Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Drzazgi – „Pozew – część 3 (ostatnia)”

<strong>Ten się śmieje, kto&hellip; ma poczucie humoru!</strong>


Foto: SN

Prezydent wszedł do gabinetu, zawiesił płaszcz na kołku i usiadł za biurkiem. Coś zwróciło jego uwagę w kącie pokoju. Jakiś ruch. Odczekał moment wstrzymując oddech, po czym zerwał się z fotela i w sekundzie był przy ścianie. Po grubej, wiśniowego koloru kotarze, maszerował w górę mały robaczek.

– A żeż ty! – syknął pod nosem przyglądając się mozolnej wspinaczce maleństwa. – Kto cię tu wpuścił, brum, brum! Już ja ci pokażę! Pewnie przysłał cię tu na przeszpiegi ten mądrala Figurka! Jajkolog wielki, też mi coś…

Zbliżył dłoń do robaczka, odczekał chwilę, wycelował w mały tyłek stworzonka i pstryknął palcami, aż biedny wystrzelił pod sam sufit. Zadowolony z efektu, jaki wywołał, prezydent wrócił za biurko. Usiadł i zamarł – na blacie leżały dwa nowiuteńkie pudełka plasteliny. Obok delikatnie drgało żółto-kremowego koloru małe piórko. Zdmuchnął go w przypływie irytacji i dotknął pudełek.

– Cha! Więc jednak! – ucieszył się. – Zapłacił.

Chwycił rozcinak do papieru i już miał jednym ruchem oswobodzić plastelinę z opakowania, kiedy pomyślał, że może jednak lepiej jej nie ruszać. A jeśli ten opierzony cudak znowu podłożył mu śmierdziela? Albo co gorszego jeszcze? – Po co ci tak ryzykować, chłopie?– pomyślał. Palec jednak uparcie kołował nad opakowaniem i co chwilę dotykał go, głaskał, lekko pstrykał. Prezydent bił się z myślami. Po kilku minutach tej bezsensownej walki zdecydował, że najlepiej będzie, jak o radę poprosi któregoś ze swoich zastępców. W końcu za coś im płacił. Nie tylko za to, że byli.

– Jest tam który z tych mądrali? – zapytał sekretarkę przez telefon.
– Nie ma, szefie. Wszyscy w terenie.
– Wszyscy? – zdziwił się. – A gdzie oni się szwendają?
–No… pan Mietek Kiermasz ogląda jakieś mieszkanie. Mówił, że ma okazję. Tanio kupi, drogo sprzeda. Załatwił deweloperowi grunt i teraz odcina kupony, che, che.
–Hm… Brum, brum… No a drugi, Mietek? W o l t o m i e r z, w mordę… cha, cha! Tylko mi nie mów, że leży w domu i energię oszczędza, kurna.
– No nie, nie. Woltomierz właśnie leci na jakaś ważną konferencję, gdzie będą łapać wiatr w żagle. Ponoć same oszczędności z tego będą.
– Oszczędności? A dla kogo, brum, brum.
– Pewnie dla niego. Sam mu pan podpisał delegację, no.
– Jasna cholera, to znaczy, że zostałem tu sam? Jak palec jakiś? Brum, brum…
– Niezupełnie. Jest Hiacenty.
– O żesz ty! – zawył prezydent. – No dobra… Dawaj go tu. To w końcu specjalista jest od wszystkiego.

Po chwili w gabinecie prezydenta rozległo się ciche pukanie, a raczej skrobanie. Delikatne, ale natarczywe.

– Wchodź Puszczyk, wchodź! – zawołał prezydent.

Hiacenty wślizgnął się do środka, stanął przed biurkiem, zakręcił młynka dłońmi i zapytał:

– Czego sobie wasza dostojność życzy?

