Nie strasz, nie strasz, bo się ... ze śmiechu nie pozbierasz, jak mi
mówił mój Tata. Ale ja nie straszę... albo dobra, straszę, ale mam ku
temu na prawdę podstawy. Straszę, żeby może ktoś się jeszcze
zainteresował tematem.
Od wczoraj, od opublikowania wpisu "Robi się coraz goręcej"
jestem zasypywany pytaniami i kpinami dotyczącymi zapowiadanej
katastrofy. Kpin jest tylko trochę, mam po prostu takich prywatnych
kpiarzy-hejterów, którzy zawsze reagują jak coś napiszę o ekonomii. Na
szczęście więcej jest pytań.
Ogólnie mało kto rozumie co się
dzieje na świecie w ekonomii, a na dodatek każdy by chciał, żeby było
dobrze, żeby nie było żadnych kryzysów, tylko żeby był święty spokój i
ciepła woda w kranie. A ponieważ na prawdę wielu ludzi (co mnie zawsze
zdumiewało) całkiem na poważnie nie odróżnia swoich życzeń od realiów i
wierzy, że skoro chcieliby, by było dobrze, to z pewnością tak będzie,
to wielu nie chce mi wierzyć. To pewnie wpływ Hollywood i idiotycznego
wmawiania ludziom, że jak czegoś będą naprawdę mocno chcieli, to się to
spełni.
Nie spełni się! Niestety tego nas uczy doświadczenie, jeśli żyjemy poza hollywoodzkim filmem.
Wczoraj
(24 sierpnia 2015) nastąpiło tąpnięcie na giełdach na świecie. To nie
było takie sobie ot, zwyczajne tąpnięcie. To było bardzo groźne
tąpnięcie, które jest w moim, i nie tylko w moim przekonaniu zapowiedzią
nieuchronnego, czyli załamania się światowego systemu finansowego.
Oczywiście nie wiadomo kiedy to załamanie nastąpi, wiadomo jednak, że
takie zjawiska, choć potrafią następować gwałtownie, nie dzieją się w
ciągu godzin, czy nawet dni. To proces, to trwa.
W XXI wieku
mieliśmy już dwa krachy giełdowe - pierwszy na samym początku nowego
stulecia, związany ze słynną "bańką internetową", czyli rozwianiem się
marzeń, które niektórzy robili sobie, licząc na to, że zostaną
milionerami inwestując w firmy, które miały coś wspólnego z Internetem.
Najczęściej była to tylko nazwa, bo różni cwaniaczkowie zorientowali
się, że wystarczy w nazwie firmy wstawić ".com" żeby inwestorzy masowo
sypali pieniędzmi. Druga bańka, związana z amerykańskimi
nieruchomościami i różnymi "produktami bankowymi" które były z tym
związane, pękła w 2008 roku. Wielu specjalistów nie bez podstaw uważa,
że tak na prawdę kryzys, który rozpoczął się w 2008 trwa nieprzerwanie
do dziś.
Załamania z początku XXI wieku i z 2008 roku łączy
fakt, że w obu przypadkach giełdy zaliczyły spadki o około 50-60%.
Jednak oba te załamania RÓŻNI czas w jakim to nastąpiło. Pękanie "bańki
internetowej" trwało 3 lata, to znaczy potrzeba było 3 lat, by giełdy
spadły o ponad 50%. Załamanie z 2008 było szybsze - w ciągu trochę
więcej niż rok giełdy straciły ponad 60%.
Czemu to przyspieszyło? Odpowiedzi może być wiele, ale mnie przekonuje ta związana z Internetem.
