Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

KACI POLAKÓW Z PRANIEM MÓZGÓW W TLE

PRAWDA ?

KACI POLAKÓW Z PRANIEM MÓZGÓW W TLE
Aleksander Szumański
źródło: INTERNET

KACI POLAKÓW Z PRANIEM MÓZGÓW W TLE

POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA W MIEJSCE PRAWDY HISTORYCZNEJ

Za niezmiernie pilną potrzebę należy uznać wprowadzenie edukacji historycznej opartej na prawidłowo udokumentowanej wiedzy  dotyczącej martyrologii narodu polskiego z okresu lat 30. ubiegłego wieku, poprzez okres II wojny światowej i lata okupacji niemieckiej i sowieckiej, po dzień dzisiejszy.

Tę wiedzę prawdy historycznej należy przekazać polskiemu społeczeństwu, zwłaszcza młodemu pokoleniu, dotychczas pozbawionemu właściwej wiedzy w wyniku braku edukacji historycznej .  

Od lat społeczeństwo jest oszukiwane historycznie t.zw. „poprawnością polityczną” praktykowaną na wielką skalę w tysiącach artykułów publicystycznych, książkach, czy też  filmach zarówno amerykańskich jak i polskich.

W takich celach istniejąca „poprawność polityczna” przedstawia  Polaków jako nieprzejednanych antysemitów, a nawet morderców obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w okresie trwania okupacji niemieckiej i czynnego udziału w ich Zagładzie (Shoah, Holokauście).

Holokaustem popełnionym przez okupantów niemieckich ( zwanych dzisiaj dla niepoznaki nazistami)  obciąża się publicznie Polaków, „winnych” Zagładzie

3 milionów polskich Żydów.

POLACY JAKO NARÓD NIE ZDALI EGZAMINU

Pod takim tytułem Alina Cała, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego udziela wywiadu Piotrowi Zychowiczowi

(„Rzeczpospolita” 25. 05. 2009 ) http://www.rp.pl/artykul/310528.html obwiniając Polaków za Holocaust 3 milionów polskich Żydów.

„…W pewnym sensie Polacy są odpowiedzialni za śmierć wszystkich 3 milionów Żydów – obywateli II RP – mówi historyk z Żydowskiego Instytutu Historycznego Alina Cała.

Rz: Czy Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust?

Alina Cała: W pewnym stopniu tak. Przyczyną tego był przedwojenny antysemityzm, który nie przygotował ich moralnie do tego, co miało się dziać podczas Zagłady. Nośnikiem tego antysemityzmu były dwie instytucje. Ugrupowania tworzące obóz narodowy oraz Kościół katolicki. Ten ostatni mniej więcej od 1935 roku zaczął sprzyjać endecji. W efekcie wysokonakładowe pisma konfesyjne zaczęły głosić propagandę antysemicką. Choćby „Mały Dziennik” Kolbego…”.

Punktem wyjścia, tej  niestety już historycznej, nagonki  był antypolski atak Jerzego Kosińskiego na Polskę, Polaków i polskość w tekście „Malowany ptak”, stanowiący dzisiaj wrogi nam „talmud” izraelskiej  młodzieży, licznie przybywającej każdego roku do „Auschwitz – Birkenau”, gdzie przedstawia się Żydów jako osoby wyłącznie szlachetne i tragiczne. Natomiast Polaków przedstawia się jako ich nieprzejednanych wrogów, nikczemnych zawistników, którzy za okazane im dobro  odpłacają się zoologiczną wprost nienawiścią.

Nierzadko przedstawia się też Polaków („Malowany ptak") jako zwyrodniałych zbrodniarzy, gorszych nawet od niemieckich oprawców. Poza tym Polacy to wobec Żydów hołota, biedota, nędza, która potrafi tylko reagować nienawiścią, zamiast zdobyć się na szacunek dla lepszych od siebie, bardziej wykształconych, inteligentniejszych.

Niedawno nawet „Gazeta Wyborcza" wystąpiła z tezą („dowody" zaczerpnięto ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego), jakoby powstańcy warszawscy mordowali w celach rabunkowych Żydów, którzy zdołali przetrwać okupację. W polskich mediach nie było odzewu na te jawne kalumnie.  

FIKCYJNE 10 %. CZYLI ILU ŻYDÓW ZABILI POLACY

Bogusław Wolniewicz (ur. 22 września 1927 w Toruniu) – polski profesor filozofii, logik, twórca ontologii sytuacji, tłumacz i komentator Ludwiga Wittgensteina, publicysta, profesor doktor habilitowany pisze:

„Propaganda przeciw Polsce trwa, narasta i ma nas złamać moralnie – przy zupełnej obojętności polskiej profesury, a często z jej gorliwym udziałem. Oto świeży przykład: według „Gazety Wyborczej” (8.12.2011) Parlament Europejski nagrodził książkę Anny Bikont „My z Jedwabnego” nagrodą 2011 roku, uznawszy, że ten nikczemny paszkwil na Polskę „promuje europejskie wartości”.

