Chen ustalił z Pierrem, że poddadzą ekspertyzie brylanty, poprzedniego dnia przez sieć znajomych dotarli do jubilerów od szlachetnych kamieni. Zaraz po ósmej przybył David, znawca diamentów zatrudniony w sieci Gautam. Kiedy tylko zajrzał do pudełka, stwierdził, że warte jest co najmniej dwadzieścia milionów euro. Nie chciał nic za wycenę, zastrzegł sobie tylko prawo do zakupu, gdy zaczną coś sprzedawać. Drugi zaproszony stwierdził, że cena brylantów po dokładniejszym przebadaniu może osiągnąć nawet trzydzieści milionów. Po dziesiątej zaczęły się pielgrzymki ekspertów od diamentów ze wszystkich znaczących zakładów jubilerskich, po południu zjechali jubilerzy z Antwerpii i Amsterdamu. Plotka rozeszła się szybko. Ulica zaczęła zapełniać się przypadkowymi gapiami, coraz więcej zwykłych ludzi opowiadało sobie, że gdzieś na ulicy stoi sobie samochód wart pięćdziesiąt milionów. Plotki rządzą się własnymi prawami, dlatego wartość samochodu szybko wzrosła do stu milionów, podobno miał być do wygrania w jakiejś loterii.
Gi lubił Andreasa, kiedyś był jego osobistym ochroniarzem i pilnował dziewczyn będących własnością firmy. Wiedział, że nigdy nie oszukał, dlatego powierzał mu coraz ważniejsze interesy. Kiedy Andreas poszedł na swoje, przez pewien czas czuwał nad jego interesem. Kilku konkurencyjnych sutenerów planowało pozabijać jego dziewczyny, Gi zapobiegł temu tak skutecznie, że tamci zaginęli bez śladu. Gdyby ktoś kiedyś chciał rozkuwać fundamenty pewnego biurowca na przedmieściu, może by znalazł ślady. Gi był bardzo zajęty w przeddzień gali, ale pozwolił Andreasowi wejść na chwilę.
Co jest?
Mam problem z dziewczyną, nie chce pracować, zrobiłem już wszystko. Musiałbym ją zabić, ale to mi się nie opłaca.
Gi wstał, poklepał go po ramieniu i powiedział.
Lubię cię Andreas, jesteś zawsze lojalny. Zaprowadź dziwkę do Victora, pójdzie jutro na ofiarę. Da ci za nią dwie inne. Wybierzesz je sobie, ale pójdą do ciebie dopiero w poniedziałek, po gali.
Dzięki szefie, bardzo ci dziękuję.
Ukłonił się i odwrócił szybko, wiedział, że Gi nie lubi tracić czasu, gdy ma go mało. Zawrócił jednak i powiedział. Szefie. Wybacz śmiałość. Odkryłem ciekawy sektor rynku. Młode dziewczyny chcą sprzedawać dziewictwo. Możemy na tym nieźle zarobić. Już kilka takich interesów zrobiem. Potrzebujemy większej skali, dobrej reklamy i jakichś zachęt.
Gi uśmiechnął się, Andreas był dobrym przedsiębiorcą. Odwiedzę cię po gali. Myślę, że to może nam przynieść dobre zyski i wejdziemy w całkiem nowy sektor. Idź już. Mam dużo pracy.
Julia trafiła do celi z dwoma dziewczynami. Betonowe pomieszczenie bez żadnych sprzętów mogłoby przygnębić każdego, dla niej jednak ważne było, że przez jakiś czas nikt jej nie pobije. Usiadła na podłodze pod ścianą, ukrywając twarz w dłoniach i zaczęła się modlić. Blondynka i szatynka siedzące naprzeciw przyglądały się jej w milczeniu. Kiedy Julia podniosła wzrok, napotkała ich zaciekawione spojrzenia. Bon Jour – powiedziała szatynka. Bon Jour odpowiedziała Julia, tyle umiała. Próbowały rozmawiać po francusku, nie szło zbyt dobrze, po angielsku niewiele lepiej. W pewnym momencie blondynka zapytała po rosyjsku o imię, Julia się przedstawiła.
Szatynka niewiele rozumiała więc Ela, bo tak miała na imię blondynka z Rosji, tłumaczyła. Michelle, szatynka, była francuską muzułmanką, zwabioną do pracy w Szwajcarii, a potem sprzedaną do Belgii. Ela pochodziła z Omska, jej rodzina miała polskie korzenie. Zwabiono ją do pracy w hotelu.
Co robiłaś, gdy tu weszłaś?
Modliłam się.
Czy to coś daje? Myślisz, że Bóg nam pomoże? Modlitwy to strata czasu.
A co takiego fascynującego masz do roboty, oprócz siedzenia na betonie.
Przecież modlitwy są śmieszne, Boga nie ma. To tylko legendy ze starych czasów. Jacyś żydzi zapruci winem a może jakimiś prochami pisali co im ślina na język przyniosła. Religia to opium dla mas. Papieże chronią pedofilów, proboszcz liczy ciągle kasę, księża mają swoje kochanki, ciągle czegoś zabraniają, straszą jakimś piekłem.
No wiesz. Do piekła to akurat nie my trafimy. Właśnie o to się modlę.
Wierzysz w życie wieczne?
Wierzę.