Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Miłoszek mógł żyć gdyby...

Czy w szpitalu w Katowicach-Ligocie doszło do matactwa? Jeśli tak to ktoś powinien za to odpowiedzieć, bo życia Miłoszkowi już nikt nie przywróci, a to co przeżyła matka i rodzina nie można opisać bez oczu pełnych łez. Dziękujemy Pani Ani za to, że zgodziła się opisać tą historię i mamy nadzieję, że prokuratura znajdzie winnych, a sąd ukaże w sposób właściwy winowajców śmierci dziecka.

Czy w szpitalu w Katowicach-Ligocie doszło do matactwa? Jeśli tak to ktoś powinien za to odpowiedzieć, bo życia Miłoszkowi już nikt nie przywróci, a to co przeżyła matka i rodzina nie można opisać bez oczu pełnych łez. Dziękujemy Pani Ani za to, że zgodziła się opisać tą historię i mamy nadzieję, że prokuratura znajdzie winnych, a sąd ukaże w sposób właściwy winowajców śmierci dziecka.

W dniu 04.12.2009r. udałam się do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach w celu ustalenia daty przeprowadzenia operacji cesarskiego cięcia. Ta operacja była konieczna, ponieważ płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit. Naturalny poród nie wchodził w grę, jeżeli dziecko miało urodzić się żywe. Lekarz wyznaczył termin operacji dopiero na dzień 04.01.2010r., co budziło moje wątpliwości po wcześniejszych konsultacjach z prof. Bohosiewiczem - chirurgiem dziecięcym, który sugerował by operacja cesarskiego cięcia odbyła się w około 36 tygodniu ciąży, ze względu na lepszy stan jelit dziecka. Zapytałam wtedy lekarza ustalającego termin operacji, dlaczego wyznacza tak odległy termin? Ten odparł mi, że to on jest lekarzem, a nie ja! W związku z powyższym udałam się do swojego lekarza prowadzącego, który jest jednocześnie ordynatorem w szpitalu w Mikołowie z zapytaniem czy przeprowadzi operację cesarskiego cięcia wcześniej niż ustalił to lekarz w szpitalu w Katowicach. Niestety lekarza nie zastałam. Po weekendzie zaniepokojenie moje wciąż rosło i ponownie udałam się do szpitala w Mikołowie, gdzie usłyszałam odpowiedź od mojego lekarza prowadzącego, że nie ma potrzeby wykonywania operacji cesarskiego cięcia wcześniej, skoro lekarz ze szpitala w Katowicach wyznaczył termin operacji na dzień 04.01.2010r.


Niestety termin wyznaczony przez lekarza w Katowicach okazał się terminem zbyt odległym, gdyż w dniu 02.01.2010r. o godzinie 2:48 byłam zmuszona wezwać karetkę pogotowia ratunkowego, ponieważ rozpoczęła się akcja porodowa. Ze względu na fakt, iż płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit poinformowaliśmy dyspozytorkę pogotowia, aby karetka przetransportowała mnie bezpośrednio do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, gdzie powinna zostać przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, której szczegóły były omawiane ze mną od wielu tygodni. Niestety dyspozytorka odmówiła transportu bezpośrednio do Katowic tłumacząc się procedurami, które na to nie zezwalają. W związku z powyższym zostałam przetransportowana do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 1 w Tychach na izbę przyjęć. Tam mnie zbadano, skurcze, co 10 min, rozwarcie na 2 cm. Niestety mijały kolejne minuty, a pracownicy szpitala kłócili się między sobą w rozmowach telefonicznych. Odmówiono mi transportu karetką z Tychów do Katowic tłumacząc się tym, że musi zostać wezwana karetka z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Okazało się, że pracownicy szpitala nie dysponują numerem telefonu do tegoż pogotowia. Po upływie kolejnych cennych minut udało się uzyskać potrzebny numer telefonu i wezwać karetkę. Uzgodniono również telefoniczne ze szpitalem w Katowicach, że zostanę do nich przetransportowana karetką. Szpital w Katowicach wyraził zgodę na przyjęcie mnie oraz potwierdził, że oczekuje na moje przybycie.


