W drugiej połowie września tego roku w Nowym Jorku odbędzie się kolejne posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jest pewne, że obok oficjalnego wystąpienia prezydenta Rzeczpospolitej (nie wiadomo jeszcze, jako który będzie przemawiał, być może ponownie jako czwarty) dojdzie do szeregu spotkań bilateralnych. Jedno z nich, jeszcze nie potwierdzone, będzie dość szczególne: prezydent Andrzej Duda 21 lub 22 września spotkać się bowiem może z niedawno wybranym prezydentem Peru, naszym rodakiem – z pochodzenia – Pedro Pablo Kuczyńskim. Spotkanie w Nowym Jorku prezydentów dwóch krajów położonych na dwóch różnych krańcach świata mających jednak wspólny mianownik w postaci polskich korzeni to wystarczający powód, aby napisać o Peru, o andyjskim państwie, znajdującym się w pierwszej „dwudziestce” największych krajów świata(!). Tak, to nie pomyłka. Peru jest cztery razy większe od Polski, choć ma około osiem milionów mniej obywateli. Właśnie stamtąd wracam. Byłem w „Piruw Republika” ‒ nazwa w języku keczua, którym mówi co szósty, siódmy mieszkaniec ‒ drugi raz w tym roku, a trzeci w ogóle. To za mało, by wcielać się w eksperta, ale wystarczająco, by pisać o tym fascynującym kraju, którego hymn zaczyna się od słów: „Somo libres, seamoslo siempre” czyli „Jesteśmy wolni, bądźmy nimi zawsze”. Czy to nie brzmi swojsko dla narodu, którego dewizami były: „Za wolność Waszą i naszą” oraz „Wolni z wolnymi, równi z równymi”?
„Braterska pomoc” USA...
P.P. Kuczyński czyli PPK – nie przypadkiem jego partia miała te same inicjały od skrótu nazwy „Peruanos Por el Kambio” („Peruwiańczycy dla zmiany”) – wygrał minimalnie. Mimo, że obiecywano ogłoszenie oficjalnych wyników już następnego dnia po wyborach, to jeszcze cztery dni po nich liczono głosy. Peru w pewnym sensie stało się „Austrią Ameryki Łacińskiej”: Tam też długo liczono głosy. Tyle, że w Austrii się ich w końcu nie doliczono i wybory między Alexandrem Van der Bellenem a Norbertem Hoferem będą jesienią powtórzone.
Prezydentem urzędującym w Limie został syn lekarza z Wielkopolski, który uzyskał 50,1% głosów i wygrał 40-tysiącami głosów. P.P. Kuczyński, ma, poza peruwiańskim, także obywatelstwo USA. Pracował na Wall Street i jest uważany za człowieka popieranego przez Waszyngton. Popieranego zresztą czynem, bo w szczycie kampanii wyborczej nagle ujawniono informację z amerykańskiej agencji ds. zwalczania narkotyków (Drug Enforcement Administration), która w marcu – a więc miesiąc przed pierwszą turą wyborów ‒ rozpoczęła dochodzenie przeciwko najważniejszej osobie w sztabie konkurentki Kuczyńskiego – Keiko Fujimori. W debacie obydwu kandydatów Pedro Pablo Kuczyński uczynił z tego główny oręż przeciwko swojej rywalce, młodszej od niego o 27 lat. Amerykanie więc ewidentnie wpłynęli na wynik wyborów, bo ów przeciek, nagrania, telewizyjne reportaże i newsy, a także sama debata prezydencka w tym kontekście musiała spowodować przesunięcie się sympatii na stronę „Gringo” (białego człowieka, jak go potocznie nazywali Peruwiańczycy, gdy w tym samym czasie jego konkurentka określana była jako „Cina” czyli Chinka). Oczywiście Keiko Fujimori jest z pochodzenia Japonką, ale Peruwiańczycy wszystkich skośnookich nazywają właśnie „Chińczykami”. Waszyngton pokazał więc polityczny „power”, ale trudno mu się dziwić, skoro kilka krajów Ameryki Łacińskiej od lat prowadzi jawną politykę antyamerykańską: Wenezuela Hugo Chaveza, obecnie Nicolása Maduro i sąsiednia Boliwia Indianina Evo Moralesa. Zresztą Ameryka Łacińska od dziesiątków lat jest terenem amerykańskich wpływów politycznych i gospodarczych oraz ich zwalczania.
