Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Władysław Frasyniuk: "Szofer z maturą"

Tekst z filmu dokumentalnego Andrzeja Titkowa poświęconego Władysławowi Frasyniukowi(Studio Filmowe TAK, 2008)

Byłem robotnikiem, byłem przywódcą solidarnościowym, byłem kryminalistą, byłem recydywistą, bardzo szybko się potoczyła moja kariera. Byłem parlamentarzystą, byłem przedsiębiorcą można powiedzieć tak, i jestem Władysławem Frasyniukiem. Urodziłem się we Wrocławiu na dzielnicy Fabryczna, a całą młodość spędziłem na ulicy Żelaznej. Życie towarzyskie toczyło się w bramie.

Byłem wysoki sprawny, nie bałem się, w związku z tym różni ludzie mnie naciągali, a to - stań, obserwuj jak tam kiosk będziemy pruć. Mój ojciec to kiedyś powiedział – Wiesz Władek, musisz pamiętać, że w takiej dzielnicy to są dwie kariery dla takich chłopaków jak ty: albo więzienie, albo praca w milicji. Wierzyć się nie chce, ale na tej ulicy stały tylko trzy takie kamienice i tu wszędzie były dookoła gruzy, gruzy były do pierwszego piętra. I ja przez te gruzy na skos szedłem do szkoły.

Na podwórku toczyło się całe moje życie lokalne. Na tamtym podwórku pobierałem nauki gry w piłkę nożną. Ja przez różne dyscypliny przechodziłem, dlatego że miałem łatwość. Przez pewien moment podnosiłem ciężary, marzyłem o boksie. Boks uczy odwagi, determinacji i siły, ale jednocześnie pokory. To co jest ważne w życiu – przyjąć cios, dobrze zareagować. Oddać. Podnieść się z tej porażki. Nie dać się przestraszyć.

W mojej kamienicy było parę ciekawych rodzin. Po pierwsze, moja rodzina nie pasowała tak naprawdę do tej kamienicy, dlatego że mój ojciec był tak zwany „złota rączka”, a w tamtych czasach „złota rączka” za kołnierz nie wylewał. Ojciec nie pił, ojciec był spokojnym człowiekiem z takim dużym dystansem do rzeczywistości, bardzo chłodny w ocenach, i on nas uczył mocnego dystansu wobec tego systemu. A moja mama w ogóle pochodziła z Warszawy, była córką głównego księgowego w Monopolu Tytoniowym. Mój dom był bardzo otwartym domem. Uczyliśmy się tego, że każdy w domu stara się zrobić to co potrafi, po to żeby drugą osobę odciążyć.

Chodziłem do technikum z takim absolutnym przekonaniem, że trzeba sobie znaleźć jakiś zawód, który dawałby mi większą wolność. Zastanawiałem się co ze sobą zrobić i wtedy doszedłem do wniosku, że ja będę kierowcą tych wielkich ciężarówek. Zacząłem pracować w PKS’ie. Rzeczywiście od razu jeździłem ciężarówkami, popracowałem parę miesięcy i później poszedłem do wojska. I w wojsku przeżyłem 76 rok. Była sytuacja taka, w której było pewne napięcie, mobilizacja, testowane było wojsko po której stronie się opowie. I po raz pierwszy byłem aktywny na tych kompletnie durnych i bezbarwnych zajęciach politycznych. Zaczęto mówić tam właśnie – hołota i warchoły, i ja wtedy wstałem i powiedziałem – Ja bardzo przepraszam, dlaczego pan mówi o moim ojcu, który mnie tutaj do tego wojska wysłał, per „warchoł”. Dlaczego pan o robotnikach mówi „warchoły”.

To wzbudziło strach u kadry i duży szacunek u żołnierzy. Oni po raz pierwszy podnieśli głowy, zaczęli przysłuchiwać się tej debacie. Oczywiście wywalili mnie na zbity pysk po 5 minutach tej wymiany zdań.

