To „Czarny Czwartek” dla Europy i Polski. Nie wiem, czy dla Wielkiej Brytanii, bo nie będę naśladował tych unijnych polityków-mądrali, którzy od lat mówili Brytyjczykom, co dla nich jest dobre, a co złe – budząc wściekłość wielu obywateli Zjednoczonego Królestwa. Europa po wyjściu GB – jasne, że to proces i że potrwa około dwóch lat – będzie słabsza nie tylko o 16% PKB UE – bo tyle dawał Londyn – i 13% innej populacji. Ale przede wszystkim wyraźnie zmniejszy znaczenie w wymiarze międzynarodowym: osłabnie znaczenie UE w relacjach z USA, Chinami, etc, ale zwłaszcza z Rosją, co nas, jako Polaków, powinno szczególnie niepokoić. Poza wymiarem geopolitycznym, jest też wymiar wewnętrzny – w samej Unii. Unia bez prawie 60-milionowej Wielkiej Brytanii będzie, siłą rzeczy, bardziej zdominowana przez duet Berlin-Paryż, a w sytuacji pewnej słabości Hollande'a, w praktyce, przez Niemcy.
Sadzę, że następstwa ekonomiczne „Brexitu” - choć będą - będą jednak mniej znaczące niż te polityczne i geopolityczne. Oczywiście martwię się o to, czy utrzymamy nasz eksport do Wielkiej Brytanii rzędu 11 miliardów rocznie (Londyn wyszedł na drugie miejsce po Berlinie wśród naszych importerów), ale zależeć to będzie od negocjacji o warunkach współpracy między GB a UE, które teraz niedługo nastąpią. Czy model norweski będzie wzorem dla W. Brytanii? Zapewne tak, ale nie jest to oczywiste, tak jak nie jest oczywista skala ustępliwości rozdrażnionych elit UE, które być może będą chciały emocjonalnie „zemścić się” na Londynie.
O ile następstwa geopolityczne i polityczne „Czarnego Czwartku” są oczywiste, o tyle jednak następstwa stricte gospodarcze są „randką w ciemno”. Uważam, że wcale nie musi nastąpić jakiś kataklizm, którym straszyli Brytyjczyków (może niepotrzebnie) przeciwnicy „Brexitu” z Premierem Jej Królewskiej Mości Davidem Cameronem. W chwili, gdy piszę te słowa, premier zapowiedział właśnie rezygnację.
Oczywiście dopuszczam możliwość – o której mówili mi dziś brytyjscy politycy, choć akurat opozycyjni – wcześniejszych wyborów do House of Commons. Dopuszczam także możliwość, którą arogancko tuż przed referendum odrzucał Juncker, ponownego głosowania Brytyjczyków w sprawie ich przyszłości w kontekście UE za parę lat. Uważam to wręcz za dość prawdopodobne, choć na pewno nie nastąpi w czasie tej kadencji kadencji Komisji Europejskiej i PE.