Na 117 okręgów fałszerstw dokonano w ponad 90(!), m.in. poprzez "sortowanie" kart wyborczych już przed pojawieniem się komisji wyborczych w lokalach, rozsyłano koperty do głosowania w niewłaściwych kolorach, a nawet dopuszczano do głosowanie osoby bez austriackiego obywatelstwa i poniżej 16. roku życia.
Do spektakularnych fałszerstw dochodziło w drugiej turze wyborów 22 maja br.- w sytuacjach, gdy kandydat prawicy Hofer prowadził w jakiejś komisji "dosypywano" wóczas głosów na kandydata lewicy i liberałów Bellena w głosowaniu korespondencyjnym. Te austriackie "cuda nad urną" dały ledwie 0,6% przewagi lewicy,a skala fałszerstw i patologii była przy tym tak wielka, iż nie dało się jej ukryć i wybory anulowano. Winnych jednak nadal nie ma.
Strach przed dobrą zmianą w Austrii doprowadził do kuriozalnej sytuacji, że od już bez mała roku trwa kampania wyborcza, a kolejne terminy powtórzenia wyborów są odsuwane.
Przewodniczący austriackiej komisji wyborczej i jednocześnie minister spraw wewnętrznych Austrii - Wolfgang Sobotka, nomen omen z wykształcenia dyrygent, tym razem nie umie nastroić orkiestry i wydobywające się z niej dźwięki wciąż brzmią fałszywie. Już nie tylko zirytowane media zagraniczne zaczęły krytykować to co się dzieje w Austrii (m.in. "rozklejające się" koperty do głosowania), ale nawet miejscowe zaczęły określać swój kraj mianem republiki bananowej.
Zaplanowane w końcu powtórzenie wyborów na jesieni ostatecznie przełożono na zimę! Anulowano pierwotny termin 2 października br, a następnie kolejny - 27 listopada. Dziś proponuje się 2 grudnia br.
Wydaje się, iż za tydzień w końcu establishment lewicowo-liberalny nie będzie miał wyjścia i przejdzie do historii. Dziś sondażownie już nie szarżują jak jeszcze przed kilkoma miesiącami. Brexit i wybory w USA zrobiły chyba swoje. W połowie listopada br. "Galup" dawał Hoferowi 4% przewagi nad Bellenem, a ostatnia deklaracja Hofera, że po wyborach zechce zwrócić się do narodu z referendalnym pytaniem o sens pozostawania Austrii w Unii Europejskiej doprowadziła do tego, iż jego szanse raczej rosną niż maleją. To smutna wiadomość dla UE i kolejne czerwone światło dla Berlina sterującego polityka brukseli.