Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Yoko Tawada: „Opowiadania”

Obce z puszki

W każdym mieście jest zdumiewająca liczba ludzi nie potrafiących czytać. Niektórzy z nich są na to jeszcze za młodzi, inni zaś odrzucają myśl o nauczeniu się alfabetu. Pojawia się też wielu turystów i robotników z innych krajów, którzy żyją z odmiennymi alfabetami. W ich oczach obraz miasta jawi się zagadkowy albo zawoalowany.

Gdy przybyłam do Hamburga, znałam już wprawdzie wszystkie litery tego alfabetu, ale długo mogłam wpatrywać się w pojedyncze litery nie rozumiejąc znaczenia tych wyrazów. Każdego dnia na przykład spoglądałam na plakat przed przystankiem autobusowym i nigdy nie odczytywałam nazw produktów. Wiem tylko, że na jednym z najpiękniejszych plakatów siedem razy pojawiała się litera „s”. Nie sądzę, że ta litera przypominała mi postać węża. Nie tylko „s”, lecz także inne litery alfabetu w odróżnieniu od żywych wężów nie miały ani ciała ani wilgotności. Powtarzałam w ustach głoskę „s” i zauważyłam przy tym, że mój język nagle smakował obco. Aż dotąd nie wiedziałam, że także język może smakować czymś obcym.

Kobieta, którą poznałam wtedy na tym przystanku, miała imię zaczynające się na literę s: Sasza. Od razu wiedziałam, że nie potrafi czytać. Za każdym razem, kiedy widziała mnie, spoglądała na mnie intensywnie i z zaciekawieniem, ale nigdy nie starała się przy tym wyczytać coś z mojej twarzy. Wówczas często doświadczałam tego, że ludzie stawali się niespokojni, kiedy nie mogli czytać mej twarzy jak jakiegoś tekstu.

Osobliwe, że wyraz obcej twarzy porównywany jest często do maski. Czy na tym porównaniu opiera się pragnienie odkrycia za obcym obliczem czegoś znajomego?

Sasza spokojnie mogła zaakceptować każdy rodzaj nieumiejętności czytania. Niczego nie chciała czytać, lecz wszystko dokładnie obserwować. Prawdopodobnie była po pięćdziesiątce. Nie mogę sobie przypomnieć barwy jej włosów. Ponieważ nie nauczyłam się tego jako dziecko, nie jestem w stanie zauważyć koloru włosów.

Sasza często przystawała na tym przystanku, aby odebrać swoją przyjaciółkę. Sonia bowiem, tak nazywała się ta przyjaciółka, nie mogła wysiąść z autobusu o własnych siłach. Jej ramiona i nogi nie mogły wspólnie osiągnąć jednego celu, ponieważ nie trzymały się jednego polecenia.

Sasza ściskała ramiona i nogi Sonii i parę razy zawołała ją po imieniu, jakby jej imię mogło doprowadzić jej członki do jedności.

Sasza i Sonia mieszkały razem w jednym mieszkaniu. Trzy razy w tygodniu przychodził do nich opiekun i załatwiał wszystko, co musiało być wykonane na piśmie. Poza czytaniem i pisaniem potrafiły wszystko, czego potrzebowały do życia.

Parę razy zaprosiły mnie także na kawę. Były takie pytania, których Sasza i Sonia nigdy mi nie postawiły, chociaż takie pytania towarzyszyły mi wszędzie indziej: te pytania zaczynały się od „Czy zgadza się pani, że Japończycy …”. To znaczy, większość ludzi chciała wiedzieć, czy to, co czytali w gazetach albo w czasopismach, jest prawdziwe albo fałszywe. Często były mi też stawiane pytania, które zaczynały się od „Czy także w Japonii jest tak, że…”. Nie powiodła mi się żadna próba opisania tej różnicy między dwoma kulturami: Różnica ta bezpośrednio pojawiała się na mojej skórze niczym obce pismo, które wprawdzie mogłam wyczuć, ale nie przeczytać. Każde obce brzmienie, każde obce spojrzenie i każde obce upodobanie oddziaływały nieprzyjemnie na to ciało, tak długo, aż zmieniło się to ciało. Na przykład głoski ö pchały się zbyt głęboko do moich uszu a zgłoski r drapały mnie w szyję. Były także takie zwroty językowe, przy których dostawałam gęsiej skórki, jak na przykład „iść na nerwy”, „mieć pełen nos” albo „wejść w spodnie”.

Większość wyrazów, jakie wydobywały się z moich ust, nie odpowiadało mojemu uczuciu. Konstatowałam przy tym, że także w moim języku macierzystym nie było słowa, które by mu odpowiadało. Nie odczuwałam tylko tego w ten sposób, dopóki nie zaczęłam żyć w obcym języku.

Często brzydziłam się ludźmi, którzy płynnie mówili w swym macierzystym języku. Robili wrażenie, że nie mogli myśleć i czuć inaczej niż to, co tak szybko i ochoczo nastręczał im ich własny język.

Z naszego przystanku można było zobaczyć nie tylko rozmaite plakaty, lecz także szyldy kilku restauracji. Jeden z nich należał do chińskiej restauracji nazywającej się „Złoty smok”. Dwa chińskie znaki jaśniały złociście i zielono. Pierwsza znaczy „złoto a druga znaczy „smok”, wyjaśniłam Saszy, gdy długo spoglądała na ten szyld. Sasza powiedziała mi potem, że drugi znak faktycznie ma podobną postać jak „prawdziwy” smok. Co prawda można się w tym znaku dopatrzyć obrazu smoka: Skrzyneczka u góry na prawo mogła być głową smoka a linie po prawej stronie przypominały mi plecy smoka. Lecz Sasza wiedziała, że nie był to „obraz smoka”, bowiem zapytała mnie, czy także mogłabym go zapisać.