Co zaś do „poloników” – warto odnotować, że w sąsiedniej Wenezueli bardzo poważnym kandydatem opozycji na prezydenta jest Henrique Capriles Radonski, też Polak z pochodzenia, a prezydentem Kostaryki w latach 1940. był również nasz rodak Teodoro Picado Michalski.
Egzotyczna koalicja: Waszyngton, lewicowi partyzanci, wielki biznes...
„Peruwiański Polak” wygrał, bo między pierwszą a drugą turą wyborów – dzieliły je aż dwa miesiące! ‒ nastąpił zmasowany atak na 41-letnią Keiko Fujimori Higuchi wszystkich przeciwników nie tylko jej, ale i jej ojca, byłego prezydenta w latach 1990-2000, Alberto Fujimori, który teraz odsiaduje karę 25 lat(!) więzienia. Jego córka to wieczna pretendentka – cztery lata temu startowała też w wyborach i też przegrała w drugiej turze z Humalą Ollantą, pierwszym prezydentem Peru indiańskiego pochodzenia. Jej ojciec odszedł w wyniku wojskowego zamachu stanu (na czele którego stanął właśnie późniejszy prezydent pułkownik Ollanta) i uciekł z kraju, a rezygnację z urzędu przesłał... faksem, co wiele osób wypomina mu do dzisiaj. Fujimori miał niewątpliwe sukcesy w zwalczaniu lewicowej partyzantki „Świetlisty szlak” (to jej członkowie zabili w 1991 roku dwóch polskich franciszkanów: ojców Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego), skutecznie ograniczył też przestępczość. Zarzucano mu jednak korupcję oraz prześladowanie opozycji – obie te cechy skądinąd nie wyróżniają specjalnie Peru na mapie Ameryki Południowej.
Byłem w Peru jako obserwator wyborów parlamentarnych i pierwszej tury prezydenckich w kwietniu 2016 oraz drugiej tury na początku czerwca. Kraj podzielił się na dwa równe, ale skrajnie antagonistyczne obozy. Minimalne zwycięstwo „Polaka” nad „Japonką” tylko te podziały pogłębi. Co prawda nie doszło do powyborczych protestów i manifestacji, choć to w Peru reguła, to jednak w blisko dwustuletniej historii tego kraju (wybił się na niepodległość zrywając więzi z Królestwem Hiszpanii w 1821 roku) żaden prezydent nie wygrał tak niewielką przewagą. Ewidentnie zadecydowała o tym amerykańska pomoc dla własnego obywatela – P.P. Kuczyńskiego. Na usprawiedliwienie Waszyngtonu dodam, że ewidentnie działał on w samoobronie. Ciekawe, że zbieżną z interesami USA była działalność peruwiańskiej lewicy, retorycznie bardzo antyamerykańskiej, która jednak w politycznej praktyce skupiła się na atakowaniu przed druga turą Fujimori. Skądinąd nowa liderka lewicy, młoda Victoria Moreno uzyskała w wyborach trzeci wynik – 18% i to jej wyborcy przesądzili o bardzo niewielkiej porażce córki prezydenta, która po raz kolejny nie została prezydentem. W otoczeniu Moreno znaleźli się ludzie niegdyś walczący w szeregach „Świetlistego Szlaku”... Doprawdy, egzotyczna to była koalicja anty-Fujimori: USA, byli lewicowi partyzanci, wielki biznes i wielu przeciętnych Peruwiańczyków, którzy nie chcieli mieć znowu skośnookiej głowy państwa...
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.08.2016)