Piszę te słowa tuż po nocnej debacie czterech kandydatów Republikanów na prezydenta USA. Oglądałem ją w gronie około dwóch tysięcy(!) Amerykanów w wielkiej sali hotelu Gaylord w Waszyngtonie, gdzie co roku odbywa się CPAC czyli konferencja amerykańskiej prawicy. Ci ludzie też chcą „dobrej zmiany” ‒ jak my. A w debacie sporo miejsca zajęła imigracja ‒ też jak u nas. Widać, że to globalny problem. Instytucja prawyborów ‒ w USA to oczywistość ‒ ma swoje plusy i minusy. Plus to włączenie do decyzji politycznych setek tysięcy ludzi, także młodych i bardzo młodych. Minus to wzajemne ataki kandydatów, gdy za kilka tygodni jeden z nich stanie naprzeciw kandydata na prezydenta z innej opcji.
Tutejsza kampania jest najdroższa na świecie i jedna z najbrutalniejszych. Ted Cruz zarzucający swojemu partyjnemu koledze Donaldowi Trumpowi „korupcję polityczną” to obrazek jeden z tysiąca. Rzecz w tym, że niedługo ten pierwszy może być oficjalnym kandydatem na wiceprezydenta przy boku tego drugiego... W amerykańskiej, pragmatycznej polityce urazy nie chowa się długo. Co ma powiedzieć polski konserwatysta? Sercem jestem za Cruzem, choć rozsądek podpowiada inny scenariusz...
*komentarz ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (05.03.2016)
Najciekawsze wybory odkąd pamiętam.....