1980 rok – taka kumulacja moich doświadczeń zawodowych. Ja oglądałem przyspieszenie gospodarcze za czasów Gierka, widziałem jak buduje się nowoczesne miasto – Tychy, oglądałem Białystok. I widać było tą rzeczywistość inaczej niż telewizja pokazywała, przeróżne rzeczy człowiek oglądał. Oglądał tą policję bezkarną, chamską, która zawsze wystawiała rączkę po łapówkę. To ORMO, tych kretynów, którzy po prostu zabiliby by cię, dlatego że im ta legitymacja ORMO dawała jakieś drugie życie, lepsze życie. Wszystko było fikcją. Wszystko było fikcją i szczerze powiedziawszy mój bunt w sierpniu 80 roku nie był buntem na kasę. Ja świetnie zarabiałem, ja w MPK miałem średnio 17 albo 18 i pół tysiąca, co było trzy razy więcej niż mój ojciec ślusarz narzędziowy, i cztery razy więcej niż nauczyciel. Ja się nie zbuntowałem z powodu jakiś sekretarzy, przecież ja w ogóle w d...ie miałem sekretarzy. Zbuntowałem się na taką bylejakość, chamstwo, brak wiedzy, niekompetencję, to mnie denerwowało.

Ja byłem robotnikiem, który jeździł. Nagle okazuje się, że są strajki. No szybko nastawiamy, każdy z nas szuka, co to jest, rozmawiamy ze sobą, postulaty, postulaty. Jakie są postulaty? Wolne związki zawodowe. Ja pamiętam z 21 postulatów jeden postulat, który mnie urzekł – wolne związki zawodowe. W czasie lipca i sierpnia nieustannie dowiadywaliśmy się o tych protestach. Zaczynam się denerwować, że we Wrocławiu nic się nie dzieje. Ja miałem tak zwaną drugą zmianę, gdzieś 1 w nocy zjeżdża się do zajezdni, i myśmy bardzo dobrze zarabiali na tak zwanej oszczędności paliwa i w związku z tym staliśmy w długich kolejkach do zatankowania. I w tej kolejce mówię do starszych swoich kolegów: Panowie, trzeba się zbuntować, no co to jest, przecież skandal. I ta rozmowa trwała parę godzin. Jesteśmy na dyspozytorni i nagle wchodzi takie ORMO MPK-owskie, i wychyla się przez takie okienko gość i mówi do mnie – Ty, ty, chodź no, ty, ty gówniarzu, chodź no tutaj. I ja wtedy zachowałem się tak jak się zachowuje naturalnie taki człowiek na poziomie –Gościu, kogo ty tu szukasz, co znaczy „ty”, do kogo ty palcem machasz? On się wkurzył, bo on jest władza ORMO, wyszedł z tej kanciapki i wtedy nagle wszyscy wstali – A ty, k...a, czego tutaj szukasz?

Symboliczne serce strajku, czyli zajezdnia autobusowa, tutaj wszystko się zaczęło. Rano ja przyjechałem na zajezdnię, tam jest strajk. Mój kolega Norbert Lesicki, taki naturalny przywódca, i ja do niego podchodzę i mówię – Komitet trzeba wybrać strajkowy. I wtedy ludzie, którzy wstali – Słusznie, słusznie, komitet. Prawda jest taka, że wypchnięto mnie do tego komitetu. I szybko zostałem przewodniczącym Solidarności, powiedziałbym, tak mało demokratycznie

5 marca 1981 roku Frasyniuk zostaje wybrany na przewodniczącego wrocławskiego komitetu założycielskiego Solidarności, a od czerwca pełni funkcję przewodniczącego Zarządu Regionu Dolny Śląsk.

Dwóch dorosłych ludzi to skomentowało. Pierwszy – mój ojciec, kiedy przyszedłem i powiedziałem – Tato, zostałem przewodniczącym Solidarności; mój ojciec powiedział – Ale Władek, mądrzejszych nie było? I druga taka ważna rozmowa z kardynałem Gulbinowiczem, który się spotkał ze mną i powiedział – Po raz pierwszy mamy w historii Polski dwie autonomiczne instytucje: Kościół i Solidarność. One pewnie się będą różnić, ważne, żeby szukać tego co nas łączy, panie Władysławie. Pan jest młodym człowiekiem, to ja powiem wprost. Wie pan, tak mówiąc zupełnie po ludzku, chodzi o to, żeby pan nie przemawiał z ambony, a ja z przyczepy samochodowej, rozumie pan? Żeby nie mylić tych ról.

Niezwykle ważne to środowisko intelektualne, które uczyło cię wrażliwości, uczyło cię bycia przywódcą, demokratycznym przywódcą, uczyło cię myślenia w kategoriach społeczeństwa obywatelskiego. To nie zawsze się tak nazywało, nie zawsze było tak zdefiniowane, ale generalnie rzecz biorąc to oni cię uczyli funkcjonowania w innej rzeczywistości, rzeczywistości, której oni też nie znali.

