Moja rodzina pochodzi w Warszawy. Dziadek walczył w obronie miasta w 1939 roku, został ciężko ranny. Ciotki były sanitariuszkami w Powstaniu. Udało im się przeżyć, choć do końca życia pamiętały każdy kanał i imiona tych, którzy umarli im na rękach. Z ich opowieści wynika, że do walki szli wszyscy: socjaliści, ludowcy, endecy, Żydzi. Znalazłem na paru powstańczych fotografiach młodych Żydów w mundurach Narodowych Sił Zbrojnych. Okazało się, że chcąc przyłączyć się do walki, zgłaszali się do najbliższego oddziału i byli przyjmowani. W tym przypadku był to NSZ. Ten epizod, przysporzył im jednak wielu kłopotów i przykrości, gdy już jako mieszkańcy Izraela, musieli gęsto tłumaczyć się z wojennej przeszłości.
Powstanie było rozpaczliwą próbą obrony przed Sowietami nadciągającymi ze Wschodu, nikłą szansą na powołanie w Wolnej Stolicy, Wolnego Rządu. Tylko to mogło sprawić, by Polska znów była traktowana jak państwo, a nie jedynie obszar na mapie do podziału między zwycięzcami. Dziś zapominamy o tym, a myślimy jedynie o zburzonych domach i dzieciakach w spadających im na oczy niemieckich hełmach. Nie patrzymy z perspektywy ludzi, którzy pamiętali zabory i radość odzyskanej niepodległości. Tych, którzy bronili Warszawy przed komunistami w 1920 roku. Oni wiedzieli, co oznacza wejście ruskich tanków do Warszawy.
Dziś patrzę na mędrków z monopolem na mądrość powtarzających bezmyślnie papkowaty przekaz lewicowej prasy i telewizji. Nie widzę w ich oczach tego, co widzę na pożółkłych fotografiach młodych dziewczyn i chłopców na barykadach. Radości, nadziei i odwagi. Sądzę, że każdy z nas, niezależnie od poglądów, w tamtym miejscu i w tamtym czasie, zrobiłby to co oni. Ucałował matkę i poszedł w bój. Bo niepodległości nie można wynegocjować, wyprosić czy kupić. Trzeba ją wywalczyć i obronić. Dziś mam wrażenie, że nikt już o tym nie pamięta…
Tekst opublikowano za zgodą autora. Pierwotnie ukazał się w Blogosferze Newsweeka.