Genialną mądrością Kościoła jest obchodzenie w dzień po Bożym Narodzeniu śmierci Szczepana. To jest właśnie sedno sprawy. Iść za Jezusem konsekwentnie, do końca, aż do krwi. Nie ma Bożego Narodzenia bez Szczepana i bez Młodzianków. Prawdziwe chrześcijaństwo jest sprawą, która musi nas kosztować; bez kompromisów, bez grania na dwa fronty. Bez względu na wiek trzeba nam iść za Panem na całość. Musimy mieć smak, który wypływać ma z mojego opowiedzenia się za Nim. Szczepan uczy nas jednego – jeśli naszym udziałem jest Boże Narodzenie, to musi być nim także męczeństwo. Trzeba wziąć cały pakiet. I białe i czerwone.
W dzisiejszym przepowiadaniu, z ambon, przy okazji wspomnienia Szczepana, pada wiele słów o tym, że głoszenie Ewangelii musi być radykalne, bezkompromisowe i musi liczyć się z męczeństwem. I często na tym poprzestajemy. My księża – na gadaniu, wy siedzący w ławkach – na pokiwaniu głowami. Generalnie na podkręcaniu emocji. W tym, czym jest nasze życie, jesteśmy wezwani, każdego dnia, do stracenia owego życia: komfortu, przyzwyczajeń, poglądów, dumy, racji, „twarzy”.
Wbrew pozorom ta Ewangelia nie jest straszeniem, że jak za Panem pójdziemy, to stracimy głowę. Ta Ewangelia jest Słowem Boga, który mówi nam: nie martw się. On obiecał, że nas nie opuści, istnieje pokusa – wycofania się ze strachu, stwierdzenie: że ja się boję, że nie dam rady. Szczepan i zapewne Pan, też się bali. Nie idzie o to, by nie odczuwać strachu, a raczej o to, by prosić Boga o siłę, by przynajmniej pragnąć widzieć coś więcej niż siebie i swój interes, swoje emocje, potrzeby, problemy, życie, zadowolenie, to jest właśnie męczeństwo.
Istnieje też pokusa „uśmiercenia” swoich wrogów pod płaszczykiem walki o wartości. Tego nie zrobił ani jeden z nich. Obaj pamiętali o prawdzie, że miłość to jest oddawanie życia za przyjaciół, że przychodzi taki moment, w którym nie stawia się już oporu złemu, bo nasze życie i tak jest w ręku Boga.
Chrześcijaninie, przestań patrzeć na swój lęk, związany nie tylko z wrogami chrześcijaństwa, ale i z samym sobą, twoim życiem, z tym, kim jesteś, kim byłeś i będziesz. To Słowo Jezusa: nie martwcie się, co macie mówić, odczytajmy też jako zachętę do nietworzenia wewnętrznych dialogów, w których tworzymy nieskończone labirynty bezpieczeństwa. Po co nam to? Idzie z nami obietnica, że On jest i będzie nam podpowiadał, co mamy mówić i robić. Nie bądźmy smutni i przygnębieni, bo paradoksalnie męczeństwo, jakąkolwiek by ono przybrało formę – prześladowanie, cierpienie, niepewność, burzenie poczucia bezpieczeństwa – jest naszą szansą na Życie. Prawdziwe, nie kiedyś w niebie, ale dziś na ziemi.
Myślę sobie, co by było, gdyby Bóg rozebrał nas z naszych ubrań, naszych (Waszych) fryzur, makijaży, pozycji społecznych, zabrał nam nasze zagniewania, wizje świata, Polski, naszych rodzin i zostawił nagusieńkich na ulicy, na pół godziny. Co by było, gdybyśmy to wszystko nagle stracili i przestali udawać takich napuszonych?
Przestań się bać, zacznij żyć. Zrób coś, co będzie dla Ciebie męczeństwem. Jak to powiedział mi dziś mój przyjaciel: „Jak idziesz za Panem Jezusem, nie dziw się, że cię biją. Szczepan się nie dziwił”. (Wojciech Kowalski SJ)
Weź więc cały „pakiet”.
---------------------------------------------