Przekład francuski „La Crime et la Silence”: „Jedwabne 1941” ukazał się rok temu w Paryżu, wkrótce ma się ukazać angielski. Jak widzimy, szkalowanie Polski wchodzi już do zestawu „europejskich wartości”. Ilu naszych profesorów zabrało w tej sprawie publicznie głos?

Zniesławiająca nas propaganda stosuje różne instrumenty. Jednym jest polityczna pornografia typu Jerzego Kosińskiego, Anny Bikont, Jana Tomasza Grossa, Aliny Całej, Barbary Engelking – Boni z PAN i wielu innych; a także jej wzmacniacze, jak książka Jean-Yves Potela „La Fin de l’innocence: la Pologne face à son passé juif”, Paryż 2008 (przekład polski „Koniec niewinności: Polska wobec swojej żydowskiej przeszłości”, Kraków 2010).

Drugim instrumentem jest fałszowanie obrazu II wojny światowej na potrzeby tejże propagandy. Trzecim są fikcyjne liczby i fingowane wyliczenia, które tamtym służą za pudło rezonansowe i porękę. O tym chcę coś rzec.

Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie ma od 3.10.2011 nowego dyrektora: z nominacji ministra kultury został nim Paweł Śpiewak.

Z tej okazji dziennik „Rzeczpospolita” (26 - 27.11.2011) zrobił z nim wywiad, którego głównym akcentem jest pewna liczba. Nowy dyrektor, powołując się na książkę o stosunku polskich chłopów do Żydów wydaną przez Barbarę Engelking, oznajmił tam:

„z tych badań wynika, że z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tys. Żydów”. Dalej zaś powołuje się już na tę liczbę jak na ustaloną („skoro historycy wyliczyli, że było 120 tys. ofiar żydowskich …”) i wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji” nad nią.

(Wezwanie Śpiewaka jest w konsonansie z wypowiedzią prezydenta Komorowskiego, który 1 listopada na spotkaniu z naczelnymi rabinami Europy zapewniał ich solennie swą nieporadną polszczyzną, że budowane przez Polskę w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich „ma stać się pełnym krytycznej refleksji miejscem o polsko-żydowskich relacjach”, jak podaje www.onet.pl za PAP-em).

Liczba „120 tys.” jest nowa. Rok temu Jan Tomasz Gross wymieniał „200 tys.”, z czego się potem wycofał do „kilkudziesięciu tysięcy”; a teraz znowu zwyżka.

Skąd Śpiewak tę liczbę ma? Wziął ją z centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw, jaką jest Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, czynne od ośmiu lat.

Kieruje nim Barbara Engelking - Boni, psycholożka i żona b. ministra w rządzie Tuska Michała Boniego ( Michał Boni vel Jakub Bauer - konfident SB  - TW „Znak”).

Barbara Engelking - Boni druga żona Michała Boniego - (ur. 1962 w Warszawie) – żydowska psycholog i socjolog. Zajmuje się badaniem historii getta warszawskiego, okupacyjnej Warszawy i zagłady Żydów. Jest autorką książek związanych z zagadnieniami Holokaustu. Prowadzi bazę danych getta warszawskiego. Jest doc. dr hab. i kierownikiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Jedna z najbardziej aktywnych działaczek Żydowskiego Instytutu Historycznego, siostra wiceprokuratora Generalnego - Jerzy Engelkinga, zastępcy prokuratora.

Centrum stosuje różne chwyty politycznego marketingu, a jednym z nich jest żonglerka sfingowanymi liczbami. Rzuca się taką liczbę na próbę i patrzy, co będzie: gdy trafia na opór, to się cofamy i znów patrzymy; gdy zaś oporu już nie ma, idziemy naprzód.

Właściwy cel owego Centrum ujawnił niechcący jeden z jego tuzów, niejaki Jan Grabowski, wykładowca Uniwersytetu w Ottawie.

W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (8 - 9.01.2011), przy której była też Engelking, powiedział:

„Jedwabne to nie był incydent. Mordowanie Żydów miało miejsce wszędzie, jak Polska długa i szeroka” (przez Polaków, rzecz jasna, bo to o nich tu mowa). Ważne, by te liczby były duże, im większe tym lepsze, ale co najmniej „dziesiątki tysięcy”; inaczej nie będzie efektu. A ponieważ takich liczb nie ma, więc się je finguje.

W latach 2007 - 2010 Centrum realizowało „program badawczy” o nazwie „Ludność wiejska w Generalnym Gubernatorstwie (GG) wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942 - 1945”, finansowany przez The Rotschild Foundation Europe, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego RP.