Niestety to, co pięknie wyglądało w teorii - w praktyce okazało się zupełnie czymś odmiennym. Po przybyciu do szpitala w Katowicach okazało się, że nikt z pracowników szpitala nie oczekiwał naszego przybycia. Wejście do szpitala na Położniczą Izbę Przyjęć było zamknięte, czego skutkiem był brak możliwości dostania się na teren szpitala. Pracownik pogotowia wyraźnie się tą sytuacją zdenerwował. Podjechaliśmy karetką na Ogólną Izbę Przyjęć, udaliśmy się korytarzami w głąb szpitala. Niestety okazało się, że nikt nie czekał specjalnie na nasze przybycie, co poważnie zirytowało pracowników pogotowia. Kolejne cenne minuty mijały, co zmniejszało szanse
na urodzenie żywego dziecka. Ja zaczęłam się przebierać na korytarzu. Wśród naszego rozgoryczenia i irytacji pracowników pogotowia pojawiła się zza drzwi pewna zaspana kobieta, która okazała się pracownikiem szpitala. Wszystko to działo się na izbie położniczej. Pracownik pogotowia postanowił wtedy odszukać drugiego pracownika pogotowia, który również szukał otwartych drzwi szpitalnych w innym skrzydle szpitala. W tym czasie kobieta-położna, w związku z moim przybyciem do szpitala, uruchomiła komputer i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Następnie wezwała telefonicznie lekarza ginekologa. Wezwana pani lekarz ginekolog
po przybyciu na miejsce dokonała badań i stwierdziła rozwarcie na 2 cm, lecz skurcze miałam, co 5-6 minut. Następnie ona również usiadła przy komputerze i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Podsunięto mi w tym czasie szereg dokumentacji do podpisania. Zwymiotowałam, co oznaczało, że zbliżają się bóle parte. Przypomnieć tutaj należy, że aby dziecko urodziło się żywe, nie może dojść do naturalnego porodu, lecz lekarze muszą dokonać operacji cesarskiego cięcia. Pani ginekolog zaprowadziła mnie na trzecie piętro do pracowni USG oddziału ginekologii. Badanie USG wykazało, że jest prawidłowa akcja serca dziecka. Patrząc na monitor USG była wtedy godzina 5:08. Następnie udałyśmy się na porodówkę, gdzie zaskoczyła mnie kolejna biurokracja w postaci podawania przeróżnych danych. W tym czasie zaczęli przybywać na miejsce lekarze specjaliści, którzy będą dokonywać cesarskiego cięcia. Kolejna położna zbadała mnie i powiedziała, że jest rozwarcie na 6 cm, a następnie zgłosiła ten fakt pani ginekolog.


Pani pediatra neonatolog pretensjonalnym tonem zadała mi pytanie czy wiem o tym, że płód posiada wadę wytrzewienia jelit, na co odpowiedziałam twierdząco, gdyż byłam od wielu tygodniu pod okiem specjalistów. Następnie zaatakowano mnie pytaniem, dlaczego tak późno zjawiłam się w szpitalu i pouczono mnie, że dzieci z taką wadą powinny rodzić się wcześniej. Odparłam zarzuty lekarzy, gdyż dnia 04.12.2009r. byłam na tutejszej położniczej izbie przyjęć w celu ustalenia terminu dokonania operacji cesarskiego cięcia. Pani lekarz zapytała mnie
o nazwisko lekarza, który wyznaczył tak późny termin operacji cesarskiego cięcia. Następnie pani ginekolog, po zbadaniu mnie stwierdziła, że rozwarcie ma już 8 cm. W tym samym czasie przeprowadzałam rozmowę z lekarzem anestezjologiem, który będzie mnie znieczulał zewnątrzoponowo. Pojawiły się silne bóle parte i natychmiast przewieziono mnie na wózku na stół operacyjny, gdzie podano znieczulenie zewnątrzoponowe. Podczas znieczulania pojawił się skurcz i lekarz zaprzestał wykonywania czynności.

