Ta bierutowsko–gomułkowsko–gierkowska tradycja znalazła swoich zdolnych kontynuatorów w dzisiejszej Polsce. Tyle, że w największym stopniu dotyczy to samorządowych wielkorządców. I – rzecz jasna – inna jest teraz data. Bo w PRL-u otwierano „na 22 lipca” by ludowi uświadomić, jak wiele zawdzięcza on władzy ludowej, która ten właśnie dzień postanowiła uznać za datę swoich narodzin, a tym samym – pycha tamtych władców nie miała granic – za datę narodowego odrodzenia. Dzisiejsi włodarze otwierają, co tam tylko otworzyć mogą (a nieraz – nawet gdy jeszcze nie mogą) „na wybory” – by elektorat przy wyborczej urnie nie miał wątpliwości, komu zawdzięcza remontowaną drogę czy budowany tramwaj. Specjalnie używam tu czasu teraźniejszego czyli niedokonanego, bo często, by tylko „zdążyć na wybory” otwiera się przed wyborami linię tramwajową, którą mieszkańcy pojadą nie wcześniej niż miesiąc po wyborach.
To jak to dzisiaj otwiera się (bo idą wybory), by za moment zamknąć (bo jeszcze nie zbudowane, bo nie ma zgody na użytkowanie itp.) trafnie opisuje – na przykładzie warszawskich rządów PiS-u (2002–2006) i PO (od 2006 do dzisiaj) – znakomity varsavianista i znawca samorządu Maciej Białecki. Jego felieton „Impreza na całym odcinku” gorąco Państwu polecam. Zwłaszcza teraz. Bo przecież idą wybory (d. 22 lipca).