Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Tajna likwidacja

Protest w Lubelskich Zakładach Przemysłu Skórzanego wybuchł po tym, gdy właściciele firmy nagle postawili ją w stan likwidacji i w jednej chwili zwolnili wszystkich pracowników.

Bardzo, bardzo zdziwieni musieli być pracownicy lubelskich LZPS, zakładu specjalizującego się w produkcji obuwia dla wojska, a należącego do grupy giełdowego Protektora, gdy tuż przed końcem roku kurierzy przynieśli im do domu wypowiedzenia z pracy. Powód – likwidacja firmy. Nic tego nie zapowiadało. Więcej: szefowie dziesięć dni wcześniej mówili związkowcom, że wszystko jest w najlepszym porządku, są zamówienia, produkcja jest niezagrożona itd.


Jeszcze bardziej musieli być zdziwieni ci, którym kurierzy nie dostarczyli wypowiedzeń, bo np. nie zastali ich w domu.


– Są i tacy w LZPS, są też ludzie bez pieczątek w książeczkach zdrowia itp. – mówi Krzysztof Choina, wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Środkowowschodniego „S”. O natychmiastowej likwidacji ich zakładu pracy, w związku ze złą sytuacja finansową, o tym, że stracą zatrudnienie z dnia na dzień, dowiedzieli się pocztą pantoflową.


– Władze spółki zachowują się skandalicznie. Zafundowali ludziom horror na rozpoczęcie nowego roku. Solidarność będzie wspierała protestujących – i organizacyjnie, i poprzez interwencję u odpowiednich władz. Nie zostawimy załogi LZPS samej – zapewnia Tadeusz Majchrowicz, zastępca przewodniczącego Komisji Krajowej „S”.


Za barierkami
Jak przypomina Krzysztof Choina, jeszcze 16 grudnia odbyło się spotkanie zarządu ze związkowcami.
– Była mowa o dobrej kondycji zakładu. O tym, że nie ma żadnego zagrożenia, przeciwnie: mówiono o dużym obłożeniu i możliwościach dodatkowej produkcji – mówi Choina.


Jednak 29 grudnia zebrali się właściciele i podjęli decyzję o likwidacji firmy. Już wtedy pracownicy byli w domach, dlatego wysłano do nich kurierów z wypowiedzeniami, a do urzędu pracy, tuż przed jego zamknięciem, zawiadomienie o zwolnieniach pracowników.


– Były to działania nie tylko dziwne, ale także bezprawne bez dwóch zdań, bo związki zawodowe nie otrzymały żadnego zawiadomienia. Zakład został zamknięty na trzy spusty, związkowcy nie zostali też dopuszczeni do pomieszczeń, gdzie były dokumenty – podkreśla wiceprzewodniczący Choina.


– Podjęliśmy takie działania ze względu na rosnącą konkurencję oraz fakt, że lubelski zakład jest jednym z najstarszych w naszej grupie. Koszty jego modernizacji byłyby po prostu niewspółmierne do wyników – tłumaczył Wojciech Kądziołka, rzecznik Protektora.


Obydwa działające w LZPS związki – Solidarność i związek branżowy, zgłosiły wejście w spór zbiorowy, które to zgłoszenie najpewniej, ale trudno to ustalić, nie zostało uznane przez pracodawcę. Zarząd firmy nie chciał przyjąć zgłoszenia, mimo to udało się je przesłać pocztą.


Najpierw dokumenty
Gdy w poniedziałek, 2 stycznia, pracownicy LZPS rozpoczęli pikietę firmy, domagając się wejścia na jej teren (do końca stycznia są jeszcze zatrudnieni w LZPS), budynek został otoczony barierkami, za którymi postawiono ochroniarzy.


– Było ich niewielu, dlatego pracownikom udało się sforsować barierkę i otworzyć drzwi od środka – mówi jeden ze związkowców. Do budynku weszło ponad 40 osób, w większości kobiet. Udało się im porozmawiać z likwidatorem LZPS, który do tej pory uparcie unikał kontaktu ze zwolnionymi ludźmi.


Jednak po zakończonych fiaskiem negocjacjach z zarządem część pracowników – w większości kobiety – pozostała w fabryce. Czego żądali związkowcy? Po pierwsze wpuszczenia zwolnionych pracowników na teren zakładu, sprzedaży środków trwałych (m.in. ośrodka wypoczynkowego w Karwi kupionego ze środków funduszu) oraz przekazania pieniędzy na socjalny fundusz pracowniczy.