Następnie po ustąpieniu skurczu poczułam ostatnie silne ruchy dziecka, a następnie lekarz wkuł się igłą ponownie i znieczulił mnie. W tym momencie przystąpiono do operacji cesarskiego cięcia. Usłyszałam godzinę 6:31. Lekarze ginekolodzy przekazali dziecko innym lekarzom i spoczęli na swojej dalszej pracy. Powiedziano mi, że karetka z Zabrza już czeka, która miała zabrać dziecko na operację. Chciałam zobaczyć syna zanim wyjedzie ze szpitala karetką i poprosiłam kogoś z zespołu lekarzy o pokazanie mi dziecka zanim wyjedzie. Jedna z osób udała się do lekarzy pediatrów, poczym wróciła twierdząc,że dziecko jest myte. Po krótkim czasie ponownie poprosiłam o spełnienie mego życzenia i ta osoba ponownie udała się do pediatrów, a gdy wróciła oświadczyła, że dziecko jest już transportowane do Zabrza. Po dwóch minutach wszedł lekarz, który oznajmił, że dziecko nie żyje. Zaczęłam ciężko płakać, poczym zapodano mi środki, których nazwy nie znam.

Po zakończeniu operacji cesarskiego cięcia przewieziono mnie obok na salę i leżąc samotnie zaczęłam powiadamiać telefonicznie ojca dziecka oraz całą rodzinę. Pani położna zaznaczyła, że jeśli ktoś z bliskich mi osób chce zobaczyć dziecko to do dwóch godzin znajduje się ono na oddziale, a potem zostanie przeniesione do prosektorium. Następnie rodzina zjawiła się i pewna pani położna zaprosiła rodzinę do sali gdzie leżałam, i pokazała martwego noworodka. W tym momencie pojawiły się pytania czy dziecko żyło, dlaczego zmarło,
czy zostało ochrzczone itp. Odparła, że wydobyli je martwe, bez chrztu, ponieważ martwych się nie chrzci. Pozwoliła nam potrzymać dziecko, pocałować, pogłaskać oraz fotografować nagie. Po tych odwiedzinach nikt z pracowników szpitala do nas już nie przyszedł. Żaden lekarz. Przewieziono mnie na oddział ginekologii do specjalnego pokoju i od tamtej pory zastała cisza.


Po południu zaczęli przychodzić do mnie pracownicy szpitala wmawiać mi, że dziecko miało bardzo małe szanse przeżycia. Wręcz zarzucano mi, że robiłam sobie jakiekolwiek nadzieje na to, że ono przeżyje. W głębi serca liczyłam na to, że dziecko po urodzeniu, a następnie po przeprowadzonej operacji będzie zdrowe, ponieważ tak zapewniali mnie lekarze, do których chodziłam na konsultacje w czasie trwania ciąży. Mówili oni, że w dzisiejszych czasach takie operacje przeprowadza się dość często i są one bardzo proste. Kluczowa była tutaj dobrze przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, którą mieli przeprowadzić lekarze ze szpitala w Katowicach. Niestety czas był w tym momencie najważniejszym wyznacznikiem, którego upłynęło zbyt dużo. Licząc od pierwszego mojego wezwania karetki do momentu przeprowadzenia operacji cesarskiego cięcia upłynęło zbyt wiele godzin, które decydowały o życiu dziecka. Można w tym momencie szukać winnych lub całą winą obarczyć zły system opieki zdrowotnej w Polsce, ale dziecku życia nikt i nic już nie przywróci. Niestety, ale na tym etapie mój dramat się jednak nie zakończył…