Parę tygodni później pokazała mi Sasza filiżankę do herbaty i powiedziała, że odkryła tam znak „smok”. W rzeczy samej znak ten znajdował się na filiżance. Sasza znalazła ją w jednym sklepie i od razu kupiła. Po raz pierwszy w życiu mogła czytać. Potem chciałam wytłumaczyć jej jeszcze więcej znaków. Wprawdzie pozostanie analfabetką, gdyż nie może czytać „alfabetu”, lecz może teraz czytać znaki i wie, że alfabet nie jest jedynym systemem pisma na świecie.

Przed przystankiem był mały sklep, w którym od czasu do czasu Sasza kupowała mydło dla Sonii. Sonia lubiła to mydło, dokładniej mówiąc, lubiła opakowanie mydła. Opakowanie tego mydła zwodziło: Bowiem na papierze tego opakowania były namalowane motyle, ptaki lub kwiaty, chociaż zawartość stanowiło mydło. Nie ma tak dużo produktów, na których opakowaniu jest coś namalowane, co bezpośrednio nie ma nic wspólnego z zawartością. Sonia natychmiast wyjmowała mydło, kiedy dostawała jakieś od Saszy i ponownie je pakowała.

Raz na pudełku od mydła znajdował się Feniks i delikatnym pismem było napisane „mydło”, czego Sonia rzecz jasna nie mogła przeczytać. Sonia rozumiała tylko obraz Feniksa i zawartość: mydło.

Ponieważ istnieje tylko pismo, myślałam sobie czasami, na opakowaniu namalowano Feniksa zamiast kawałka mydła. Czego w przeciwnym razie mogłoby trzymać się znaczenie zawartości, mianowicie mydło, gdyby nie było pisma? Wówczas pojawiłoby się niebezpieczeństwo, że mydło z biegiem czasu zmieniłoby się w Feniksa i odleciało.

Raz w supermarkecie kupiłam puszkę, na której była namalowana Japonka. Otworzyłam puszkę w domu i ujrzałam w niej kawałek tuńczyka. Wydawało się, że podczas długiej podróży morskiej Japonka zmieniła się w rybę. Tę niespodziankę przeżyłam w niedzielę, ponieważ zdecydowałam się nie czytać w niedziele żadnych pism. Zamiast tego obserwowałam ludzi, których widziałam na ulicy, tak jakby byli pojedynczymi literami. Czasami kilku ludzi siadało obok siebie w kawiarni, i w ten sposób na chwilę wspólnie tworzyli jakieś słowo. Potem rozchodzili się, aby utworzyć jakiś nowy wyraz. Musi przyjść taka chwila, w której kombinacja tych wyrazów utworzy przypadkowo więcej zdań i będę mogła to obce miasto odczytać jak jakiś tekst. Ale nigdy nie odkryłam jakiegokolwiek zdania w tym mieście, lecz tylko litery a czasami kilka wyrazów, które bezpośrednio nie miały nic wspólnego z „treścią” kultury. Te wyrazy motywowały mnie od czasu do czasu do otwarcia zewnętrznego opakowania, aby odkryć pod nim następne opakowanie.

„Właściwie nie wolno powiedzieć tego nikomu, ale Europa nie istnieje”

1

Przypominam sobie pewną rozmowę z Xandrem, postacią z mego opowiadania Kąpiel. Wówczas Xander uważał „biały” kolor skóry za składnik swego ciała a nie za metaforę.

„Czy naprawdę pan sądzi, że skóra ma kolor?”, zapytałam go niepewnie obniżając głos, żeby nie udawać agitatorki.

Uśmiechnął się na chwilę i odpowiedział: „Cóż za pytanie. Albo czy może pani sądzi, że ten kolor pochodzi od pani ciała?”

Wyjaśniłam mu sprawę następująco jak nauczycielka fizyki: „Ciało także nie ma koloru. Kolor powstaje dzięki grze światła na powierzchni skóry. W nas nie ma żadnej barwy”.

Xander zaniepokoił się i powiedział: „Ale światło gra inaczej na waszej skórze niż na naszej”.

Zaskoczyło mnie, że tak bardzo zaakcentował te dwa wyrazy „naszej” i „waszej”. Nie mogłam zrozumieć jego zamiaru: Gdyby dla niego identyczność miała być ważna jako „biel”, musiałby raczej utrzymywać, że nikt z „białych” nie posiada skóry barwy papieru i że wspólnoty tak zwanych białych trzeba szukać na zupełnie innej płaszczyźnie.

Pogłaskał prawe ramię lewą dłonią, jakby chciał się upewnić, że posiada biały kolor skóry.

Odwzajemniłam się: „Światło na każdej skórze gra inaczej; u każdego człowieka, każdego miesiąca i każdego dnia”.

Bez światła nie ma koloru, i kiedy ktoś znajduje się w ciemności, nie podstawiając na jego miejscu czegoś negatywnego, wtedy nastręcza się szansa uwolnienia naszych oczu od codziennych obrazów.

Ponieważ postrzeganie optyczne przychodzi nam zbyt łatwo, pozostajemy przy tym najczęściej zbyt pasywni. Z lenistwa przenosimy obrazy językowe na optyczne, zamiast na język przetłumaczyć tę grę światła. On jest czarny, powiada umysł, i oczy nie są już potem zdolne do prawdziwego postrzegania jego skóry.