Tuż przed stanem wojennym wprowadziliśmy tak zwane tajne komisje zakładowe, na wypadek właśnie zagrożenia. Bogdan Lis mi powiedział – Słuchaj, jesteśmy obserwowani, jesteśmy otoczeni. I wtedy powiedziałem – Panowie, wszystko, co jedzie w kierunku Poznania - wsiadamy, byle się stąd wydostać. W Poznaniu byliśmy już po ogłoszeniu stanu wojennego. Idzie takich 6 czy 8 wojskowych, pytamy się – Panowie, co się stało? Oni patrzą na nas i mówią – Wojna. Pierwszy pociąg do Wrocławia – wsiadamy. I wchodzi konduktor, ja mówię – Ja pana bardzo przepraszam, ale my…nie mamy biletu na ten pociąg, bo ten pociąg się opóźnił, coś tam…On tak patrzy i mówi – Pan Frasyniuk? Szukają pana. Niech pan wysiądzie w Lesznie. Ja powiedziałem – Nie, proszę pana, nie wysiądę w Lesznie, daj pan spokój, no, gdzie Leszno, a gdzie Wrocław, w ogóle nie ma takiej możliwości. Mówię – Chłopaki, naprawdę dzieje się coś poważnego, umawiamy się tak, że przed Wrocławiem obstawiamy drzwi i wyskakujemy, dojeżdżamy do peryferii Wrocławia. I ten pociąg nagle zaczął zwalniać. Wyskoczyliśmy. Ja skoczyłem pierwszy, jeszcze nawet ten pociąg dość szybko jechał. Słyszę, że ten pociąg hamuje, piszczę te hamulce. Spojrzałem na lokomotywę, a tam maszyniści, wszyscy kolejarze przez to okienko patrzą i nam pokazują…OK.

Po wprowadzeniu stanu wojennego Władysław Frasyniuk zostaje przewodniczącym Regionalnego Komitetu Strajkowego, którym, ukrywając się, kieruje aż do swego aresztowania 5 października 1982 roku. Jest także jednym z organizatorów Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej Konspiracyjnego Kierownictwa Związku – która zaczyna działać 22 kwietnia 1982 roku.

Bezpieka się zorientowała, że my jesteśmy w „Pafawagu” i zaczęli nas gonić, osaczać. I my biegniemy przez te hale i na nikogo nie możemy liczyć. I w którymś momencie ja się zorientowałem, że jak my nie trafimy na otwartą bramę, to po prostu koniec – jesteśmy złapani. I pamiętam z jaką ulgą zobaczyłem gościa, który chyłkiem zza jakiejś blachy pokazuje nam…że te są otwarte, że to są drzwi do wolności.

W październiku 82 roku mnie złapali.

No i wsadzili nas do fiata 125P i to była straszna jazda. Jak ja bym był szefem organizacji terrorystycznej i w każdym momencie by mógł wyjść ktoś, kto rzuci granatem w ten samochód, albo ostrzela te samochody. Obok mnie siedziało dwóch potężnych facetów, wciskali mi lufę pistoletu w żebra. A na przednim siedzeniu obok kierowcy siedział facet, który trzymał pistolet przyłożony do mojej skroni, i ten był najbardziej rozmowny, mówi – No właśnie tu cię zabijemy, tu wapno, a tu fosa, tu cię wrzucimy, gadaj, gadaj.

Później jak mnie wsadzili to naturalna technika – dwie ekipy: kulturalni w granatowych garniturach i faceci ze znajomością karate. I oczywiście kulturalni mówili – Te buraki przyjdą i ci wp...lą, Władek, to lepiej z nami rozmawiaj. Przychodziły buraki i kładły kartkę czystego papieru i mówią – Podpisz, a jak nie to wyciągali, repetowali pistolet, że zastrzelą.