Prezydent obrzucił Puszczyka zadowolonym wzrokiem, kontent z przydomku jakim go tamten obdarzył i zapraszając gestem Hiacentego bliżej siebie rzekł:

– Bo widzisz, rano znalazłem to na biurku – wskazał palcem plastelinę. – I nie wiem – otwierać, czy zostawić w diabły. No jak myślisz?

Hiacenty zamyślił się na moment, po czym klasnął w dłonie i oświadczył:

– Ja bym otworzył. To tylko plastelina. Co może być złego w plastelinie?
& ndash; No właśnie nie wiem – prezydent potarł czoło. – A jak coś wyskoczy z tego pudełka?
– E, tam, zaraz wyskoczy – machnął ręką Hiacenty. – Diabeł to chyba nie będzie.
– Skoro tak mówisz… No dobrze. Idź już, a ja sobie to sam otworzę.

Hiacenty wyszedł i ledwo zamknęły się za nim drzwi, zachichotał pod nosem i mruknął:

– Ani chybi, znowu go wkręcają…

Prezydent rozerwał opakowanie i wysypał na blat biurka cztery grube rolki plasteliny.

– Ajajaj – zatarł z uciechy ręce. – Piękna plastelinka, piękna, brum, brum. Zaraz ulepimy ludzika, może to być… hm… może to być na przykład ten głupi autor, co o mnie co tydzień pisze. A! Przynajmniej łysy jest, to nie stracę materiału na włosy.

W lepieniu ludzików prezydent miał wprawę, jak mało kto w mieście. Zręczne palce w mig zrobiły z rolek najpierw kulkę, a później dłubiąc w niej, ugniatając, rozciągając i poklepując ulepiły ludzika – wypisz wymaluj autora tego tekstu.

– No! – cmoknął prezydent. – To cię teraz troszeczkę zdenerwuję.

To mówiąc pstryknął ludzika lekko w nos, aż ten przewrócił się.

– Cha, cha, cha! – zarechotał prezydent. – Słabo stoisz na tych cienkich nóżkach, kolego. Wystarczy cię puknąć, i leżysz! Brum, brum.
Postawił ludzika z powrotem do pionu i przyglądając mu się w milczeniu nagle uniósł dłoń, zwinął ją w pieść i trzasnął z góry w plastelinową głowę. Z ludzika zrobił się placek.

– Uf! – westchnął prezydent. – Szkoda, żeś ty z plasteliny, brum, brum…

Zeskrobał placek z biurka i czym prędzej ulepił następnego ludzika. Tym razem był to jeden z posłów – Kciuk Mieczysław. Popatrzył w te jego wielkie okulary, a następnie i jego rozpłaszczył z radością na biurku, po czym odchylił się na fotelu i rozmarzył. Wtem usłyszał głos:

– Zejdź z obłoków.

Skoczył na fotelu jak oparzony. Nikogo przecież nie prosił do gabinetu. Kto mógł być tak nierozważny? Jego wzrok padł na biurko, gdzie do niedawna jeszcze tkwiła niczym owadzia kupa na wypolerowanym talerzu, plama plasteliny. Teraz stał tam kolejny ludzik.

– Co jest, nie poznajesz mnie? – krzyknął.
– No… no… tak, brum, brum… ale żeby to? Niemożliwe! To nie jest możliwe!

Plastelinowy ludzik miał bujne, lekko falujące włosy sięgające ramion. Pociągłą twarz ozdabiała długa broda, a ciało okryte było długą, powłóczystą szatą. W ręku ludzik trzymał długi kij i uderzając o blat biurka wybijał nim skoczny rytm. Po chwili grzebiąc w uchu przysiadł na skraju biurka.

