Dziwne zwyczaje panują w szpitalu dyrektora Ryszarda Batyckiego, w osobliwy sposób traktuje się tu dziennikarzy./Fot: LC
Drzwi się rozsunęły i wszedłem do środka. Rozejrzałem się, w holu stało kilku ochroniarzy. W tym miejscu zawsze panuje spory ruch. Jedni wchodzą, inni wychodzą. Większość z tych, którzy wchodzą, kieruje się na lewo, do rejestracji. Na prawo jest portiernia. Podszedłem do okienka i grzecznie pytam, czy trzeba kupić ochraniacze na buty. „Nie trzeba – pada odpowiedź”. Ale portierzy (było ich tam dwóch) łypią na mnie jakoś tak dziwnie.
Dwóch portierów z Kafki
„Jeszcze coś chciałby pan wiedzieć? – pyta jeden po chwili”. Nie przeczuwając pułapki proszę go, żeby mi wskazał drogę do pielęgniarek, bo jestem dziennikarzem i chciałbym z nimi porozmawiać o strajku. Pokazuję mu legitymację prasowa. Portier ogląda, a w jego oczach widać błysk. „Mamy polecenie – mówi groźnym tonem – żeby wpuszczać dziennikarzy tylko za zgodą pana dyrektora”. I próbuje dzwonić. Zamurowało mnie. Ale po chwili dotarło do mnie, że rzecz dzieje się naprawdę. Więc grzecznie wyjaśniam panu portierowi, że jako dziennikarz działam w oparciu o ustawę, przyszedłem na zaproszenie pielęgniarek, do publicznej placówki służby zdrowia, a nie do czyjegoś prywatnego mieszkania. „Na jakiej podstawie panowie chcą mnie zatrzymać? – zwracam się do portierów”. „A czy my pana chcemy zatrzymać? – odpowiadają pytaniem”. „No to wchodzę - mówię”. I wszedłem.
Dziwne zwyczaje panują w szpitalu dyrektora Ryszarda Batyckiego, wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w Bielsku-Białej i członka Komitetu Wyborczego Wyborców Jacka Krywulta. W osobliwy sposób traktuje się tu dziennikarzy.
Zszedłem do podziemia, gdzie kilkadziesiąt protestujących pielęgniarek zajmuje dużą salę konferencyjną. Panie chciały ze mną porozmawiać. I znowuż zdziwienie. Pielęgniarki, jak na komendę, wychodzą na korytarz. Już na zewnątrz wyjaśniają, że to z obawy przed… podsłuchem. Zrobiło mi się nieswojo. Było w tym coś z Kafki. Najpierw portierzy, teraz podsłuch. Mimowolnie zacząłem mówić ściszonym głosem…
Mimo tego pielęgniarki nie tracą ducha. Widać nie przestraszyły się tego połączenia horroru z groteską. Głodówkę prowadzi 16 pań.
– Załoga jest wybitnie zdeterminowana i w bojowych nastrojach – zapewnia Ewa Baran-Ligus, jedna ze strajkujących pielęgniarek. – Dziewczyny nie chcą się poddać. Bo wiemy, że walczymy o swoje, o poczucie bezpieczeństwa i godne życie dla nas i naszych rodzin – dodaje.
Na terenie szpitala otrzymały wsparcie Związku Zawodowego Lekarzy. Ich postulaty popiera też Związek Zawodowy Fizjoterapeutów i Rehabilitacji. Jedynie „Solidarność” się odżegnuje. Co więcej, stale wysyła rozpaczliwe apele, żeby zaprzestały strajku i wróciły do pracy. To samo mówił dyrektor.
– Dyrektor był u nas tylko raz, w ubiegłym tygodniu, w celu przedstawienia nam tragicznych skutków strajku &
ndash; wyjaśnia Katarzyna Ruśniok, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w szpitalu. – Podnosząc głos próbował nas zmusić do zmiany decyzji – przybliża. Od tamtej pory więcej się nie pokazał. – Dyrekcja nie podejmuje z nami żadnych rozmów, gra na zwłokę. A jeżeli dochodzi do spotkań, to one nic nie wnoszą i w zasadzie jedno jest podobne do drugiego – ocenia Katarzyna Ruśniok.
Pielęgniarki podkreślają, że cieszy je zrozumienie i poparcie ze strony pacjentów. Zapewniają też, że pomimo strajku, nie zostawiają chorych bez opieki. Z ich relacji wynika, że nie powiodła się próba zdławienia protestu przy pomocy łamistrajków. Z kilku osób zatrudnionych za pośrednictwem agencji pracy, niektóre już zrezygnowały. Być może skutek odniósł apel Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych z Katowic do środowiska pielęgniarskiego o solidaryzowanie się ze strajkującymi.
MIC
Źródło: portal www.super-nowa.pl. Autor: MIC. Zdjęcia: LC.