Wsadzili mnie na dołek. Wchodzę do tej celi, w tej celi siedzi biedny urzędnik państwowy, który coś ukradł, i drugi – dziecko więzienia, wytatuowany od stóp do głów, mówiący tylko gwarą więzienną. I nagle ten kryminalista mówi – Władek? Czaju musimy się napić. Podchodzi do drzwi, z kopa traktuje drzwi, mówi – K...a twoja, ja tu z Władkiem czaju muszę zajarać, mówi – Wodę dajcie. Otwierają się drzwi i zalewają nam wrzątkiem tą herbatę, którą my z tym złodziejem wypijamy. I taki pierwszy refleks, że to jest mój dom. Oni długo zastanawiali się, czy ja powinienem być szpiegiem, terrorystą, czy powinienem być w Warszawie, czy powinienem być przez Prokuraturę Wojskową i Sąd Wojskowy, moja sprawa powinna być rozpatrywana. W końcu zdecydowano się na proces cywilny. Charakterystyczne jest jak ci funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, ludzie z wyższym wykształceniem, jak oni mieli poukładany świat. Wchodzę na przesłuchanie, któreś z tych przesłuchań na początku, już jestem w areszcie, do takiej specjalnej celi przesłuchań, i facet krzyczy do mnie – Frasyniuk, wy nie jesteście robotnikiem, wy jesteście inteligentem! I to mówi poważnie. Mówi – Myśmy sprawdzili, wy macie maturę. Ja parsknąłem śmiechem, mówię – Gościu, zobacz gdzie ja zapycham, szofer przez całe życie. A o mówi – Przykrywka, rozszyfrowaliśmy was. Mówi to człowiek z wyższym wykształceniem, który głęboko w to wierzy, że robotnik to przyzwoity człowiek, który nie zamachnął by się na władzę ludową.

„Sąd Wojewódzki we Wrocławiu oskarżonego Władysława Frasyniuka uznaje za winnego popełnienia zarzucanego mu czynu i za to skazuje go na 6 lat pozbawienia wolności i 4 lata pozbawienia praw publicznych”.

Więzienie – bardzo barwne miejsce. To jest taki, powiedziałbym, specyficzny uniwersytet, człowiek się wszędzie uczy, w więzieniu także się uczy. W więzieniu jest zasada – nie ma silnych. Musisz być pokorny, a to wcale nie oznacza, że masz być słaby. Siedzisz z różnymi ludźmi, pokręconymi, pokrzywdzonymi, musisz znaleźć wspólny język. Musisz ich zmotywować do jakiegoś wspólnego działania.

Krążyłem po więzieniach. Siedziałem w Łęczycy wielokrotnie, mimo że tam byłem najciężej pobity, to jednak uznawali, że Łęczyca to jest takim miejscem, w którym klawisze mają najlepsze ze mną kontakty. Pamiętam, jak drugi raz tu przyjechałem, długo tu stałem, w końcu drzwi się otworzyły, przyszła cała czołówka i kierownik ochrony. Myśmy na niego mówili „Traktorzysta”. I tak stoi, stoi, ja mówię – Czemu pan się nie cieszy, przetarg pan na Frasyniuka wygrał! A on – K...a, znowu się zaczyna.

Ja się szybko nauczyłem w więzieniu, że każde nowe więzienie to ja stawiam warunki. I oczywiście zawsze się to kończyło biciem, ale od tego momentu reguły gry były ustalone

Wysłali mnie do Warszawy i posadzili mnie na najgorszym oddziale, tam gdzie odmawiano pracy i gdzie 60% miało karę śmierci. Oczywiście na dzień dobry w więzieniu dostałem wpieprz od klawiszy. Tam są twarde rygory i Frasyniuk nie podskoczy, a podskoczy, a ma taki temperament, to go tamci…I ja pamiętam pierwszą taką lekcję, wyprowadzają nas na spacer i wszyscy mają katany więzienne, tylko ja wychodzę bez niczego. I klawisz mówi – Wy! Do mnie! Ja oczywiście nie reaguję, nie reaguję, mija z trzy minuty, koleś obok mnie, który wygląda poważnie i mówi do mnie – Słuchaj, koleżko, on chyba do ciebie nawija. A ja do tego złodzieja mówię – Ale wiesz, ja nie jestem „Wy”. Złodzieje wyglądają, patrzą co to za koleś, taki blady, a taki kozak. I w końcu ten koleś słusznej postury obraca się do mnie drugi raz i mówi – Zrobiłeś dym, ale poszlibyśmy na spacer, może skocz po tą katanę? I w celi miałem takich dwóch młodocianych i jednego recydywistę. I pytam tego młodocianego – Kto tu trzęsie? Bolek i Kwas. Sprowadzili mnie na spacer, pierwsze co zrobiłem, powiedziałem – Bolek, Kwas? Władek Frasyniuk. – To ty jesteś? No nie, no to słuchaj, rączka.