2

Gdyż nie byłam przyzwyczajona do zwracania uwagi na kolor skóry i oczu, w Europie nie rzucało mi się szczególnie w oczy, że u Europejczyków w dziennym świetle odbijają się inne barwy niż moje.

Ale co mocno utkwiło mi w pamięci, było tym, że ciało europejskie zawsze szuka jakiegoś spojrzenia. Nie tylko twarz, lecz także palce albo nawet plecy tęskniły za spojrzeniem. Dlatego każdy człowiek jest zobowiązany wciąż od nowa rzucać spojrzenia na ciało jakiegoś innego człowieka. Nie tylko to: Także oczy są zobowiązane do okazywania reakcji na te spojrzenia. Wprawdzie jest akceptowane okazywanie negatywnej reakcji, ale nie jest dozwolone nie okazywać żadnej reakcji. Często musiałam zamykać oczy w kolejce miejskiej albo w autobusie, ponieważ to zadanie przekraczało moje możliwości. Nie rzadko na ulicy słyszałam agresywną uwagę, dlatego tylko że jakiemuś mężczyźnie nie podarowałam spojrzenia. Nie chciałam każdego człowieka postrzegać optycznie, a cóż dopiero o każdej postaci tworzyć jakieś zdanie, ponieważ na skutek tego zachodziłby proces odwrotny: Moje ciało także stałoby się wówczas czymś, co przez spojrzenie innych stale musiałoby być tworzone na nowo.

Ciało, które chce i musi być widziane, jest ciałem europejskim. Przy tym nawet narcyzm nie musi odgrywać żadnej roli. Raczej u podłoża tej potrzeby leży obawa, że coś, co nie jest oglądane, może zniknąć w każdej chwili.

3

Pod słowem „Europa” mogę wyobrazić sobie dwie figury teatralne: Jedna jest kobieca, druga męska.

Męska figura Europy pragnie nade wszystko, żeby była obserwowana przez publiczność. Wprawdzie wolno ją krytykować, lecz w żadnym wypadku nie wolno mówić, że nie istnieje. Nie trzeba jej zwyczajnie krytykować, ponieważ ona sama nieustannie się krytykuje, a mianowicie tak szybko i tak dobrze, że lepiej nie potrafiłby nikt inny. Ona krytykuje nawet jakąś inną kulturę, kiedy zbyt wielki jest na nią jej wpływ. Jej krytyka brzmi w tym przypadku tak: „Dlaczego nie pozostaniesz sama? Dlaczego imitujesz mnie? Jestem przecież zła”.

Europa jest mistrzynią krytyki; to ustala jej właściwości. Kiedy nie krytykuje, wtedy znika. Najbardziej obawia się nie–egzystencji. Także starałam się ją krytykować, ponieważ tego żądała ode mnie, lecz to mi się nie udało. Najwyżej mogę powtarzać jej samokrytykę. Lepsza krytyka nie przyszła mi do głowy. Krytyka nigdy nie była jeszcze dla mnie kreatywną formą wypowiadania się o mnie samej i o czymś obcym. Ale dla niej jest to nieuczciwe, zakłamane albo nawet niemoralne, nie krytykowanie samej siebie i innych. Ona nigdy nie opowiada o jakiejś osobie, zdarzeniu albo instytucji nie krytykując tych rzeczy. Nie dlatego że wszystko chciałaby obmawiać, lecz dlatego że krytyka jest formą podstawową jej myślenia.

4

Kobieca figura Europy stanowi tą właśnie, która miała zagubić się w jakimś mitycznym czasie. Od czasu do czasu widywałam, jak w jakiejś knajpie kilku przebranych za rycerzy Europejczyków przesiaduje przy swym stole rodowym, aby rozmawiać o utraconej Europie. Za każdym razem ustalali od nowa, że zaginęła i dyskutowali o tym, jak znowu mogliby ją odnaleźć. Pili przy tym dobre wino, i po jakimś czasie spokojnie udawali się do domów. Domniemywam, że rycerze ci zachowywali się tylko tak, jakby zaginęła jakaś ważna postać, i nazwali ją Europą. Potrzebowali bowiem jakiejś figury, która przez swe zagubienie mogła być wyidealizowana.

Gdy w jednym wierszu napisałam, że Europa nie istnieje, w żadnym razie nie miałam na myśli, że została utracona. Chciałam raczej powiedzieć, że Europa już u źródła została wymyślona jako pewna utracona figura.

Czasami mam potrzebę dania tej wyidealizowanej postaci jakiegoś ciała. Ale to jest niemożliwe. Kiedy powiadam: „Europa cierpi na zapalenie ucha środkowego” albo „mały palec Europy jest dłuższy od jej palca serdecznego”, jej uszy i jej palce zmieniają się w metafory, a nawet jeszcze jej ciało zatraca swą cielesność.

5

Mniemanie, że muzyka europejska jest prawdziwą muzyką, prawdopodobnie w Japonii jest bardziej rozpowszechnione niż w Europie. Wielu Japończyków nie ma żadnego zahamowania przed uważaniem kultury za eurocentryczną. W ich oczach kultura europejska nie jest własnością Europejczyków, ponieważ dla innych jest łatwa do naśladowania. Powiadają, że taka kultura, która może najlepiej naśladować kulturę europejską, jest lepszą kulturą, i to z pewnością nie będzie europejska, lecz na przykład japońska. Ten przekręcony nacjonalizm stał się dzisiaj japońskim dniem powszednim.

