Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Obrzydliwy świat zysku

Każdy szanujący się komunista wie, że zysk budzi w ludziach jak najgorsze instynkty i pcha do najbardziej podłych zachowań. Czy jest możliwy wspaniały świat bez zysku?

Obrzydliwy świat zysku
Oczywiście, że taki świat jest możliwy. Wszystko jest możliwe. Czy świat powstał z wielkiego bum, czy z woli Boga, jest tak niesamowitym tworem, że nie można się ograniczać. Zostając przy akcie stworzenia i parafrazując Julesa Winnfielda z "Pulp Ficiton", możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego – nawet zamiany coli w pepsi. Czemu zatem nie stworzyć świata, w którym nie będzie zysku?

Najsamprzód, jak mawiał Pawlak w "Samych Swoich", trzeba poddać kontroli cały handel, produkcję, usługi, generalnie – cały biznes. Dlaczego i po co? Bo jak się tych łajdaków kapitalistów nie kontroluje, to cholery zaraz cichaczem ubiją jakiś geszefcik. Człowiek ani się obejrzy, a zaraz jeden drugiemu coś sprzeda i na tym zarobi – miejsce do robienia biznesu, metodę produkcji, dane kontaktowe klientów, a nawet informację, co zamierza konkurencja albo jaki robi procent. Normalnie rzygać się chce.

Tylko całkowita państwowa kontrola może wyeliminować zysk, bo tylko w takiej sytuacji możliwe jest prześledzenie całej ścieżki produkcji – od pierwszego pierdnięcia towarzysza dyrektora w papier pod nazwą "zapotrzebowanie na produkcję" aż do ostatniego "i pan mnie też" wypowiadanego przez ekspedienta w państwowym sklepie w odpowiedzi na "pocałuj mnie pan w dupę".

Okay, co dalej? Skoro państwo kontroluje cały proces dostarczania produktu konsumentowi (fuj, zabrzmiało zgniłokapitalistycznym marketingiem), to znaczy, że już w chwili owego pierwszego pierdnięcia państwo musi wiedzieć, ile i czego ludzie będą chcieli kupić, gdzie mieszkają ci ludzie, ile będzie kosztować produkcja, opakowanie, transport i logistyka oraz – uwaga! bo to najważniejsze – że wartości te nie zmienią się przez cały proces wytwarzania i dostarczania dóbr.

Ten cudowny sposób dystrybucji budzi dwie wątpliwości.

Pierwsza jest dość oczywista – co się stanie, jeśli w trakcie tego procesu część ludzi nie kupi jednak towaru albo część będzie chciała kupić więcej? W pierwszym przypadku będzie można odtrąbić sukces (produkcja rośnie – wiadomo: dostatek!), w drugim trzeba będzie znaleźć winnego (sabotaż, wroga propaganda, sytuacja światowa itp.). Problemem jest jednak opinia publiczna i media – ci mogą zakwestionować sukces nadmiaru, argumentując, że skoro mamy towar, którego nikt nie chce kupić, to ponieśliśmy stratę. Aby zaradzić temu problemowi, wystarczy uciszyć media, czyli wprowadzić cenzurę i państwową kontrolę środków przekazu.

Druga wątpliwość dotyczy ludzi. Część kosztów to zarobki, a więc nie niezbędne koszty materiałowe i techniczne, tylko miękki pieniądz na miękkie wydatki. Co więcej – wynagrodzenia pracowników można odczytać jako element udziału w zysku, a przecież państwo powszechnej szczęśliwości społecznej pokonało tę chorobę. Stąd pomysł, że to wyłącznie od pracowników zależy sukces przedsiębiorstwa, a wynagrodzenia to nic innego jak udział w tworzeniu środków produkcji.

Jak widać, zysk nie jest potrzebny do produkowania czegokolwiek. Wystarczy tylko ustalić, ile czego trzeba wyprodukować, następnie wyprodukować to, dostarczyć ludziom, a potem już tylko cieszyć się wyższością socjalizmu nad kapitalizmem.