Owocem są trzy książki wydane w 2011 roku przez Centrum. Ich tytuły mówią za siebie: B. Engelking „‘Jest taki piękny, słoneczny dzień …’: Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”; J. Grabowski „Judenjagd: polowanie na Żydów 1942-1945”; praca zbiorowa (red. B. Engelking) „Zarys krajobrazu: Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”. Trzeba do nich dodać także „Sąsiadów”, „Strach”, „Złote żniwa” J. T. Grossa, też 2011, któremu Centrum służy za zaplecze i legitymację.

Jak działa Centrum, to pokazuje wywiad z jego szarą eminencją Aliną Skibińską, od 1996 r. pracowniczką Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie i jego przedstawicielką na Warszawę.

Wywiad z nią ma tytuł „Chłopi mordowali Żydów z chciwości” („Rzeczpospolita” 13.01.2011) i usilnie broni Jana Tomasza Grossa. Na pytanie „czy Gross te 200 tysięcy wymyślił”, Skibińska odpowiada:

„Nie, to jest oparte na pewnej kalkulacji. Szacuje się, że około 10 procent polskich Żydów uciekło (Niemcom). Daje to więc co najmniej 250 tysięcy osób. Spośród tych (…) po wojnie zarejestrowało się nie więcej niż 60 tysięcy”.

– „Co się stało ze 190 tysiącami?” pyta dziennikarz, – „Zginęli”, odpowiada Skibińska. Potem kręci, że nie wszyscy wprawdzie z rąk Polaków, ale wielu.

A ilu? – „Kilkadziesiąt tysięcy. I raczej więcej niż mniej – na pewno nie 20 tysięcy”.

Skąd taka pewność u tej Skibińskiej i owe „10 procent”?

Engelking-Boni w rozmowie z PAP-em 10.02.2011 tak tłumaczy ową liczbę Żydów, którzy próbowali się ratować:

„historyk Szymon Datner oceniał, że było ich około 10 proc., czyli około 250 tysięcy Żydów. 40 tys. z nich przeżyło wojnę”. (Miesiąc wcześniej u Skibińskiej było 60 tys., ale tę rozbieżność pomińmy.)

Praźródłem Śpiewaka jest więc Datner. Bezpośrednim zaś źródłem jest wstęp do wymienionego „Zarysu krajobrazu” napisany przez Krzysztofa Persaka z IPN-u, przedtem wydawcę wraz z P. Machcewiczem krętackiej pseudomonografii „Wokół Jedwabnego” (omawiamy ją w naszej „Ksenofobii i wspólnocie” wydanej z Z. Musiałem, s. 233-240).

Wątpliwy to zresztą historyk, skoro niemiecki kryptonim eksterminacji Żydów w GG „Aktion Reinhard” pisze stale błędnie „Reinhardt”.

We wstępie Persaka (ss. 24, 26/7) czytamy: „idąc tropem Szymona Datnera historycy przyjmują zwykle, że próbę ucieczki z gett podjęło 10 procent Żydów. (…) Podejmijmy próbę bilansu „brakujących” Żydów dla obszaru (akcji Reinhard).

Liczba żydowskich mieszkańców wynosiła (tam) przed akcją (…) łącznie około 1,6 mln. Domniemana liczba uciekinierów to zatem mniej więcej 160 tys. osób. (…)

Liczbę ocalałych można szacować na nie więcej niż 30-40 tys. Oznaczałoby to, że liczba ofiar polowania na Żydów (…) wynosiła co najmniej 120 tys.”.

Persak dodaje: „nie wiemy (…) ilu mają na sumieniu Polacy”, ale jego zdaniem „nie wydaje się przesadne oszacowanie, że (były to) dziesiątki tysięcy”. Jak widać, Śpiewak przelicytował nawet Persaka, całe te 120 tys. przypisując ryczałtem Polakom i pod firmą ŻIH puszczając tę liczbę w świat.

Złą wolę tu widać, ale nam chodzi o co innego: o te 10%, na których całe to żydowskie oszczerstwo stoi.

U Śpiewaka są też jawne sprzeczności. Oświadcza np. na wstępie, że „żydokomuna to wielki krwawy mit”.

Za chwilę zaś, pytany o powód tak licznej obecności polskich Żydów na kierowniczych stanowiskach w UB, tłumaczy:

„bo byli bardziej oddani partii, a przecież UB potrzebował zaufanych”. Przyznaje tym sam, że żydowscy mordercy Polaków – ci Romkowscy i Fejginy, Kochany i Mietkowscy – to byli zaufani komuny.

Zarzut „żydokomuny” tego właśnie dotyczył: że Żyd to zaufany komuny. Entuzjastyczny akces Żydów do komunizmu i ich wielki udział w jego zbrodniach nie jest mitem, lecz ponurym faktem, z którym nie potrafią sobie dziś radzić inaczej, niż kręcąc i kłamiąc.