Japonia nie znajduje się w Europie, ale poza Europą także nie ma Japonii. Aby móc zobaczyć Europę, muszę sobie nałożyć japońskie okulary. Choć czegoś takiego jak „japoński punkt widzenia” nie było i nie ma — a dla mnie nie jest to żaden przykry fakt — te okulary są nieuchronnie fikcyjne i stale muszą być wytwarzane od nowa. O tyle mój japoński punkt widzenia w żadnym razie nie jest autentyczny, mimo faktu, że urodziłam się i wyrosłam w Japonii.

Lecz moje japońskie okulary nie są instrumentem, jaki zwyczajnie można kupić w jakimś sklepie. Nie mogę ich także nakładać lub zdejmować wedle jakiegoś kaprysu. Te okulary powstały dzięki memu okuliście i wrosły w moje ciało, tak jak moje ciało wrosło w te okulary.

n

6

Europę można pojmować nie tylko jako pewną figurę, lecz także jako pewną sumę obrazów. Mogę wyjąć kilka pocztówek z mego zbioru i stworzyć z tego pewien wyimaginowany świat. Ale nie uczynię tego tutaj, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że wynikiem byłoby czyste odwrócenie orientalizmu.

Obrazy — wprost lub nie wprost — zawsze mają do czynienia z postrzeganiem optycznym. Nie chciałabym postrzegać Europy optycznie, lecz moim językiem. Kiedy mój język smakuje Europę i mówi Europa, wówczas mogę przekroczyć granicę między obserwatorem a przedmiotem. Bowiem zjedzone wchodzi do żołądka, wypowiedziane przez mózg dociera do ciała.

7

Gdy przybyłam do Europy, nie byłam w stanie niczego opowiedzieć o Europie, ponieważ nie znałam żadnego języka, który mógłby być zrozumiany przez moich nowych bliźnich. Stopniowo uczyłam się języka Xandra, w ten sposób że powtarzałam wszystko, co mówił.

Ten język, którym mówię teraz o Europie, także jest językiem europejskim. Nie tylko język, lecz być może również figury argumentacji i głębia głosu należą do Europy a nie do mnie. Europę powtarzam w Europie. Zaczynam z trudem to mówienie o Europie, powtarzam ją. Dlatego przestaję mówić. Muszę zastanowić się nad jakąś inną metodą, aby móc z nią obcować.

Siedem historii siedmiu matek

Kobiety w wieku pięćdziesięciu lat są najpiękniejszymi istotami żywymi wśród ludzi. Gdyż ludzie w ogóle w porównaniu z żółwiami, lisami lub innymi zwierzętami wyglądają obrzydliwie; jest to zatem pewnym cudem, że te kobiety mimo swej ludzkiej egzystencji coraz dalej są w stanie rozwijać swoje piękno. Normalnie młodsze kobiety i mężczyźni nie chcą się przyznać, że często są zafascynowani pięćdziesięcioletnimi kobietami. Albo powiadają, że to jest tylko macierzyńskość, co ich tak pociąga. Lecz większość pięknych kobiet w tym wieku nie ma dzieci, i one w rzeczy samej nie są macierzyńskie. Wydaje się wprawdzie, że grają one wobec kogoś rolę matki. Ale to nie znaczy, że są macierzyńskie. Raczej uzyskują one dzięki temu coś dziewczęcego, bowiem jest to typowe dla dziewczyny, że gra ona rolę matki.

W moim dotychczasowym życiu matki odgrywały ogromną rolę. Nie mam na myśli cielesnej matki, lecz siedem innych matek: Macochę, Macicę, promotorkę, Macicę Perłową, Znamię, Matkę Ziemię i Samotność.

MACOCHA

Każdy człowiek będąc dzieckiem myślał wiele razy, że być może jego matka nie jest jego prawdziwą matką, lecz macochą. Ta insynuacja wynika z pewnej wiedzy, która nie jest już dostępna dorosłym: Co było w brzuchu matki, nie może już być tym, co teraz określa się jako JA. Tam bowiem był całkiem inny świat niż tu. Tak jak po śmierci nie można pozostać tym samym, nie można być tym samym przed i po narodzinach. Zatem każde dziecko, które się urodziło, jest falsyfikatem. Jedno dziecko przy narodzinach idzie na zatracenie, a rodzi się drugie dziecko. To jest / jestem JA.

MACICA

Staram się tak urządzić moją pracownię, żeby upodobniła się do macicy. Bowiem — pisząc — znajduję się w pewnej macicy. Równocześnie moja macica znajduje się w moim ciele, dlatego staję się membraną między matką zewnętrzną a matką wewnętrzną.

Na wewnętrznej ścianie macicy znajdowały się notatki. Musiałam się od nich oddzielić, gdy przyszłam na świat. Pismo, którym były zapisane te notatki, na świetle staje się nieczytelne, tak że z tego świata nie można go odczytać. Ale czasami wyobrażam sobie, że mam niewyraźne wspomnienia owych notatek i bez nich nie mogę pisać wierszy. Jest to mozolną pracą, przypominanie sobie o nich. Kiedy moja pracownia upodobni się do macicy, ta praca wyda mi się trochę lżejsza.