W ten sposób zbudowana była gospodarka PRL. Skąd zatem powszechny w tym systemie niedobór wszystkiego, od papieru toaletowego zaczynając, poprzez szynkę na święta, a na samochodach osobowych skończywszy? Zaiste, potężne musiały być macki wrogów ludu, że udało im się przez ponad czterdzieści lat sabotować dosłownie każdy aspekt produkcji każdego produktu. Że też po 1989r. zaprzestali tej działalności… Przecież byli już u celu.

Dziwnym zaś trafem wszystko, co nas otacza, zostało wyprodukowane i sprzedane wyłącznie z jednego powodu – z chęci zysku. Jako że sprzedać można wszystko, przesądzające znaczenie ma wyłącznie potrzeba konsumenta, a nie dyrektorskie pierdnięcia w plan produkcji. Tak długo jak istnieją ludzie, którzy chcą coś kupić, znajdą się inni ludzie, którzy im to sprzedadzą. Nie po to, żeby budować gospodarkę narodową, tworzyć PKB, uszczęśliwiać czy zbawiać ludzkość ani pokazywać wyższość jednego systemu nad drugim, ale wyłącznie po to, żeby nachapać się szmalu, nabić sobie kiesę, natłuc mamony. Gdyby nie ten obrzydliwy zysk, nawet nie ruszyliby tyłka, żeby cokolwiek komukolwiek sprzedać.

Tym, czego lewactwo kompletnie nie jest w stanie zrozumieć, jest istota zysku. Wyobraźmy sobie pana Henia, który sprzedaje jakieś graty – na przykład kosiarki do trawników (tak, tak, przykład jest specjalnie z kręgów burżuazji – kiedy przyjdzie socjalizm, skończą się trawniczki, ogródeczki i inne dupersznyty). Wynajmuje sklep wraz z zapleczem magazynowym, zatrudnia dwóch ludzi, płaci za wodę, prąd i gaz, trzyma na stanie po cztery sztuki każdego rodzaju kosiarek, a do tego – masę dodatków typu zamienna rączka, kabel, ostrza, pojemniki na trawę czy inne badziewia. Jak mu co zejdzie, dokupuje, żeby konsument nie marudził.

Jeśli pan Henio skalkuluje w cenie kosiarki jedynie koszty, jakie ponosi bezpośrednio, osiągnie niewątpliwie sukces – nie zapłaci podatku dochodowego (zapłaci podatek ZUS i NFZ, ale powiedzmy, że rzecz dzieje się na jakimś cywilizacyjnym zadupiu, dokąd te cudowności jeszcze nie dotarły). Nie zapłaci, bo dochodu nie będzie. Problem jest taki, że brak dochodu oznacza nie tylko to, że pan Henio marnuje czas (bo gdyby nic nie robił, jego dochód byłby dokładnie taki sam), ale że po prostu zdechnie z głodu.

Jeśli pan Henio tak skalkuluje cenę, żeby nie zdechnąć z głodu (uwzględniając podatek dochodowy), np. generując zysk w wysokości tej samej, ile wynosi pensja netto jego pracowników, pojawi się kolejny problem. Za co pan Henio kupi następne kosiarki, skoro przychód ze sprzedaży będzie równy już poniesionym kosztom? Część zysku musi zostać w firmie, żeby w następnym miesiącu kupić towar, zapłacić koszty i wypłacić wynagrodzenie pracownikom.

Kiedy pan Henio upora się z tym problemem, pojawi się następny. Może się bowiem okazać, że trzeba będzie przyjąć zwrot kosiarki od klienta, albo jedną kosiarkę ktoś nomen omen zakosi, albo się zepsuje, albo transport nawali i trzeba będzie oddać pieniądze klientowi, który pójdzie do konkurencji itd. itd. W przeciwieństwie do wszechwiedzącego wielkiego planisty pan Henio nie wie, ile kosiarek ludzie kupią. Ba! pan Henio nie ma żadnej pewności, czy w następnym miesiącu w ogóle ktoś kupi chociaż jedną cholerną kosiarkę.

Te wszystkie zdarzenia kosztują, a pan Henio będzie musiał zostawić kolejną porcję zysku na sfinansowanie tych wszystkich przykrych okoliczności. Jeśli odda pieniądze klientowi za uszkodzoną kosiarkę, to albo zabraknie na zakup sprawnej w przyszłym miesiącu, albo w tym – zabraknie mu forsy na żarcie. Kolejna pozycja do sfinansowania z zysku.

