości”…
A może zewnętrzne objawy radości są tylko świadectwem satysfakcji z powodu nałożenia słusznej kary? A za tym przecież może stać głębokie pragnienie niewikłania rzeczy prostych, jasnego rozróżnienia dobra i zła, i przekonania, że słusznym jest by złe uczynki były ukarane.Takie pragnienie sprawiedliwego sądu. Można by oczekiwać przynajmniej rozważenia takiej możliwości… Jakie zachowania pozwalają czy nakazują mówić o “triumfalizmie”, “słabości”, “kompleksach” i “małości ludzkiej”? Czy rzeczywiście dzieją się rzeczy tak jednoznacznie naganne?
Czasami może być pomocne wyjaśnienie stanowiska przy pomocy porównania:
Jeżeli mamy szarżującego bardzo niebezpiecznie kierowcę, co rusz wymuszającego pierwszeństwo, i jakiś czas potem widzimy go zatrzymanego przez policję to mówimy sobie z satysfakcją: “dobrze mu tak!”. W ten, być może nieudolny sposób wyrażając nasze zadowolenie z tego, że został sprawiedliwie ukarany, a więc że zło którego dokonywał zostało powstrzymane. I raczej nie ma sensu przypisywanie naszej postawie "triumfalizmu"...