PROMOTORKA

To, co fascynuje mnie w obrazie matki, nie ma nic wspólnego z naturą ani z rodziną. Ma raczej do czynienia z pewną przestrzenią, z której powstają i mogą rozwijać się myśli i obrazy. Powietrze w tej przestrzeni ma gęstą, materialną jakość jak woda w macicy. Stąd często tego, co żyje w tej przestrzeni, nie można odróżnić od samej przestrzeni. W tym sensie promotorka jest praformą matki.

Obecnie nie każda doktorantka jest zobowiązana do promowania się u swego promotora; może bowiem zdecydować się na promotorkę. I to jest także lepsze dla tych, którzy pozostają przy swym promotorze. Wówczas mogą być pewni, że czynią to dobrowolnie.

Na przykład nie mogłam już myśleć i pisać pod ojcowską strażą, która mnie pilnowała, kontrolowała i oceniała. Rzecz zrozumiała sama przez się, że istnieją także kobiety, które funkcjonują jak straż ojcowska.

Najchętniej pracuję w pewnej macicy, która ma dwoje drzwi: jedne wiodą do świata umarłych, drugie zaś do świata czystego języka.

MACICA PERŁOWA

Macica perłowa jest materiałem oddzielonym od perłopława, z którego tworzy się wewnętrzna warstwa skorupki i ewentualnie perła. To znaczy, perła powstaje w takiej matce, która jest wydzielana na zewnątrz. Zatem nie płód, lecz wydzielina tworzy tę kosztowność, którą uznaje się za perłę.

ZNAMIĘ

Znamionami są plamy na skórze pochodzące z okresu, gdy jeszcze żyło się w macicy. Gdyby pismo na wewnętrznej ścianie macicy i znamię dziecka były połączone, wówczas być może powstałby z tego jakiś czytelny tekst. Aliści ludzka skóra nigdy nie trafia ponownie na wewnętrzną ścianę macicy.

Może się jednak zdarzyć tak, że część tego pisma pojawia się później na skórze dorosłych. Otrzymuje się nowe znamiona, które wyglądają nieomal jak litery, albo pewnego dnia stare znamiona niespodziewanie zaczynają rosnąć i stają się czytelne. Jest to niebezpieczne dla życia — powiedział mi mój dermatolog — kiedy znamiona zaczynają się powiększać. Z tego powodu można umrzeć.

Na co?

MATKA ZIEMIA

W odróżnieniu od ojczyzny matka Ziemia nie zna kresu. Można opuścić swoją ojczyznę albo zastąpić ją innym krajem, ale nie matkę Ziemię.

Ludzie są wydzieliną matki ziemi. Są przez nią wypluwani, potem znowu połykani. Rzemieślnik, Amerykanka, dziecko, lampa, grusza, zając, chrząszcz, książka, kot, drzewo: wszystkie te rzeczy są uczynione z tej samej matki Ziemi i stąd do wymienienia. Tylko język rozdziela je od siebie.

SAMOTNOŚĆ

Dusza jest najsamotniejszą matką świata. Rodzi ona bowiem wiele wyrazów i umiera samotnie. Słowa te nie są nawet smutne, kiedy umiera dusza. Ona musi umrzeć w zupełnej samotności bez języka.

Samotność jest matką duszy. Kiedy człowiek jest osamotniony, wnet zaczyna prowadzić rozmowy z samym sobą. Wymyśla sobie przy tym pewną postać, która zawsze do niego należy. Tę postać prawdopodobnie określa się jako duszę.

Matka jest duszą samotności.

Mineralogia miłości

Wczoraj w szybkiej kolejce miejskiej czytałam gazetę i dowiedziałam się o śmierci pewnej francuskiej aktorki filmowej. Nagle przypomniałam sobie o tym, że jako trzynastoletnia dziewczyna miałam książkę przedstawiającą jej osobę. Ta książka bardzo długo była dla mnie pewną świętością.

Aktorka ta musiała mieć wówczas jakieś pięćdziesiąt lat. Książka zawierała fotografie, opisy akcji tych filmów, w których brała udział, kilka wywiadów z nią samą.

Gdy kupiłam sobie tę książkę, jeszcze nigdy nie widziałam jej żadnego filmu. Poza tym nie za bardzo interesowałam się filmami, lecz bardziej fotografiami. Filmy nigdy nie dawały mi dosyć czasu na wejście do obrazu.

Wówczas stałam bardzo długo w dziale książki fotograficznej jednej nieco większej księgarni, aby poszukać jakiegoś nowego tomu o koniach. Po pewnej chwili przypadkowo wzięłam do ręki książkę o tej aktorce, przekartkowałam ją i przejrzałam kilka zdjęć, które spętały moje spojrzenie. Czułam się tak, jakbym znalazła wreszcie jakąś ważną odpowiedź na najważniejsze pytanie. Pytanie to dalej nie było mi znane, lecz odpowiedź w postaci tej książki leżała przed moimi oczami. Kupiłam sobie tę książkę, chociaż była dla mnie za droga. Przy kasie miałam nadzieję, że księgarz nie zauważy, jak mocno zafascynowała mnie ta książka.

Na pierwszej fotografii aktorka miała ciemnoniebieską bluzkę, która miała ten sam kolor co mój szkolny mundurek. Gdyby ta błękitna barwa była jaśniejsza, przypominałaby mi jakąś podróż statkiem. Gdyby ta barwa była ciemniejsza, wyglądałaby jak strój żałobny. Lecz jej ubranie miało taki kolor, który znajdował się dokładnie między podróżą statkiem a pogrzebem.