I wreszcie ostatnia kwestia. Może się okazać, że pan Henio wydaje co miesiąc kilka tysięcy złotych na zakup kosiarek, kilka tysięcy na pracowników i kilka tysięcy na inne koszty, po to tylko, żeby zarobić na czysto tyle, ile jego pracownicy, czyli tysiąc złotych. Bez urlopu i chorobowego oraz ryzykując cały ten biznes własnym majątkiem. Ma to sens? Żadnego. Skoro tysiąc złotych można zarobić u kogoś, to po cholerę męczyć się z własnym biznesem? Dla zasady?

Za każdym razem, kiedy słyszę jakiegoś mądralę z OPZZ "Solidarność" czy jak to się nazywa, który mówi, że to pracownicy w całości tworzą zysk firmy, więc to im wszystko się należy, mam propozycję nie do odrzucenia. Czy ktoś was, do cholery, trzyma siłą w robocie? Załóżcie własną firmę i tłuczcie szmal. Bez ograniczeń, bez szefa, bez kapitalistycznego krwiopijcy.

Mechanizm zysku jest prosty, ale spróbujcie go wytłumaczyć lewakowi, związkowcowi czy innemu "intelektualiście" ich pokroju. To już prościej zmienić colę w pepsi :)

stopsocjalizmowi.pl
Data:
Kategoria: Gospodarka

Paweł Budrewicz

Stop Socjalizmowi - https://www.mpolska24.pl/blog/stop-socjalizmowi1

Gospodarka to ludzie. To ludzie tworzą dobrobyt, a nie rząd, giełda czy finansjera.

Komentarze 10 skomentuj »
Marcin Grąbkowski 10 lat 11 miesięcy temu

Rządzą nami albo chytre i cwane skurwysyny albo kompletni debile. Jedno z dwóch. Bo debilizm z byciem chytrym skurwysynem ciężko połączyć. Podejrzewam, że rządzący "z górnej półki" to chytre skurwysyny, a cała armia lizydupów za ich plecami to banda debili, którzy posiadają rzadkie i pożądane w tym fachu przypadłości, które się nazywają: "dwie lewe ręce" i "brak mózgu". Ich IQ pozwala im tylko na odbieranie, odczytywanie smsów od wodza i wciskanie przycisków na konsolecie posła: "TAK" ; "NIE" ; "NIE WIEM" - olbrzymi wysiłek intelektualny dla przeciętnego (p)Osła.

------ Czy ktoś was, do cholery, trzyma siłą w robocie? Załóżcie własną firmę i tłuczcie szmal. Bez ograniczeń, bez szefa, bez kapitalistycznego krwiopijcy.-----

Drodzy przedsiębiorcy. Gdybyście mieli funkcjonować na prawdziwie wolnym rynku, czyli takim, gdzie każdy ma nieograniczony dostęp do kapitału, to 95% z was pozamykało by swoje firmy w trzy godziny.

Widziałem już tyle patologii w tych waszych firmach... Przykład pierwszy z brzega - firmy dociepleniowe. Blok 10-piętrowy, a ciężkie wiadro z wymieszanym klejem robotnik musi wciągać na to 10-te piętro z siłą 1:1. Robiłem to, więc wiem. I gdy takiemu przedsiębiorcy, lub brygadziście powiesz, że przecież można zastosować wielokrążek... to patrzy na ciebie jak na UFO! ON NIE WIE, CO TO JEST WIELOKRĄŻEK! A po co on ma wiedzieć, co to jest wielokrążek, jak on tu KASĘ ROBI, a znajomy pośrednik między administracjami a przedsiębiorcą to umożliwia! Po co mu jakiś tam wielokrążek!?

Wojciech Pietrzak 10 lat 11 miesięcy temu
+2

No ale to jest właśnie efekt tego chorego systemu, który powoduje, że robotnik musi zacisnąć zęby i się na to zgodzić, bo nie ma kilku tysięcy złotych luzem, żeby rozkręcić własny interes. W wolnorynkowym państwie wystarczyłby mu na to kwadrans i dwie obecne dniówki, które odrobiłby w pół dnia.