Szpital wydał mi dwa dokumenty, z którymi musiałam udać się do Urzędu Stanu Cywilnego w Katowicach w celu dokonania zgłoszenia urodzenia dziecka. Pierwszym dokumentem była „Karta statystyczna do karty zgonu”, natomiast drugim dokumentem było „Pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka”. Urzędnik przyjmujący mnie w USC w Katowicach oznajmił, że nie może dokonać wszystkich formalności związanych ze zgłoszeniem urodzenia dziecka na podstawie posiadanej przeze mnie dokumentacji, ze względu na fakt, iż jego zdaniem dokumenty, które otrzymałam ze szpitala są ze sobą w sprzeczności. Z jednego dokumentu wynika, iż dziecko urodziło się martwe, czyli zgodnie z przepisami prawa, nie wykazywało żadnych objaw życia po wydaleniu lub wydobyciu z ustroju matki. Natomiast według drugiego dokumentu, który został wystawiony przez innego lekarza wynika,
że dziecko urodziło się o 6:31, a następnie zmarło o godzinie 6:43. Prawdopodobną przyczyną zgonu, według tego dokumentu, była niewydolność krążeniowo-oddechowa, czego efektem było zatrzymanie akcji serca noworodka. Urzędnik pouczył mnie, abym udała się z powrotem do szpitala w celu wyjaśnienia rozbieżności pomiędzy jednym a drugim dokumentem. Niestety szpital w Katowicach nie przyjął mnie z otwartymi rękoma. Odniosłam wrażenie, że moje pojawienie się w szpitalu zdenerwowało, co niektórych lekarzy. Poczułam się bardzo niemile widziana i traktowana w sposób chamski i niekulturalny. Odniosłam wrażenie, że jestem dla nich jakimś problemem, którego należało się jak najszybciej pozbyć. W zaciszach gabinetów lekarskich składano mi propozycję nie do odrzucenia, która miała polegać na tym, że szpital wystawi nowe dokumenty o treści, z której miało wynikać jednoznacznie, że dziecko urodziło się martwe. Warunkiem wystawienia przez szpital nowych dokumentów było zwrócenie lekarzom poprzednich, sprzecznych ze sobą dokumentów. Oczywiście nie zaakceptowałam takiej propozycji, gdyż było to dla mnie zbyt podejrzane. Uznałam, że istnieje tutaj ryzyko mataczenia w związku ze śmiercią mojego dziecka podczas porodu. Ponadto wcześniej otrzymałam trzeci dokument, z tego samego szpitala – była to karta wypisu mojej osoby ze szpitala. Na tym dokumencie jest wyraźnie napisane, że zostałam przyjęta do szpitala w Katowicach jako pacjentka ciężarna i po dokonaniu cesarskiego cięcia dziecko wykazywało objawy życia, natomiast zmarło dopiero po przeprowadzonej reanimacji. Z przepisów prawa jasno wynika, że jeżeli dziecko wykazuje jakiekolwiek oznaki życia to należy je uznać jako żywo urodzone. Te wszystkie rozbieżności spowodowały, że nie przystałam na propozycję szpitala, co spowodowało agresywną reakcję lekarzy wobec mojej osoby i mojego partnera, który jest ojcem zmarłego dziecka.