W tym filmie grała rolę nauczycielki. Widziało się na fotografii, jak stała przed szarą ścianą szkolnego gmachu. Od razu domyśliłam się, że z pewnością była dobrą aktorką, gdyż jej ciało miało dar automatycznego naśladowania materiału, jaki znajdował się w jego pobliżu: Jej ciało było jak z betonu. Stała wyprostowana i wyglądała surowo. Być może reżyser dał jej wskazówkę, że jako nauczycielka tak powinna stać. Jej postawa, która starała się wyrazić szczerość i ascezę, od razu obudziła we mnie ochotę do przeciwstawienia się jej. Ponieważ ściana nigdy na mnie nie reagowała, była dla mnie pewnym oparciem. Także chciałam pogłaskać tę ścianę i na jej suchej powierzchni poczuć wilgotne ciepło moich własnych dłoni.

Jej spojrzenie sprawiało takie wrażenie, jakby na kogoś czekała. Ale wnet zrozumiałam, że nie mnie miała na myśli. Na tej samej fotografii znajdował się jakiś uczeń. Stał naprzeciw niej i gapił się na nią. Jego rolą w trakcie tego filmu było poruszanie wszystkimi częściami jej ciała. Dla moich oczu wyglądał o wiele starszy, aby chodzić do szkoły. Prawdopodobnie musiał powtarzać wiele razy. Mnie nigdy coś takiego nie mogłoby się przydarzyć, pomyślałam sobie, bowiem byłam o niego zazdrosna. Rozgniewała mnie myśl, że ta nauczycielka chciała mieć raczej do czynienia z jakimś durnym chłopakiem niż z mądrą dziewczyną. Wówczas nie chciałam już być dziewczyną. Naturalnie nie chciałam stać się chłopcem.

Wzięłam nożyczki i wycięłam chłopca z fotografii. Na skutek tego powstała dziura mająca formę człowieka. Ta postać nie miała już oblicza. Nie można już było powiedzieć, czy była to istota męska czy kobieca. Przez tę dziurę widziało się barwę piasku, jaki był wydrukowany na następnej stronie. To była ludzka postać z piasku, która później stała się figurą mojej identyfikacji. Nie wiedziałam, jak inaczej miałabym wyglądać, gdybym pewnego dnia poznała tę aktorkę. Z pewnością nie zainteresowałaby jej trzynastoletnia dziewczyna. Lecz człowiek, którego ciało jest uczynione z piasku, mógł przyciągnąć do siebie jej uwagę.

Chciałam mieć inną płeć niż ona. Nie wystarczało mi to, że sama należałam do tej płci dziewczęcej a ona do tej kobiet w średnim wieku. Chciałam, żeby moje ciało było uczynione z całkiem innego materiału niż jej.

Na następnej fotografii leżała na plaży. Z trudem zdołałam uwierzyć, że jej ciało, które wyglądało tak bardzo ciepło i ciężko, było tylko obrazem na papierze. Nie miało ani wymuszonej lekkości ani moralnej dyskrecji dziewczęcego ciała. Szczególnie rzuciło mi się w oczy to, że mięso na brzuchu było przedstawione jako centrum ciała. Głowa znajdowała się w prawym rogu zdjęcia. Oczy były zamknięte a usta otwierały się z całkowitą łatwością. Do jej warg przykleiły się ziarenka piasku, jakby była właśnie całowana przez piaszczystego człowieka.

Jej nogi były długie i miały piękną formę. Prawdopodobnie raczej swoje nogi chciała postawić w punkcie środkowym, podczas gdy kamera usunęła je do lewego rogu. Jej nogi były dla mnie jedynymi częściami ciała, w których mniemałam widzieć jej starzenie się. Widziało się, że jej nogi już od lat były wystawione do oglądania i pokazywania. Wprawdzie także twarz i dłonie były często wystawiane na nienasycone spojrzenia, ale oczy — w odróżnieniu od nóg — mogły odwzajemniać spojrzenia a usta mogły mówić. Dłonie mogły pisać albo być może nawet grać na instrumentach muzycznych. Tylko nogi były ciągle nagimi obiektami oglądu. Musiały stać albo biegać, to znaczy, wykonywały najniższą pracę w dosłownym sensie i miały przy tym także jeszcze za zadanie demonstrowanie kobiecości. Współczułam jej. Chciałam przykryć ją moim ciałem i uchronić przed spojrzeniem innych. Lecz nie mogłam tego wykonać, ponieważ żyłyśmy w dwóch różnych światach: Ona żyła w książce z fotografiami a ja żyłam poza tą książką.

Nasz nauczyciel biologii powiedział nam raz, że po czterdziestce nie można już postrzegać niczego nowego. Istnieją już tylko powtórzenia. Nowe informacje biegną tylko w starych kanałach i nie są w stanie wykopać jakiegoś nowego kanału, ponieważ grunt jest już skamieniały. Ludzi, których się wtedy poznaje, można zauważać już tylko przez analogię do już jakiejś znanej osoby. Jeśli się na nowo zakochało, wtedy trzeba wiedzieć, że zakochało się w starym wspomnieniu. Z jakąś nową ukochaną postępuje się dokładnie tak, jak postępowało się ze starą. Gdyby jego przypuszczenie było zgodne z prawdą, wówczas moja aktorka nie mogłaby już postrzegać; nie tylko dlatego, że żyłyśmy w dwóch różnych światach, lecz ponieważ na to była już za stara. Nawet piaszczysty człowiek nie mógłby naprowadzić jej na nowe myśli.