Odesłania do Datnera są zawsze bezkrytyczne i niejasne. Nie cytuje się słów, jakimi ów procent wymieniał; ani nawet miejsca, gdzie u niego są. By tę sprawę wyjaśnić, spędziłem pół dnia w Bibliotece Narodowej i okazało się, co zawsze podejrzewałem: u Datnera tych „10 procent” nie ma. Sfingowano je później.

Także Persak nie cytuje Datnera, tylko odsyła do pracy G. Berendta w tomie „Polska 1939-1945”, red. W. Materski i T. Szarota, 2009, s. 69.

Tam się jednak Datnera też nie cytuje, tylko odsyła sumarycznie do jego pracy „Zbrodnie hitlerowskie na Żydach zbiegłych z gett”, w Biuletynie ŻIH za 1970 rok.

Datner zaś pisze: „w jednej z prac liczbę ocalałych Żydów oszacowałem (…)

na ok. 100 tysięcy  osób. Równie orientacyjnie oceniamy, że co najmniej drugie tyle ofiar zostało wychwytanych przez organa okupacyjne i padło ofiarą zbrodni”, po czym odsyła do swojej książki „Las sprawiedliwych” 1968, ale bez podania strony.

Ta niewielka książka Datnera (podtytuł: „Karta z dziejów ratownictwa Żydów w okupowanej Polsce”, KiW, ss. 117) jest źródłem ostatnim; a ściślej są nim słowa (s.5):

„Częstokroć zastanawiały mnie okoliczności dzięki którym dziesiątki tysięcy Żydów uniknęły zagłady. Liczbę ocalonych (w Polsce) trudno sprecyzować. Przypuszczam, że najbliższą prawdy jest liczba między 80 tysięcy, a 100 tysięcy osób”.

Jednak już dwie strony dalej (s.7) liczbę tę wydatnie zmniejsza: „przed zagładą i w czasie jej trwania nieustalona bliżej liczba Żydów, szacowana na dziesiątki tysięcy, szukała ratunku”.

(Ocalonych nie mogło być chyba więcej niż tych, co ocalenia szukali.). Datner nie próbuje tu niczego oceniać procentowo, nie robi żadnych wyliczeń. Wypowiada luźne „przypuszczenie” i to wszystko. Z tego ogólnikowego i niezobowiązującego przypuszczenia zrobiono potem na kolanie konkretną i okrągłą liczbę „10 %”, nadzwyczaj poręczną propagandowo.

Liczba ta jest czystym zmyśleniem, a branie jej za punkt wyjścia do jakichkolwiek wnioskowań czy dyskusji dyskwalifikuje je z góry metodologicznie. Prawdziwy historyk nie wychodzi od procentowych fikcji.

Czytając Datnera, trafiłem na informacje i wypowiedzi wskazujące w całkiem innym kierunku niż paszkwile Centrum. Warto je przypomnieć.

W pracy „Zbrodnie …” Datner podaje oryginalny tekst rozporządzenia Hansa Franka z 5.X.1941 zabraniającego pomocy Żydom.

Wielu o nim w Polsce słyszało, mało kto je zna. Brzmiało tak: „§ 4b: (1) Żydzi, którzy (… ) opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. (2) Pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany będzie karany jak czyn dokonany.”

W świetle tego rozporządzenia trzeba czytać, co Datner pisze o ówczesnych postawach duchowieństwa i polskiej wsi.

O pierwszej: „Piękną kartę w dziele ratowania Żydów zapisało duchowieństwo katolickie, zarówno świeckie, jak i zakonne”. („Zbrodnie …” s. 133).

O drugiej: „Przeszło dwadzieścia lat temu, w 1945 r., autor niniejszej pracy pisał: „W województwie białostockim kilkuset Żydów, którzy uratowali się, zawdzięcza to przede wszystkim odwadze, ofiarności i miłosierdziu polskich chłopów’”) – „Las …”, s. 7 – i odsyła do swojej pracy „Walka i zagłada białostockiego getta” (Centralna Żydowska Komisja Historyczna, Łódź 1946, s. 23).

Podaje również ustaloną do wtedy listę nazwisk trzystu Polaków zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom.

Szymon Datner (1902-1989) opisał, co widział i przeżył, bo niemiecką okupację przetrwał na tamtych terenach. W jego słowach coś chwyta nas za serce:

Polski Żyd mówi tu o Polakach ludzkim głosem, życzliwie. Tak już nawykliśmy, że z tamtej strony płynie ku nam jedynie fala oszczerstw i mowa nienawiści – jak chociażby w tych oskarżycielsko-szczujących tytułach „Sąsiedzi” „Strach”, „Złote żniwa”, „Polowanie na Żydów”, „Koniec niewinności” – iż głos Datnera dobiega do nas jakby z innego świata, z jakiejś dawno zatopionej Atlantydy.