Minął kolejny dzień i chcąc osiągnąć porozumienie ze szpitalem skontaktowaliśmy się telefonicznie z Rzecznikiem Praw Pacjenta w Katowicach, aby ten udzielił nam jakiejkolwiek pomocy w tej sprawie. Niestety tutaj również zostaliśmy potraktowani dosyć chłodno. Zirytowani zachowaniem pani Rzecznik poinformowaliśmy ją, że udajemy się osobiście do jej biura w celu odbycia osobistej rozmowy. Przedstawiliśmy pani Rzecznik całą sytuację od początku do końca i poprosiliśmy o natychmiastową interwencję. Niestety ta pani oznajmiła nam, że w zasadzie to ona nie posiada takich kompetencji, gdyż nie jest Rzecznikiem Praw Pacjenta. W tej sytuacji natychmiast zażądaliśmy spotkania z osobą Rzecznika. Pani Rzecznik przyjęła nas w swoim gabinecie, jednakże nie wykazywała żadnej chęci pomocy w naszej sprawie. Powtarzała nam, żebyśmy sami doszli do porozumienia ze szpitalem w sprawie wystawienia sprzecznych ze sobą dokumentów. Odnieśliśmy w tym momencie subiektywne wrażenie, że ta pani nie jest Rzecznikiem Praw Pacjenta, lecz rzecznikiem szpitala, który wystawił wadliwą dokumentację. W związku z powyższym złożyliśmy na ręce pani Rzecznik pismo z prośbą o natychmiastową interwencję w naszej sprawie oraz o pisemne, szczegółowe wyjaśnienia dotyczące czynności podjętych przez Rzecznika Praw Pacjenta w celu udzielenia nam pomocy. Jak się okazało, pismo to było kluczowe dla postawy pani Rzecznik, która dopiero wtedy zdecydowała się wystosować oficjalne pismo do dyrekcji szpitala z żądaniem udzielenia jej szczegółowych wyjaśnień w tej sprawie. Również za pośrednictwem Rzecznika udało nam się umówić na spotkanie z dyrekcją szpitala w celu wyjaśnienia całej sprawy.

Kolejnego dnia udaliśmy się na umówione spotkanie z dyrekcją szpitala. Niestety spotkanie nie przyniosło żadnych efektów, gdyż szpital nie był w stanie wyjaśnić nam, dlaczego jeden lekarz wystawił dokument, z którego wynika, że dziecko żyło 12 minut, a inny lekarz wystawił drugi dokument, z którego wynika, że dziecko urodziło się martwe bez jakichkolwiek oznak życia. Przez cały czas próbowano nam wmówić, że dziecko było martwe, lecz nie potrafiono wytłumaczyć nam skąd się wzięły takie rozbieżności w dokumentacji szpitalnej. W związku z powyższym spotkanie zakończyło się bezowocnie, a my będąc w punkcie wyjścia w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, w jaki sposób możemy dokonać zgłoszenia urodzenia dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego w Katowicach. Ponadto lekarze szpitala, w naszym odczuciu, wielokrotnie nas okłamywali na każdym kroku, aby nas się pozbyć. To wszystko wzbudziło w nas podejrzenie, że być może mamy do czynienia z matactwem.

Postanowiliśmy udać się do prokuratury w celu przedstawienia posiadanej przez nas dokumentacji oraz dokonać zapytania, w jaksposób musimy postępować, aby dokonać zgłoszenia urodzenia dziecka w USC w Katowicach. Prokurator obejrzał posiadane przez nas dokumenty i uznał, że należy natychmiast z urzędu wszcząć postępowanie w naszej sprawie. Prokuratura, na ten moment, okazała się jedyną instytucją, która zgodziła się nam pomóc i wyjaśnić sprawę od początku do końca. Natychmiast dokonano zabezpieczenia materiału dowodowego tj. dokumentacji szpitalnej oraz tej dostarczonej przez nas. Poinformowano nas, że od tej pory nie musimy się już niczym martwić, gdyż prokuratura będzie prowadziła postępowanie w taki sposób, aby wyjaśnić od początku do końca całą sprawę tj. od 20 tygodnia ciąży, aż do momentu naszego przybycia do prokuratury. Podkreślono, że będzie zbadane czy nie doszło do zaniedbania w Katowicach.


Wszystkie informacje zawarte w wyżej opisanej tragedii posiadają pokrycie w dokumentacji.

Z poważaniem Anna Loska (Matka)

W mieniu redakcji bloga pracowniczego składam wyrazy współczucia. W związku z tą tragedią życiową proszę przyjąć nasze kondolencje oraz zapewnienie, że w razie potrzeby cały nasz zespół jest do Waszej dyspozycji.

Fiatowiec
Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.