Nie oznacza to, że Chiny zostały najbogatszą gospodarką – przy Amerykanach to wciąż pariasi biorąc pod uwagę wskaźnik PGB per capita.
Publikacja danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego wywołała małe trzęsienie ziemi na rynkach finansowych. Małe, bo nie widać na razie szczególnych zmian na rynkach, choć analitycy fiansowi na swoich zamkniętych forach dyskusyjnych uważają, że o trzęsienie ziemi 8 stopnia w 9-stopniowej skali Richtera. Dlaczego? Spójrzymy na liczby:
Oto IMF informuje, że chińskie towary i usługi wyprodukowane w tym roku przekroczą wartość 17,6 trylionów dolarów. Anerykańskie – 17,4 tylionów dolarów. A jeszcze 14 lat temu, czyli pod koniec 2000 roku wartość amerykańskiej gospodarki przekraczała wartość chińskiej trzykrotnie.
Wątpliwości budziły na początku wyliczenia IMF – wszak każdy kraj raportuje swoją gospodarkę w oparciu o własną walutę, która dla zbudowania odpowiedniej skali jest konwertowana przez analityków na walutę uznaną na rynkach międzynarodowych. Przy tak niewielkiej nominalnej różnicy między PKB Chin a PKB USA wątliwości budzi choćby kurs wymiany juana do dolara, inny dla obu krajów.
Żeby uniknąć wątpliwości gopsodarki zmierzono również parytetem siły nabywczej. Otóż Chiny stanowią dzisiaj 16.5 proc światowej gospodarki podczas, kiedy Amerykanie to 16,3 proc.
Analitycy są zgodni, że nawet mimo informacji o spowalnianiu chińskiej gospodarki, jej prymat nad pozostałymi światowymi gigantami utrzyma się przez przynajmniej kilka lat. Ale ogólna kondycja gospodarki nie wpływa na zamożność społeczeństwa. Choć bogatsi, niż kilka lat temu Chińczycy wciąż nie sięgają najbogatszym (w skali świata) Amerykanom do pięt. Chińskie PKB na głowę wciąż nie osiągnęło nawet czwartej części amerykańskiego. Polakom, przy obecnym stanie gospodarki, do tej ligi brakuje kilka stuleci.