Istotą zysku jest tanio kupić, a drogo sprzedać. Albo tanio wyprodukować, a drogo sprzedać. Im różnica większa, tym lepiej dla kapitalisty. Najlepiej dla kapitalisty jest wytwarzać za darmo, a sprzedawać za miliony.

"Drodzy przedsiębiorcy. Gdybyście mieli funkcjonować na prawdziwie wolnym rynku, czyli takim, gdzie każdy ma nieograniczony dostęp do kapitału, to 95% z was pozamykało by swoje firmy w trzy godziny."
Bardzo prawdopodobne. Bo im bardziej wolny rynek, tym ostrzejsza konkurencja, czyli więcej korzyści dla konsumenta. Drobna uwaga - wolny rynek nie polega tylko na dostępności kapitału.

"Istotą zysku jest tanio kupić, a drogo sprzedać. Albo tanio wyprodukować, a drogo sprzedać. Im różnica większa, tym lepiej dla kapitalisty. Najlepiej dla kapitalisty jest wytwarzać za darmo, a sprzedawać za miliony."
100% zgody.

I zgadza się - są kiepscy i nieuczciwi przedsiębiorcy i pracodawcy. Problem polega na tym, że im więcej regulacji i podatków, tym mniej rynku, a więcej bezrobocia i cwaniactwa.

Gdyby nie płaca minimalna, to wszyscy pracowalibyśmy za 2,50. Nie wszyscy mogą wyjechać.

Zysk musi być trzymany w ryzach. Zgodnie z grecką maksymą "Zysk nie zna miary" (Pittakos).

Krystian Krystianowski 10 lat 11 miesięcy temu

Powiedz mi Krzysztofie ile wynosi płaca minimalna dla elektryków zakładających instalacje elektryczne?

@Krzysztof Multon
Przecież umów o dzieło i umów zleceń pensja minimalna nie dotyczy. Mimo to ludzie za tyle nie pracują.

A powiedz mi Krystianie, jak szybko traci się zdrowie, używając elektronarzędzi generujących drgania?

Krystian Krystianowski 10 lat 11 miesięcy temu
+4

Nie dość, że odpowiadasz pytaniem na pytanie to pytasz o coś, co kompletnie nie ma związku z płacą minimalną. Tak na marginesie elektryk nie posługuje się takimi narzędziami. No ale do rzeczy. Jak już wiesz (albo i nie wiesz, nie zdziwiłbym się) nie ma płacy minimalnej dla elektryków. Mimo to za położenie takiej instalacji zarabiają "trochę" więcej niż 2.50. "No ale jak to? Nie ma płacy minimalnej a jednak zarabiają bardzo dobrze". A no widzisz, o tym ile zarabiasz nie decyduje płaca minimalna lecz m.in. prawo popytu i podaży:
-Jakie jest zapotrzebowanie na tę pracę?
-Jak dużo jest na rynku ludzi, którzy mogą wykonać tę pracę?
Ale też:
-Jak odpowiedzialna jest ich praca?
-Jakie kwalifikacje są wymagane do tej pracy?
Krótko mówiąc o wartości pracy decyduje rynek. Płaca minimalna wyrządza wielką krzywdę najbiedniejszym i gospodarce państwa. Im wyższa płaca minimalna tym wyższe ceny produktów, większe bezrobocie (pracodawca nie może dopłacać do pracownika) co skutkuje mizernym wzrostem gospodarczym. Na poziomie intelektualnym ameby może i wydaje się to atrakcyjne (BO PRZECIE WINCYJ ZARABIAJO LUDZIE) natomiast jeśli bardziej przyjrzeć się sprawie to nie wygląda to już tak fajnie. Ciężko to wyjaśnić dokładniej nie rozpisując się, dalszą edukację musisz sam sobie zafundować, filmików na ten temat jest sporo np. na YouTube. A ja idę policzyć ile należy mi się za 15 minut pisania tego tekstu wg płacy minimalnej dla nauczyciela...

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.