W dniu, w którym kupiłam sobie tę książkę z fotografiami, aż do późna w nocy siedziałam przy biurku i studiowałam fotografie. O północy mój ojciec przyszedł do mnie do pokoju i zobaczył książkę. Wziął ją do ręki, przekartkował i westchnął. „Ale się zestarzała”, powiedział ze współczuciem, „widziałem ją przed dwudziestu laty w pewnym filmie, gdy wyglądała całkiem inaczej, nie było tyle zmarszczek wokół oczu ani tyle mięsa na brzuchu”. Także moja matka weszła do pokoju i zapytała: „O kim rozmawiacie?” Na to rzecz jasna mój ojciec wymówił nazwisko tej aktorki, podczas gdy wciąż jeszcze nie byłam w stanie uwierzyć, że moi rodzice znali tę aktorkę. Właściwie nic nie powinni wiedzieć o tej mojej aktorce, która należała do sakralnego świata, jaki zaczął tworzyć się tego dnia. Natomiast moi rodzice należeli do mego dnia powszedniego. Oba te światy miały pozostać rozdzielone. „Ach, o tej mówicie. Ona gra dzisiaj już tylko w filmach pornograficznych. Nie można już sobie wyobrazić, że wcześniej występowała w dobrych filmach”, powiedziała matka. „Ale rzeczywiście się zestarzała”, powtórzył mój ojciec z radością w głosie. Wtedy — jak moja matka — miała dwadzieścia lat.

Nic nie odpowiedziałam, wraz z czym świętość rzekomo postarzałej aktorki nie była dalej pilnowana. Lepiej musiałabym jej strzec. Co mogłam uczynić, żeby ten świat sakralny stał się nie do naruszenia? Następnego dnia wydarłam okładkę z mego podręcznika biologii i przymocowałam ją do tej świętej książki z fotografiami. Obie te książki miały dokładnie ten sam rozmiar. Teraz święta księga wyglądała zupełnie jak podręcznik, tak że nikt nie wziąłby jej do ręki. Zamierzałam ukryć tę książkę z fotografiami, gdyż prawdopodobnie nikomu nie przyjdzie do głowy zabronić jakiejś dziewczynie posiadania fotografii czterdziestopięcioletniej kobiety, nawet jeśli często była reprodukowana nago. Nie chciałam tylko, żeby te obrazy nie zostały zniszczone komentarzami niczego nie przeczuwających ludzi.

Nasz nauczyciel biologii powiedział nam kiedyś, że „zmarszczkę” jako coś pofałdowanego można by zdefiniować przez boczny nacisk wytworzonego spiętrzenia nakładających się skał. Była to lekcja ze slajdami. Warstwy z piasku, piaskowca, gliny łupkowej, wapienia i soli można było zobaczyć na lnianym ekranie. Wyjaśnił nam, że istnieją rozmaite rodzaje pomarszczeń jak na przykład zmarszczka stojąca, zmarszczka krzywa, zmarszczka leżąca, zmarszczka grzybiasta albo zmarszczka walizkowa. Niektórzy uczniowie roześmiali się na głos i zapytali, czy ludzka skóra także składa się z warstw kamieni. W innym wypadku nie posiadałaby przecież zmarszczek. Nauczyciel odpowiedział, że w rzeczy samej byłoby ładniej, gdyby nasze ciało składało się z kamieni. Bowiem u kamieni pomarszczenie nie ma nic wspólnego z ich wiekiem, lecz ukazuje przemiany ich formy życia pod ziemią.

Kilka dni później przeczytałam ostatnie strony tej książki z fotografiami, na które składały się wywiady z aktorką. Dziennikarz pytał ją tak, jakby jego zadaniem było obudzenie w niej złego sumienia. Być może wierzył, że dzięki temu może stworzyć szczególnie erotyczną atmosferę. „Wcześniej pracowała pani jednak jako fotomodelka. Często mówi się, że swego eks–męża, sławnego reżysera filmowego, poślubiła pani po to, aby w ogóle znaleźć dostęp do świata filmu. Czy wierzy pani, że bez niego stałaby się pani aktorką filmową?” Aktorka od razu powiedziała tak. Dodała do tego parę błahych zdań. „Ale dlaczego nosi pani jeszcze dzisiaj nazwisko rodowe swego pierwszego męża? Jak sądzę, rozstała się pani z nim już przed dziesięcioma laty. Co na to mówił pani drugi mąż?” Odpowiedziała po prostu, że to nazwisko uznała za najpiękniejsze.

Na swój sposób starałam się zrozumieć, dlaczego poślubiła tego mężczyznę i następnego. Nie było to proste. Nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak ze swym mężem siedziała w mieszkaniu. W tej książce nie było żadnej fotografii, która mogłaby mi w tym pomóc. Na żadnej fotografii bowiem nie była razem z jakimkolwiek mężczyzną. Była z kobietą, z uczniem albo z koniem albo też całkiem sama z rozmaitymi przedmiotami, lecz nigdy z chłopem.

Dziennikarz zapytał: „Czasami uznaje się panią za mistrzynię perwersji. Określiłaby się pani także w ten sposób w swym dniu powszednim?” Aktorka uśmiechnęła się i powiedziała, że wszystkie kobiety w jej wieku można określić w ten sposób. Nie mają wiele odwagi do pokazania tego i bardzo nieliczne mogą wykorzystać to zawodowo.

