Gdy argentyńska junta zajęła Falklandy, Margaret Thatcher powiedziała słynne cztery słowa: „I want them back”. Wysłała tam okręty i po dwóch miesiącach wywalczyła powrót wysp do Korony. Gdy Ewę Kopacz dziennikarze zapytali o ewentualne dozbrojenie przez nas Ukrainy, pani premier odpowiedziała, że jako kobieta (swoją drogą – cóż to za seksistowska wypowiedź) preferuje zamknięcie się z dziećmi w czterech ścianach swego domu. Falklandy do dzisiaj byłyby argentyńskie, gdyby 32 lata temu podobne deklaracje wygłaszała premier Thatcher.
Margaret Thatcher za misję swojego rządu uznała ograniczenie władzy związków zawodowych oraz likwidację nierentownych i obciążających wszystkich podatników kopalń węgla. Zwycięsko przetrzymała trwający rok strajk górników i cel swój osiągnęła. Ewa Kopacz zaczyna swoje urzędowanie od ukorzenia się przed górniczymi związkami – bo jak inaczej nazwać spektakl „ja jako premier-kobieta rozumiem was, żony górników” i decyzję, by w nierentowną kopalnię (gdzie każda tona wydobytego węgla generuje stratę zamiast zysku) wpompować 100 milionów publicznych pieniędzy.
Margaret Thatcher nie dopuściła do tego, by wszyscy mieli się składać na przywileje nielicznych. Nawet wtedy, gdy ci nieliczni są zorganizowani w silny górniczy związek zawodowy. Ewa Kopacz robi coś dokładnie odwrotnego.
Czy płeć ma tu coś do rzeczy? – oczywiście, że nie.
Problem polega na tym, że gdyby PiS był u władzy na rok przed wyborami, robiłby to samo co robi teraz pani premier. Przecież dla was nie liczy się dobro narodu, a zachowanie stołków i wygrane wybory. Mądre słowa jak z powyższego artykułu potraficie tylko wypowiadać będąc w opozycji, gdyby przyszło wam być u władzy to byłaby inna śpiewka. Zresztą już mieliście okazję i było dokładnie tak jak mówię.