Zestawmy go bowiem z głosem Centrum PAN. Na zakończenie cytowanego wywiadu ze Skibińską oburzony już dziennikarz mówi do niej: „(Gross) przedstawia Polaków jako dzikie plemię antysemitów, współodpowiedzialne za Holokaust”.

Na co ona: „Obawiam się, że muszę się z Grossem zgodzić”. A nowy dyrektor ŻIH skwapliwie jej basuje, choć był zięciem Datnera.

Polska profesura milczy. Milczą zwłaszcza członkowie Polskiej Akademii Nauk, którzy in corpore własnymi nazwiskami poczynania tego pseudo-naukowego „Centrum PAN” firmują.

Obojętność to czy strach? Nie oglądając się więc na nich, trzymajmy się prostej zasady: bez własnego sprawdzenia nie wierzyć niczemu, co z tego „Centrum” wychodzi. A te „10%” i „120 tys.” włóżmy między bajki”.

Podobnie, a właściwie identyczne tendencje reprezentuje ponad wszelki rozsądek nagłaśniany film „Lista Schindlera", który kręcono w Polsce, przy współudziale polskich (tanich) aktorów, a który ma wyraźną antypolską wymowę.

Mimo to przez niby polską krytykę filmową został okrzyczany arcydziełem, jeszcze zanim go ktokolwiek obejrzał. Taki stosunek do Polaków jest wynikiem jednolitego frontu żydowskiego przeciwko Polsce, Polakom i polskości,  który został ustalony przez Żydów w Stanach Zjednoczonych i jest narzucany całemu światu, w tym również i naszemu społeczeństwu.

Polacy to pokornie i niemal bezkrytycznie przyjmują, ledwie tu i ówdzie pojawiają się jakieś anemiczne słowa sprzeciwu i wołanie o sprawiedliwą ocenę i prawdę. Ten słaby głos protestu jest dla opinii urabianej przez Żydów jeszcze jednym argumentem na to, że sami Polacy tak uważają, skoro nie protestują.

Jest to hucpiarskie kłamstwo.

Więcej - jest to plucie w twarz zakneblowanemu narodowi, gdyż, jak wspominałem, wszystkie wielkie mass-media w Polsce, gazety, telewizja, rozgłośnie radiowe, zostały wypuszczone w pacht, lub po prostu sprzedane obcemu, najczęściej żydowskiemu kapitałowi.

Co ciekawe: krytyka polska (czy rzeczywiście polska?) już dawno ogłosiła temat wojenny za zużyty. Tymczasem temat ten w odniesieniu do Żydów jest w coraz większym rozkwicie.

Pojawia się coraz więcej dzieł literackich i filmowych na ten temat. Pisarze i reżyserzy innych narodowości, w tym także i Polscy, zapominając o historii własnego narodu, w sposób służalczy podejmują go zgodnie z narzuconymi schematami: tragiczni, piękni i szlachetni, oczywiście, niczemu nie winni Żydzi i podli, chciwi polscy antysemici.

Przy czym Niemcy, właściwi autorzy i wykonawcy zbrodni Holokaustu, nikną gdzieś w rozmywającym się tle, zastępuje się ich enigmatycznymi "nazistami", SS-manami, "hitlerowcami", którzy nierzadko - jak u Spielberga w „Liście Schindlera" mówią po polsku. Celowe, łajdackie niedopatrzenie.

Wymaga to korekty samo pojęcie antysemityzmu. Żydzi stanowią 8% narodów semickich, które na ogół nie budzą takich emocji jak Żydzi. Żydzi to pojęcie zawłaszczyli do określenia antyżydowskości i ono funkcjonuje pod pojęciem antysemityzmu.

Antysemityzm jest zupełnie inaczej rozumiany przez Żydów i nie - Żydów. Na ogół uważamy zgodnie z zasadami logiki, że antysemitą jest ten, kto nienawidzi Żyda tylko dlatego, że jest Żydem, dopuszcza się lżenia i wyśmiewania narodu żydowskiego, jego kultury i tradycji, tylko dlatego, że jest inna i obca mu.

Natomiast Żydzi za antysemitów uważają już tych, którzy krytykują postępowanie Żydów, potępiają ich występki a zwłaszcza gdy opowiadają się za tym, aby naród był w swoim państwie gospodarzem:

Rosjanin w Rosji, Polak w Polsce, Niemiec w Niemczech. Cyceron był uważany za antysemitę tylko dlatego, że bronił w sądzie kogoś, kogo Żydzi oskarżali.

Na początku Polski Ludowej wystarczyło rozpoznawać Żyda, aby być antysemitą, a to oznaczało poważne przykrości, nierzadko utratę wolności a czasem i życia.

Jak się zdaje, wiele racji miała Maria Dąbrowska - autorka skądinąd bardzo przychylnie nastawiona do Żydów - która stwierdziła, że "trzeba życie oddać za Żyda, aby nie narazić się na zarzut antysemityzmu".