Na
początku XXI wieku w Indiach, w Chinach, tam, gdzie jest najwięcej
ludzi w jednym miejscu na świecie, mało kto miał Internet. Mało kto
korzystał z elektronicznego konta bankowego. Mało kto czerpał wiedzę z
wyspecjalizowanych portali. W momencie pęknięcia bańki giełdowej na
początku lat 2000 informacja rozchodziła się o wiele wolniej, o wiele
wolniej docierała do ludzi, a ludzie nie byli w stanie, ani nie byli
skłonni reagować natychmiast. W 2008 mnóstwo ludzi na świecie traktowało
już Internet jako coś naturalnego, a każdy szanujący się bank oferował
elektroniczny dostęp do swojego biura maklerskiego. Gdy nadeszły
problemy, reakcje ludzi były o wiele szybsze. Załamanie było więc
gwałtowniejsze.
Na poniższym wykresie widać notowania głównego
amerykańskiego indeksu giełdowego S&P 500 od początku roku 2000 do
dziś. Wyraźnie widać na tym wykresie dwa załamania, o których napisałem,
widać też wyraźnie, że drugie było praktycznie dwa razy szybsze od
pierwszego.
Co nas czeka teraz?
Gdy
popatrzeć na ten wykres, gdy przypomnimy sobie z jakim hukiem
załamywały się giełdy w 2008, po tym gdy notowania indeksów giełdowych
zaledwie doszły do poziomu roku 2000, a dziś są prawie o połowę wyżej,
to możemy sobie wyobrazić co się będzie działo, gdy to wszystko szlag
trafi.
W moim przekonaniu wszystko odbędzie się o wiele
szybciej niż w latach 2008 czy 2000. Sądzę, że tym razem wszystko będzie
pozamiatane w pół roku, a załamanie będzie tym większe, im wyżej zajdą
wskaźniki. Ale pół roku, to jednak jest 6 miesięcy - to nie jest z dnia
na dzień!
A jak się to będzie odbywać? Scenariuszy może być mnóstwo, sądzę jednak, że da się nakreślić jakieś główne linie:
1.
Nastąpi krach na giełdach, czyli gwałtowny spadek notowań na głównych
giełdach światowych o ponad 10%. Oznacza to, że na przykład na
warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych notowania spadną o 15% albo
i więcej, co by oznaczało dla polskich graczy wieluset milionowe
straty.
2. Gdy giełda się wali ludzie próbują coś zrobić ze
swoimi pieniędzmi, jakoś je ratować, w coś je zainwestować. A jak
trwoga, to do Boga, którym na rynkach finansowych jest Ameryka. Wszyscy
zaczną więc kupować amerykańskie Bony Skarbowe za pieniądze wycofane z
giełd co spowoduje gwałtowny wzrost ich cen (i spadek oprocentowania),
co chwilowo może się nawet spodobać amerykańskim władzom, które będą
mogły się zadłużać jeszcze taniej niż obecnie.
3. Problem w
tym, że załamanie giełd wykaże, że realnie gospodarka światowa jest w
bardzo marnym stanie, gospodarka USA również, a zewsząd do USA zaczną
wracać ich własne dolary, których zacznie się robić coraz więcej i
więcej. A gdy pieniędzy jest na rynku za dużo, to pojawia się inflacja.
Tyle, że tutaj będziemy mieli do czynienia nie z "dobrą",
kilkuprocentową inflacją, tylko z hiperinflacją, taką jak w Niemczech
prawie 100 lat temu (zachęcam do poczytania o tym w Wikipedii)
4.
Gdy się okaże, że dolar traci gwałtownie na wartości wszyscy, którzy
będą go posiadać przerzucą się najpierw zapewne na euro, a potem wrócą
do starych, stałych, prawdziwych wartości, czyli do złota. I to będzie
początek ostatecznej katastrofy obecnego, światowego systemu
finansowego. Po drodze oczywiście może wydarzyć się wszystko, z wojną
włącznie.
Warto się przygotować choć trochę do tego, co nas
czeka. Nie trzymać pieniędzy w banku, zrobić trochę zapasów... Ale
oczywiście każdy robi co chce i jak uważa. Znam takich, którzy wciąż
uważają, że wszystko będzie dobrze, nic złego się nie dzieje i nie ma
się czym przejmować.
Może mają i rację, czego wszystkim życzę.