W więzieniu, w takim ciężkim więzieniu, jak ci szefowie mafii podają rękę, znaczy, że jesteś nietykalny. Był taki klawisz, który zawsze miał z nami dobry kontakt. Zawsze z nami tam…I on szedł ze mną od trzeciego piętra przez cały dziedziniec i mówi – Wiecie, Frasyniuk, wy wiecie, że was zamkną. Tylko wiecie, Frasyniuk, najgorsze jest jak wy wygracie. Bo wy wygracie, Frasyniuk, no, wiecie, że wy wygracie. – No nie wiem, panie Janku, skąd mogę wiedzieć. – Wy wygracie, Frasyniuk. I najgorsze będzie jak was swoi zamkną. Ja mówię tak – Panie Janku, ale k...a dlaczego mnie mają swoi zamknąć? – Frasyniuk, wy macie taką mordę niewyparzoną, że was zamkną. I wtedy będzie ciężko, i ja się o was boję.

Przyjechała po mnie Służba Bezpieczeństwa, powiedziała – Koledzy klawisze, a teraz weźcie tego Frasyniuka spakujcie do naszej Wołgi, którą go odwieziemy do Wrocławia. To oni powiedzieli – Chłopaki, a my z nim przez dwa lata tutaj mieliśmy nieustanną zadymę, sami go sobie spakujcie. No i wtedy oni mocno się przestraszyli co zrobić, dwóch poszło telefonować, został jeden po drugiej stronie kraty. I ja mówię – Panowie, wolny jestem czy nie? Klawisze mówią – Wolny. – To otwierajcie. Ja wypadłem, stanął ten Ubek, chwyciłem taboret, powiedziałem – Gościu, zaraz będziesz miał głowę na tej ścianie. Gość się odsunął i wypadłem z więzienia. Ja znam kolegów, którzy siedzieli i nigdy nie byli pobici i oni mają olbrzymie poczucie krzywdy. Ja nie mam. Ja nie mam w sobie poczucia ofiary. Ja odreagowałem wszystko natychmiast. Powiedziałbym tak: nawet szczerze nie ma we mnie nienawiści do klawiszy, mimo że byłem parę razy ciężko pobity, bo ja nigdy nie byłem człowiekiem, który tak bez powodu dostawał.

Ludzie w Polsce byli koszmarnie zmęczeni, ale przyszła ta druga fala strajków w 1988 i 89, i tu już bezpieka była sprawniejsza ode mnie. Ja siedziałem non-stop 48. Od tego momentu rzeczywiście długo się nic nie działo, ale później rozpoczęły się przygotowania do Okrągłego Stołu.

Pamiętam, że miała być pierwsza rozmowa w Magdalence, mieliśmy pojechać do Magdalenki dopiero wtedy, jak Kiszczak zagwarantuje, że ludzi przywróci do pracy. Wraca jeden z dostojników kościelnych i jeden z tych naszych intelektualistów z rozmów, i zadowolony dostojnik kościelny mówi – Sprawa załatwiona, wszystkich przywrócą do pracy tylko muszą przynieść lewe zwolnienia i…Wszyscy powiedzieli – Świetnie. I ja tak mówię – Ale panowie, czy wy macie świadomość, co my robimy? My się chcemy zgodzić na lewe zwolnienia? I w ten sposób bezpiece dajemy dwóch ludzi: lekarza i tego robociarza. Powtarzałem moim kolegom cały czas, że jedyne, co mamy, to autorytet. Po którejś rozmowie w Magdalence podszedł do mnie taki główny doradca, sekretarz Kiszczaka, zapytać, czy ja na pewno jestem Władysławem Frasyniukiem, który siedział w tych więzieniach. Ja mówię - tak. I powiedział do mnie – Bo myśmy wiedzieli, że pan nie zamierza podawać ręki Kiszczakowi. I wiedzieliśmy, że większość chce podać, i pamięta pan to pierwsze spotkanie?