– I co powiesz? – zapytał zakładając nogę na nogę, i zaraz ją ściągając czując, że obie lepią się do siebie.
– Wyglądasz jak sam Jezus, brum, brum. Słowo daję! Ale to niemożliwe!
– Możliwe, możliwe. Jestem nim i mogę wyglądać, jak chcę, nie sądzisz? Nie słyszałeś o cudach?
– No tak! No tak! Słyszałem, jasne, że słyszałem. Ale nie tu, nie u nas. Tu tylko ja dokonuję cudów. Mam na nie patent. Wyłączność, więc… walcząc z wszystkimi pcham ten wózek wciąż przed siebie. A wszyscy mi kłody pod nogi rzucają i ciągle narzekają i czegoś chcą.
A ja jestem i jestem. To cud, brum, brum.
– To zrezygnuj. Będziesz miał święty spokój. Na ryby sobie pójdziemy. Po cholerę się tak męczysz? – Jezus wstał i zaczął przechadzać się tam i z powrotem.
–Uważaj, bo spadniesz – przestrzegł go prezydent. Wciąż był w szoku. – Ja chyba zwariowałem – myślał wystraszony. – Mam halucynacje, czy jak? Ale nie. Przecież widzę go i słyszę. A może to znowu jakiś podstęp jest?

– Żaden podstęp, słowo Jezusa. I nie zwariowałeś. Jestem tu i gadam z tobą. Ale zaraz sam zwariuję, jak nie przestaniesz tak wytrzeszczać oczu. Zostanie ci tak.

Jezus przerwał na moment i wyglądał, jakby się mocno nad czymś zastanawiał. Wreszcie przemówił:

– No dobrze. Przybyłem tu, aby ci uświadomić, że musisz się wreszcie zmienić.
– Ja?! – prezydent zrobił wielkie oczy.
– Ty, ty. Masz być milszy, uśmiechać się, nie mówić brzydko do kobiet i nie robić z ludzików naleśników. W przeciwnym razie nici z twoich planów.
– Ale… ojej! Brum, brum…
– Żadne tam brum, srum, jeje powieje. W naszym Departamencie Słuchania Modlitw mają już powyżej dziurek w nosie wiecznych skarg na ciebie.
– Ale tu żadne skargi na mnie nie są zasadne. Mam radnych i oni…
– Jasne. Tu tak. Ale nie tam – Jezus popatrzył znacząco w sufit. – W przeciwnym razie nie będzie kontynuacji…
– O żeż ty… brum, brum – prezydent klapnął zrezygnowany w fotelu i przymknął oczy.

Kiedy po chwili znowu je otworzył, w miejscu gdzie stał Jezus leżała teraz bezkształtna masa plasteliny. Nachylił się nad biurkiem i najdelikatniej jak tylko mógł dotknął jej palcem. Ponieważ nie się nie stało, plastelina milczała, i nawet w najmniejszym stopniu nie drgnęła, nacisnął ją mocniej, aż w końcu palec utkwił mu w niej po samą kostkę w dłoni. Wyrwał go nagłym ruchem, otarł o brzeg biurka i roześmiał się.

– Ale się wystraszyłem, brum, brum. Plastelinowy Jezus!

Śmiał się do rozpuku i walił dłonią w czoło nie mogąc pojąć, jak mógł ulec takiej iluzji. Nagle przestał, zebrał się w sobie, podszedł do drzwi i jednym energicznym pchnięciem otworzył je na oścież, aż siedząca po drugiej stronie sekretarka podskoczyła na krześle.

– Jezus Maria! – wrzasnęła.
– Nie! – twardo powiedział. – To była tylko zwykła plastelina. Zamilkł na moment wciąż groźnie patrząc na sekretarkę, a po chwili dorzucił:
– Idź do sklepu i kup mi gumowy młotek, taki do którego nie lepi się plastelina…

Drzazgi – „Pozew – część 1” przeczytacie klikając tutaj.

Drzazgi - "Pozew - część 2" przeczytacie klikając tutaj.

Orka

Redakcja bloga fiatowiec nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne komentarze internautów.


Źródło: zamieszczona za wiedzą i zgodą portalu www.super-nowa.pl.
Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.