W amerykańskich mass-mediach Żydzi zamieszkujący Polskę przed wojną pokazywani są jako prawdziwi dobroczyńcy państwa, zasobni, szlachetni i mądrzy.

Oczywiście, jest to bzdura. Żaden film, żadna powieść nie pokazuje Żyda takim, jakim go np., pokazał Szekspir w „Kupcu weneckim", czy J.I. Kraszewski w powieści „Żyd".

Pomija się też milczeniem zdecydowanie antypaństwową działalność Żydów-komunistów.

Nikt nigdy i nigdzie nie pokazuje Żyda przestępcy, kryminalisty.

Czyżby takich nie było? A może stanowili tak nikły procent, że w ogóle nie warto o tym wspominać? Oddajmy głos faktom.

HRABIA HENRYK ŁĄKOPOLAŃSKI VEL HERSZ WIESENFELD

Z pewnością autorem serii najbardziej niezwykłych afer i to nie tylko w polskiej skali, bo działał w Polsce, we Francji, Monako, USA - był Hersz Wiesenfield, znany pod nazwiskiem hrabiego Mieczysława Henryka Łąkopolańskiego.

Łąkopolański, to oczywiście dosłowne tłumaczenie poprzedniego nazwiska: Wiesenfeld (Wiese-łąka, Feld-pole).

O pochodzeniu tego człowieka trudno cokolwiek powiedzieć pewnego. Musiał się urodzić około roku 1900, bo w roku 1920 długo i umiejętnie uchylał się od służby wojskowej, aż nagle zorientował się, że wojna może być świetną platformą startową do powojennych geszeftów.

Nagle więc pojawił się - nie - gdzieś pod Wyszkowem czy Radzyminem - ale na salonach warszawskich, jako przystojny kapral żandarmerii, w nienagannie skrojonym mundurze, który zdobi jakieś nieznaczące odznaczenie bojowe.

Po wojnie bryluje już jako hrabia Łąkopolański pieczętując się herbem Polańskich, jako że nie sposób było znaleźć herbu rodziny Łąkopolańskich.

Poza tym przybyło mu i orderów „za wojnę z bolszewikami". Jego karierę wielkiego aferzysty rozpoczął premier Prystor, który opublikował po powrocie z Wilna, pełen zachwytu artykuł o doskonale prosperującej fabryce włókien drzewnych (!) To zwróciło uwagę aferzysty na ten zakład.

Wkrótce Łąkopolański spotyka (przypadkiem?) w Krynicy dyrektora tej fabryki a zarazem jednego z głównych jej właścicieli. Zwraca się doń „ty", jak do starego znajomego. Wyskoczył właśnie z sześciodrzwiowego luksusowego „hudsona", jest w towarzystwie niesłychanie interesującej kobiety o tak zwanej niepokojącej urodzie, której uroku a i tajemniczości dodaje szerokie pasmo siwych włosów w kruczo-czarnej fryzurze…

Zaczepiony jest zaintrygowany, ale jeszcze nie kojarzy Łąkopolańskiego.

- Jak to, nie pamiętasz kaprala żandarmerii, który dał twojej kompanii worek cukru. Chłopaki nie mieli co do kotła włożyć, sam mnie prosiłeś…!

Prawdopodobnie oszust doskonale się przygotował do odegrania tej sceny umieszczając się w jakiejś autentycznej sytuacji, jaka dyrektorowi, wówczas w czasie wojny kapitanowi się zdarzyła. Mogły się nie zgadzać jakieś tam drobiazgi tylko. Czy to jednak ważne, gdy były frontowy ofiarodawca teraz, jak widać dżentelmen dobrze sytuowany zaprasza do luksusowej restauracji "na jednego"?

W czasie pogawędki przy kieliszku Łąkopolański od razu proponuje wejście do wileńskiego interesu z dużym kapitałem. Mało kto by odmówił mając perspektywę zwiększenia produkcji, a co za tym idzie również zysków.

Taki był początek, wkrótce świetnie prosperująca fabryka popadła w ruinę, ale aferzysta wypłynął z ogromną forsą już gdzie indziej. Zmienia piękne kobiety i drogie samochody jak inni zmieniają - no, powiedzmy - marynarki.

Czego się nie tknie, rujnuje ale wychodzi z coraz większymi pieniędzmi.

Wkrótce za ciasno mu w Polsce. Ocenia się, że polski skarb państwa na skutek jego działalności aferowej poniósł około półtora miliona dolarów strat. Wielokrotnie więcej musieli stracić prywatni przedsiębiorcy, którzy weszli z Łąkopolańskim w jakiekolwiek spółki czy interesy.

