Tyle że te dwie sprawy na razie (czyli do najbliższych wyborów parlamentarnych) ściśle się ze sobą wiążą. I w obydwu decydujące zdanie chce mieć odchodzący do Brukseli Donald Tusk. A problem polega na tym, że Donald Tusk zdaje się na kwestię swojego następstwa patrzeć podobnie jak paru znanych z naszej nieodległej historii Naprawdę Wielkich Postaci – czyli popełnia podobny co oni błąd.
A błąd ten zasadza się na przekonaniu, że tych, którzy mieliby za sprawą naszej decyzji czy –powiedzmy to tak – decyzyjnej sugestii objąć naszą schedę czy inne ważne samodzielne stanowisko, trzeba wybrać spośród swoich najbardziej lojalnych współpracowników. I zapomina się o tym, że przecież ów wybrany, po „objęciu tronu” będzie zdawać egzamin z własnego przywództwa i własnych wizji i decyzji, a nie z wasalnej lojalności i oddania wobec wcześniejszego suwerena.