Jeszcze nie wybrzmiały głosy polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy tak chętnie wypowiadali się na temat „rozpasania poprzedniej władzy”, gdy rząd PiS zapowiedział sowite podwyżki dla najwyższych rangą urzędników, w tym wiceministrów, ministrów i oczywiście samej pani premier. Nb. najliczniejszego gabinetu w historii Polski, liczącego 117 wiceministrów i ministrów. Zgodnie z wyliczeniami jednej z gazet – dofinansowanie rządu i „okolic” pochłonie 25 mln złotych rocznie.
Jak argumentują pomysłodawcy, zgodnie z logiką podwyżki się należą, bo mamy w kraju wzrost gospodarczy. Tylko, czy – zgodnie z tą samą logiką – na wzroście gospodarczym nie powinni w pierwszej kolejności skorzystać obywatele, którzy na ten wzrost pracują, tworząc PKB? Jakoś nie słychać o tym w uzasadnieniach PiS. Słychać za to, że dobrzy fachowcy idą do biznesu, bo tam zarobią więcej, że „na Zachodzie” politycy zarabiają więcej. Cóż… na Zachodzie więcej zarabiają także pielęgniarki, nauczyciele, kelnerzy i wszystkie pozostałe grupy zawodowe. Nie jest to więc najbardziej racjonalny punkt odniesienia… A co z dobrze pracującymi pielęgniarkami, nauczycielami, mechanikami, pracownikami ochrony itd. Czy to nie o nich mówili w kampanii wyborczej politycy PiS , deklarując, że chcą być bliżej ludzkich spraw? Najwyraźniej te deklaracje skończyły się na akcie głosowania.
Teraz, w ramach dobrej zmiany, politycy zadbają o swoje sprawy. I o podlegle sobie służby. By jeszcze bardziej były pod(u)ległe… Zgodnie z zasadą: mam władzę i nie zawaham się jej użyć.
Protagoniści obecnej władzy zwykli ostatnio na wszelkie możliwe sposoby odmieniać słowo honor, oczywiście pozbawiając tego przymiotu swoich politycznych przeciwników (gorszy sort, współpracownicy gestapo, komuniści i złodzieje itp.). Tym razem wszystko wskazuje na to, że – jak to już ktoś powiedział – paniom i panom z PiS honor pomylił się z honorarium…