Pierwsze spotkanie było takie, że wypuścili nas z tego busiku i nagle rośli faceci stanęli. I my tak pośrodku tup, tup, tup. No ja tak idę i sobie myślę – kurcze, głupia sytuacja, no trudno, będę musiał Kiszczakowi powiedzieć, dlaczego mu nie podam ręki. Jestem z dwa metry przed Kiszczakiem i nagle jeden z rosłych panów odwraca się. Korzystam z tego skrótu, wychodzę. I on mówi – myśmy świadomie przepuścili pana, dlatego, że nam z portretu psychologicznego pana wychodził, że pan może mieć żyletkę w dłoni. I pociąć dłoń generałowi. Ale w ogóle to my bardzo pana szanujemy. A to jak pan zareagował na te fałszywe zwolnienia lekarskie – super! Wtedy miałem świadomość, że po prostu nie ma takiego miejsca w Polsce, gdzie nas nie podsłuchują.

Myśmy cały czas bali się, że najtrudniejsze rozmowy będą przy stoliku związkowym, że najtrudniejszym postulatem będzie postulat…zgoda na przywrócenie do legalnej działalności Związku Zawodowego „Solidarność” i stąd wybrano najsilniejszą reprezentację: Mazowiecki, Leszek Kaczyński, Władysław Frasyniuk.


Materiał archiwalny z obrad Okrągłego stołu, Studio Gdańsk

Władysław Frasyniuk

  • „Muszę powiedzieć, że nad tą salą nadal unosi się duch tych czterdziestu paru lat sprawowania władzy metodami totalitarnymi, a więc obawy przed swobodami związkowymi i społecznymi, przed wolnościami takimi samymi, czyli związkowymi i obywatelskimi. I z jednej strony domaga się od nas…wymaga się od nas deklaracji, czy też zobowiązań politycznych, z drugiej strony mówi się o odpolitycznieniu naszego związku. Jesteśmy w sytuacji, w której trzeba przejść przez rzekę. I nad tą rzeką, niestety, jest kładka wąska i chybotliwa, i przez taką kładkę nie przechodzi się ani defiladowym krokiem ani krokiem równym.”

Oni mieli przemyślany plan gry, dość byli otwarci w takim przeświadczeniu – Boże, topimy ich, tych facetów z Solidarności, sami się topią, bo wchodzą do tej głębokiej wody, a pływać nie umieją, trzeba coś wymyślić, żeby paru z nich do tego parlamentu weszło. Ja pamiętam szok, jak się nagle okazało, że to zupełnie odwrotnie, że to oni nie rozumieli tych procesów.

Dla mnie taka widoczna granica, kiedy zdecydowałem się na to, żeby przejść do polityki, to był taki okres w Związku Zawodowym „Solidarność”, w którym wszyscy wiedzieli, byli przekonani, że przewodniczącym zostanie Władysław Frasyniuk. A ja coraz bardziej się wahałem, czy ja chcę być przewodniczącym związku zawodowego. W Związku panowała tęsknota za tym, aby raz jeszcze powtórzyć rewolucję Solidarności, żeby na nowo rozegrać tą scenę 13 grudnia. I ja wtedy miałem coraz większe wątpliwości. Obserwowałem to, co się dzieje w parlamencie, z zachwytem obserwowałem. Coraz częściej do mnie docierało, że rzeczywistość zmienia polski parlament, że tam się tworzy nowa jakość. Długo się zastanawiałem, jak się powinienem zachować, i doszedłem do wniosku, że najuczciwsza w tej sytuacji jest rezygnacja ze Związku. Przygotowałem kongres, na którym złożyłem mandat.

- Dobrze, Frasyniuk, ale co to jest polityka? Co ty właściwie będziesz tam robił? A co się stanie, jak ty przegrasz wybory mając 50 lat. W 92 roku założyłem firmę z moim kolegą z podziemia i z moim kolegą ze szkoły średniej, i bratem tego kolegi. Kupiliśmy dwie ciężarówki za pożyczone pieniądze. Byliśmy i kierowcami, i przedsiębiorcami, i mechanikami. Do tej pory było tak, jak mnie tam przekonywali, że nie należy podejmować ryzyka, to, szczerze powiedziawszy, nie miałem czasu, żeby z nimi polemizować. Teraz uważam, że trzeba podejmować ryzyko, dlatego, że ci, którzy nie ryzykują, nie odnoszą sukcesu.

Uprawiasz politykę, stajesz się profesjonalnym politykiem, jeśli masz system wartości. Jeśli jestem socjaldemokratą, jestem liberałem, jestem konserwatystą, jestem chrześcijańskim demokratą; i do tego buduję całą swoją tożsamość i ofertę programową. Bez tego nie jesteś profesjonalnym politykiem.