Zawsze w luksusowym samochodzie, zawsze z piękną kobietą. To jakby wyposażenie służbowe, to działa na facetów naiwnych i marzących o pieniądzach i „luzie". Poza tym we fraku Łąkopolańskiego, to też strój służbowy, błyszczą miniaturki wysokich i licznych orderów.

Ten hochsztapler jest uosobnieniem uroku, sukcesu, bogactwa. To też działa i pomaga w oszustwach. I rzeczywiście musi dysponować dużymi pieniędzmi. Księstwu Monaco udzielił pożyczki w wysokości dwóch milionów dolarów, za co wreszcie otrzymuje upragniony tytuł hrabiowski. Odtąd jest już „regularnym" hrabią.

W sumie utalentowany oszust, hrabia Mieczysław Henryk Łąkopolański vel Hersze Wiesenfeld, nigdy za swoje wyczyny nie stanął przed żadnym sądem… Ale musiała go dosięgnąć jakaś zemsta, nie piszę sprawiedliwość, bo to byłoby nadużycie tego terminu.

Kolejny zrujnowany sięgnął prawdopodobnie po inne środki. Hersze Wiesenfeld zginął pod Nowym Jorkiem w dziwnym wypadku samochodowym. Pisano o nim, że kierowcą był marnym, ale uwielbiał szybkość. Historia biznesu usiana jest dziwnymi i tajemniczymi wypadkami samochodowymi. To był, być może jeden z takich.

Oto zaledwie kilka przykładów z tysięcy przestępstw, jakie w Polsce przedwojennej popełnili Żydzi. Brak miejsca na opis procederu handlu dziewczętami, jaki prowadziło małżeństwo Helena Paula Berman false Streich i jej mąż Hersze Berman false Siemienowicz.

Obydwoje podawali się za właścicieli modnego, dobrze prosperującego zakładu fryzjerskiego w Zakopanem, który potrzebuje dobrze prezentujących się panienek jako fryzjerek. Penetrowali krakowskie sierocińce. Ofiary były wywożone nie do Zakopanego, ale do domów publicznych w Argentynie.

Może przy innej okazji wypadnie opisać działalność Feldsteina, pasera, który organizował, finansował i zagarniał cały łup z włamań na zamówienie. Chodził po muzeach wybierając dzieła sztuki do kradzieży.

To on był autorem głośnej kradzieży obrazów z Muzeum Krasińskich. Wyjątkowo ponuro ten Żyd zasłużył się polskiej kulturze.

Brak też miejsca na opis dziejów słynnego warszawskiego "bochniarza" (pasera), Szlomy Kocha, jak również sutenera, niesłychanej kreatury, Wolfa Tifenfelda oraz słynnych kasiarzy Lejzora Flokstrumpfa, Moszka Taxira vel Abrahama Wassermana - i setek innych tego rodzaju postaci warszawskiego świata przestępczego”.

Warto przypominać sylwetki „właścicieli Polski Ludowej”, nie sposób bowiem zrozumieć, co się dzieje w Polsce bez sięgania w przeszłość, rozmazywaną przez ich ideowe potomstwo, czyli różne, stefaniątka - michnikątka, brystygierątka, bermaniątka, fejginiątka, światłątka, humerątka… i resztę żydowskich bandytów. komunistycznych".

Bogusław Wolniewicz http://marucha.wordpress.com/2012/01/17/fikcyjne-10-czyli-ilu-zydow-zabili-polacy/

JACEK RÓŻAŃSKI VEL JÓZEF GOLDBERG

„W historii zapisał się jako jeden z największych katów Polaków po 1944 roku. Ma na sumieniu śmierć wielu patriotów, m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego i generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila” – pisze Tadeusz Płużański w artykule dla Wirtualnej Polski. Pułkownik Jacek Różański, pełniący funkcję dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przesłuchiwał m.in. jego ojca. Stosował wobec podejrzanych wymyślne tortury fizyczne i psychiczne.

Urodził się w 1907 roku w Warszawie, jako Józef Goldberg. Był synem redaktora naczelnego dziennika „Hajnt”, działacza syjonistycznego Abrahama Goldberga i Chany Różańskiej. W 1929 roku ukończył studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Prawdopodobnie już wtedy rozpoczął współpracę z NKWD. Aplikował przy Sądzie Apelacyjnym w Warszawie. W 1936 roku, po zaliczeniu egzaminu adwokackiego, do wybuchu wojny prowadził samodzielną praktykę.

Komunistą był już w szkole. Działał w Organizacji Młodzieży Socjalistycznej (OMS) „Życie”, Związku Młodzieży Komunistycznej (ZMK), Komunistycznej Partii Polski (KPP), gdzie pracował w Centralnym Biurze Żydowskim. Był również aktywnym działaczem organizacji żydowskich.