Żądali również, aby spółka wypłaciła pracownikom po 2 tys. zł za każdy przepracowany rok (władze Protektora jako odprawę i odszkodowanie dla zwalnianych pracowników zobowiązały się wypłacić równowartość sześciu pensji). Ale warunkiem wstępnym miało być wpuszczenie związkowców do ich pomieszczeń i umożliwienie zabrania stamtąd swoich rzeczy, w tym dokumentów. Od spełnienia tego warunku uzależniali dalsze rozmowy.
Do poważnych rozmów na ten temat jednak długo nie mogło dojść.


– Związkowcy początkowo chcieli rozmawiać w asyście mediów, ale przedstawiciele pracodawcy nie zgodzili się – mówi Krzysztof Choina. – Wciąż podtrzymywali swoje stanowisko, że oni nie mają w zasadzie nic do zaoferowania.


Co jest w chlebie
Pracownicy, którzy zamknęli się w jednym z pomieszczeń, byli w dramatycznej sytuacji. Mieli tylko wodę do picia. Ochroniarze długo nie dopuszczali nikogo, kto chciał pomóc protestującym i podać im jedzenie. Wyraźnie chcieli zmusić ich do opuszczenia pomieszczenia. Pojawiły się też dodatkowe barierki i duża grupa ochroniarzy, ściągnięta spoza Lublina.


– W pełnym uzbrojeniu, jak ZOMO w stanie wojennym – mówi jeden ze związkowców. Dopiero, gdy we wtorek odbyło się posiedzenie lubelskiej Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego, likwidator LZPS zobowiązał się na nim do umożliwienia dostarczania protestującym żywności. Ale ochroniarze nie zostali o tym powiadomieni, blokowali dalej, dopiero po wielu interwencjach to się udało.


Gdy wreszcie zgodzono się na dostarczenie żywności do zakładu, ochroniarze, zupełnie jak podczas kipiszów przeprowadzanych w „internatach” w stanie wojennym, tylko w jeszcze bardziej chamski sposób w stosunku do ludzi, sprawdzali np. czy nie ma czegoś ukrytego w chlebie.


Panie nocowały na korytarzu i na schodach.

– Prośby do prezesa, żeby po ludzku ich potraktował, podał herbatę itd., udostępnił jakieś pomieszczenia, nawet związkowe, żeby się mogły rozlokować, spełzły na niczym. Kategorycznie odmówił – mówi Krzysztof Choina. – I one, i ok. 80 ochroniarzy miały dostęp tylko do jednej toalety, nie miały możliwości umycia się.
Teraz skrzyżowanie?


W środę postał w LZPS komitet strajkowy. Członkowie Zarządu Regionu „S” robili co mogli, żeby pomóc protestującym, ale jak przyznaje Krzysztof Choina, niewiele mogli.


– Wystąpiliśmy do policji, prokuratury, o to, żeby zaczęto respektować prawo, bo to była klasyczna blokada zakładu – mówi Choina. Szło to opornie.


W czwartek protestujący chcieli zaostrzyć formy protestu – blokować ruchliwe skrzyżowanie znajdujące się w pobliżu. Doszło jednak do rozmów. Zakończyły się już po zamknięciu tego numeru TS. Ich przebieg nie wróżył jednak niczego dobrego.


& ndash; Nie widać żadnego postępu, pracodawca jest głuchy na nasze nawet podstawowe postulaty – mówił Marcin Szewc w przerwie obrad. Wyraźnie zanosiło się na to, że pat będzie wciąż trwał.


– Nie spodziewamy się dużego postępu – dodała Jolanta Wojciechowska ze związków branżowych w LZPS.
– W poniedziałek ma się zebrać prezydium Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego – mówi Krzysztof Choina. – Jeśli nie przyniesie efektów, z pewnością zaostrzymy formy protestu. Blokowanie pobliskiego skrzyżowania to tylko jedna z możliwości.


Autor: Wojciech Dudkiewicz
Współpraca Agnieszka Kosierb


Artykuł pierwotnie opublikowano w Tygodniku Solidarność, na Nowym Ekranie publikujemy za zgodą Jerzego Kłosińskiego, Redaktora Naczelnego T.S.

 

Data:
Kategoria: Gospodarka

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.