Byłem w Unii Wolności, partii swoich marzeń, znaczy byłem otoczony środowiskiem inteligenckim, takim, jakie pamiętam z 80-ego roku. Pamiętam ich wtedy, kiedy miałem 26 lat i się zachłysnąłem wiedzą, wykształceniem, otwartością, mądrością, takim nie mówieniem ex-cathedra, tylko traktowaniem każdego jak partnera. Moja partia ma mnóstwo znakomitych ludzi, tam jest potencjał na co najmniej trzy partie. Siła tej partii, potencjał tej partii staje się przeszkodą dla wyrazistości. Wypadamy poza parlament. Zastanawiam się, co robić dalej, a przyzwoitość nakazuje, żeby wziąć tę partię poza parlament. Może to jest ostatnia szansa, żeby wrócić, pod warunkiem, że uda mi się przeforsować czytelne zmiany wewnątrz partii. Jakiś pomysł na stworzenie czegoś, co się będzie nazywało Partią Demokratyczną. I sobie myślę, to jest taki moment, przeforsuję tą partię demokratyczną. Zabrakło mi doświadczenia i determinacji. Później przychodzi kampania wyborcza - za krótka kampania, za mało pieniędzy. Przegrywamy. Co dalej robić? I szczerze powiedziawszy, ja dochodzę do wniosku, że kończy się polityka dla mnie. Że nie ma takiego momentu, w którym ja mogę powiedzieć, że stałem się profesjonalnym przywódcą politycznym. Myślę, że było moim największym sukcesem, że Władysław Frasyniuk, człowiek, który marzył o karierze kierowcy międzynarodowego, został szefem najbardziej inteligenckiej partii w Polsce.

Już w wolnej Polsce w roku 1990, Władysław Frasyniuk zostaje jednym z założycieli Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna (ROAD), rok później obejmuje funkcję przewodniczącego Rady Naczelnej tej partii. W latach 1991-94 sprawuje funkcję vice-przewodniczącego Unii Demokratycznej, w latach 1994-95 jest członkiem prezydium Rady Krajowej Unii Wolności, a w latach 2001-2005 jej przewodniczącym. W latach 1991-2001 jest także posłem na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej pierwszej, drugiej i trzeciej kadencji. W roku 2005 wraz z Tadeuszem Mazowieckim i Jerzym Hausnerem inicjuje powstanie Partii Demokratycznej, której liderem jest do 4 marca 2006 roku.

Cieszy mnie słońce, cieszy mnie ogród, cieszy mnie to, że w moim życiu się cały czas coś zmienia. Cieszy mnie także to, że podejmuję, że potrafię podjąć jeszcze nieracjonalne czy irracjonalne decyzje, bo w moim wieku zakładać rodzinę – jest raczej irracjonalne.

Mam 54 lata i uczę się od nowa bycia członkiem rodziny. Ja już zapomniałem, co to znaczy rodzina. Ja należę do pokolenia, tak jak wszyscy opozycjoniści, którzy zapłacili straszną cenę za podziemie – rozpad rodziny. Jestem fantastycznym ojcem, zwłaszcza w początkowych latach życia moich dzieci, dlatego, że ja jestem z natury liberałem, szanuję ich wolność. Dziecko musi samo w sobie znaleźć motywację, żeby się stać przyzwoitym porządnym obywatelem. I to jest tak, że możesz im pokazywać tylko przykład, ale dając im wolność. Jak moja córka zaszła w ciążę, to mnie powiedziała, że ona nie zamierza wychodzić za mąż za tego faceta, bo nie do końca jest przekonana, czy on dorósł do tego, żeby być ojcem i mężem. Ja powiedziałem – Masz rację. I jednocześnie ta sama córka z całą pewnością ma worek pretensji, że ja nie byłem ojcem, kiedy ona tego ojca potrzebowała. Ja mam świadomość, że to jest mój grzech wobec dzieci i nawet nie próbuję zwalać na stan wojenny i na ukrywanie się, aczkolwiek były to jakieś okoliczności, które po części mnie usprawiedliwiają.

Jestem człowiekiem, który goli się rano i ma takie poczucie, że miał niezwykle ciekawe życie i że to życie się jeszcze nie skończyło.

Opozycjonista

Źrdło: Materiał przysłany do redakcji bloga pracowniczego z prośba o pubikację. Autor tekstu: "Opozycjonista".

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.