Skoro tylko przeczytałam ten wywiad, lepiej mogłam zrozumieć ostatnią fotografię w tej książce. Było to zdjęcie w sklepie obuwniczym. Aktorka przymierzała właśnie jakiś skórzany but. W tle widziało się blisko dwadzieścia par butów. Wydawało się, że te buty uzyskują nieomal własne życie i na skutek tego oddziaływały złowrogo. Skóra aktorki przypominała skórę buta, jakiego trzymała w dłoni. Sama nie posiadałam wówczas skórzanych butów. Jako materiał skóra nie była mi bliska, dopóki nie zobaczyłam tej fotografii. Natomiast zdawało się, że aktorka dobrze zna ten materiał. Jej skóra musiała już dobrze przestudiować tak wiele materiałów, że o każdej porze mogła się z nimi komunikować dzięki lekkim dotknięciom. Nagle zrozumiałam to, co często uznaje się za dojrzałość erotyczną.

Nie wiem, gdzie pozostała moja święta książka z fotografiami. Książka jakby zniknęła przez wszystko, co ucieleśniało moje spojrzenie. Fotografie te stały się folią i utworzyły jedną warstwę mej siatkówki.

Notatki na Lafotach

Między morzem a stromymi skałami nie ma miejsca, na którym mógłby wylądować mój samolot. Mewa i samolot nie wykazują żadnego podobieństwa. Pierwsza pożera rybę, drugi zaś połyka ludzi.

Nie kąpię się w morzu. Morze nie kąpie się we mnie. Lecz skały idą na spacer w morze. One nie mają nóg. Słona woda wnika w każdą skalną ranę. Podczas gdy mewy pożerają rybę, woda powoli wżera się w twarde mięso skał. Natomiast skały nie mogą zmienić niczego w formie wody. Stoję między wodą a skałami. Być może forma mego ciała jest także krajobrazem fiordów.

Barwy norweskich płaszczy przeciwdeszczowych budzą we mnie zaufanie. Kto potrafi uchronić się przed wodą, ten również umie ustrzec się przed ogniem. W każdej miejscowości na Lofotach znajduje się wielka budowla straży pożarnej. Wszystkie domy mieszkalne są zbudowane z drewna. Także „Kirke” składa się z drewna. Po norwesku kościół nazywa się „Kirke”.

„Czego pani szuka na tych wyspach”? Gdy właścicielka statku, na którym przenocowałam, zapytała mnie o to, odpowiedziałam, że poszukuję Kirke. Na to pokazała mi, gdzie można znaleźć piękny kościół nazywający się „Vagan Kirke”. Aby go zwiedzić, idę pieszo trzy godziny.

W Biblii czytam: Wtedy złe duchy wyniosły się z ludzi i wniknęły w wieprzki; a stado runęło ze zbocza do jeziora i utonęło. (Łk 8, 33)

Powierzchnia skał robi takie wrażenie, jakby dopiero teraz powstały w efekcie kruszenia się. W rzeczywistości powstały one przed miliardami lat. Dla mnie nie skały, lecz ich kruszenie się jest ucieleśnieniem czasu. Jest on tutaj w tej chwili i nigdzie indziej. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie czasu bez kruszenia się.

W jednym oknie wystawowym oglądam gumowe buty i fotele na kółkach. Tutaj kupuje się takie rzeczy, które pomagają ludziom przy poruszaniu się. Lecz z trudem znajduje się ludzi chodzących po ulicy. Na zewnętrznych ścianach rybackich chat wisi dużo dorszy. Ich oblicza wyrażają zasuszony gniew. Gdzie kończy się rybie oblicze a zaczyna się jej ciało? Istnieje pewna wspólnota między rybą a skałami: Poruszają się w wodzie i nie mają nóg.

„Ponieważ katolicy jedzą w piątki rybę, możemy naszą rybę eksportować do Włoch i Hiszpanii i z tego żyć”, odpowiada mi miejscowy rybak.

Z jednym rybakiem wychodzimy w morze. Łowi ryby zwyczajną żyłką, do której końca jest przymocowana zielona ryba z plastyku. Plastykowa ryba także dla moich oczu przedstawia się czarująco. Natomiast złowiona ryba jest wielka i obrzydliwa. Gdy jest wyciągana z wody, patrzy na nas jeszcze przyjaźnie, lecz dwie minuty później jej twarz jest już zniekształcona gniewem. Od razu gotuje się ją w garnku. Gdy wyobrażam sobie, że zjadam ją, wpatruje się we mnie ze wściekłością. Do ryby bardzo dobry jest chleb razowy. Jem ją tylko z chlebem razowym.

„Czy pani nie je ryby”, pyta mnie rybak.

„Ponieważ nie jestem katoliczką, w piątki nie jadam ryby”, odpowiadam.

Kirke zmienia ludzi w wieprzki.

Być może chodzi tutaj o tekst jakiegoś snu. Posiadanie wieprzka i bycie wieprzkiem. W tekście o jakimś śnie sposób mówienia przekształca się w pewną historię. Kirke mówi do mężczyzny, ty jesteś wredny, jesteś wieprzem, i już zmienia się w wieprzka.

Kirke mówi, teraz posiadam mężczyznę, miałam wieprzka, i już zmienia się w wieprzka.

Nikt już nie wie dokładnie, jak naprawdę wygląda wieprz, ponieważ zbyt często używa się słowa wieprz. Bez wypierania obrazów nie funkcjonuje mówienie. I ten wyparty obraz z powrotem pojawia się w śnie, jak duchy umarłych znienacka wynurzają się z morza podczas burzy.

© by Yoko Tawada & Andrzej Pańta

Za zgodą Autorki

przełożył Andrzej Pańta

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.