W sieci zawrzało, kiedy oburzona mieszkanka Gorzowa opublikowała na portalu społecznościowym informację, że wyproszono ją ze sklepu, bo jej dziecko płakało. - „Zostałam wyproszona bo cytuję "proszę uspokoić dziecko bo się nie da pracować". Pani podeszła do mnie i z rąk zabrała mi ciuchy do przymiarki. Czyli oznaka zakupy skończone. Serdecznie NIE POLECAM." – napisała matka. Jeszcze kilka lat temu na właścicielkę spadłaby lawina krytyki, bo przecież „klient nasz pan”. Hejt jednak spadł na kobietę. – Inni klienci byli zszokowani zachowaniem tej pani i mówili, że dobrze zrobiłam – tłumaczyła portalowi wp.pl właścicielka sklepu.
Tego typu sytuacji jest znacznie więcej. Rok temu w Warszawie ze sklepu wyproszono kobietę z wózkiem. Głos w tej sprawie zabrał nawet Rzecznik Praw Obywatelskich, który uznał, że „odmowa wykonania publicznie oferowanej usługi ze względu na poruszanie się z wózkiem dziecięcym, czyli ze względu na macierzyństwo, stanowi naruszający godność przejaw dyskryminacji ze względu na płeć”.
Niektórzy w tego typu sytuacjach wieszczą kres ery, w której klient traktowany był jak pan. Trudno się nie zgodzić z tą prognozą, kiedy w marketach coraz częściej można oglądać zniesmaczone miny ekspedientek, które nonszalancko komunikują, że dziś masła nie kupisz, bo jej kod nie wchodzi. Konsumenckie udręki to jedno, przy okazji niehandlowych niedziel ulało się i tak już wiele, macierzyństwo w przestrzeni publicznej to jednak coś zupełnie innego. Społeczny światopogląd najlepiej nałożyłby embargo na dzieci, taka strefa zero – stoicka kraina, w której nie ma miejsca na poklejone lizakiem rączki, histerie o nowego Super Wingsa, czy jęki i stęki ze zmęczenia. Na osiedlach w najbardziej rozwiniętych miastach uroczo perswadują tabliczkami o zakazach gry w piłkę na trawniku, czy szlabanie na zabawy pod blokiem. Każdy dziś chce być jak kwiat lotosu na spokojnej tafli jeziora.
Matka karmiąca w miejscu publicznym to dziś bezwstydnica, której zachowanie naraża ją samą na lawinę uszczypliwych spojrzeń i komentarzy, podczas gdy cały czas karmi się kobiety informacją, że mleko z piersi jest jak nektar bogów. Pierś podana dziecku na ławce w parku paraliżuje i rani tkliwe sumienia społeczne, które o empatii zapominają na widok kobiety w zaawansowanej ciąży stojącej na końcu kilometrowej kolejki.
Płacz dziecka stał się płachtą na byka, wpływa na ludzi jak czerwona bluzka na koguta, jak mysz na kota, nie pasuje do mody na calm.