OCHOTNIK W NKWD

Po wybuchu wojny razem z towarzyszką życia Belą Frenkiel przedostał się do Kostopola, gdzie pracowali w NKWD. W 1940 roku został wezwany do Lwowa, do oddziału NKWD do spraw polskich, gdzie zajmował się polskimi jeńcami (oficer polityczno-wychowawczy, tłumacz). Słynął z donosicielstwa, również na towarzyszy-komunistów. Tak wszedł w łaski gen. NKWD Iwana Sierowa. 22 czerwca 1941 roku dobrowolnie wstąpił do Armii Czerwonej, ale został oddelegowany do zadań w NKWD. W czasie ewakuacji więzień brał udział w rozstrzeliwaniu osadzonych.

W lutym 1944 roku wstąpił do III Dywizji im. Romualda Traugutta, gdzie ukończył szkołę oficerów polityczno-wychowawczych i rozpoczął pracę jako politruk w redakcji pisma „Na Zachód”, a następnie w redakcji gazety I Armii „Zwyciężymy”. W kwietniu 1944 roku wraz z 3 Dywizją brał udział w walkach na Wołyniu, a w sierpniu na przyczółku warecko-magnuszewskim.

Gdy Armia Czerwona wkraczała na terytorium obecnej Polski, został przeniesiony z wojska do Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN w Lublinie. Od tego momentu aż do 5 marca 1954 roku służył w „polskiej” bezpiece. Wtedy też zaczął posługiwać się panieńskim nazwiskiem swej matki – Różański. Dyrektorem Departamentu Śledczego MBP, a zarazem pułkownikiem został 1 lipca 1947 roku. W latach 1949-1951 był dodatkowo lektorem KC PZPR z ramienia MBP. Wykłady o metodach śledztwa operacyjnego prowadził w Centrum Wyszkolenia MBP w Legionowie k. Warszawy.

KAT

W historii zapisał się jako jeden z największych katów Polaków po 1944 roku. Ma na sumieniu śmierć wielu patriotów, m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego i generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”. Mój ojciec, Tadeusz Płużański, kurier Witolda, usłyszał od Różańskiego w śledztwie na Rakowieckiej:

Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb i to będzie taka zwykła, ludzka śmierć

Józef Różański do przesłuchiwanego Tadeusza Płużańskiego:

„My wiemy, że ty masz twardą d…, ale obok jest ktoś, z kogo wszystko wybijemy”. Te słowa tata zapamiętał do końca życia.

W celi obok siedziała żona Stanisława, aresztowana w ramach odpowiedzialności rodzinnej. We wznowionych właśnie wspomnieniach „Z otchłani” ojciec przytacza pismo, jakie napisał w lipcu 1955 roku z więzienia we Wronkach do Rady Państwa PRL:

„W stosunku do żony mojej zastosowano system maltretowania, zalewania potokiem rynsztokowych wymysłów, deptania jej godności kobiecej. Szantażowano ją, że jeżeli nie podpisze wszystkiego, co podsuwają jej do podpisu, ja zostanę rozstrzelany. Była w ciąży. Spowodowano poronienie, które pociągnęło za sobą krwotoki (poronienie przeżyła w karcerze i nie udzielono jej żadnej pomocy lekarskiej). Doprowadzono ją do stanu krańcowego wyczerpania fizycznego i nerwowego, w którym traciła świadomość, bredziła, krzyczała, przerażona jakimiś zjawami”.

Pod koniec blisko rocznego śledztwa Różański powiedział tacie: „Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb i to będzie taka zwykła, ludzka śmierć”.

Wyrok z dwóch paragrafów: szpiegostwo i próby zamachów na czołowe osobistości MBP ojciec usłyszał potem podczas pokazowego procesu przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie w marcu 1948 roku, ułaskawił go zamieniając karę śmierci na dożywocie dopiero Bolesław Bierut.

Dowódca taty, Witold Pilecki, 14 maja 1947 roku napisał do Różańskiego piękny, wierszowany list:

„Dlatego więc piszę niniejszą petycję, By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano, Bo choćby mi przyszło postradać me życie – tak wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę”. Prześladowca pozostał odporny na prośbę rotmistrza.

„CZŁOWIEK HONORU”

Równie dramatyczna była historia Emilii Malessy „Marcysi” – kapitana AK, żołnierza II konspiracji niepodległościowej. Po aresztowaniu, w więzieniu przy ul. Rakowieckiej, ujawniła kierownictwo Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

Zrobiła tak – jak dziś sądzimy – na rozkaz swoich dowódców: płk Jana Rzepeckiego i płk Antoniego Sanoccy.

Płk Różański ręczył jej „oficerskim słowem honoru”, że żadna z ujawnionych osób nie zostanie aresztowana i osądzona.

Ober-ubek przekonywał: „Tylu już Polaków niepotrzebnie zginęło, trzeba z tym skończyć”. Jeśli nie pójdzie na ugodę – argumentował dalej Różański – „będzie odpowiedzialna za mordownię”.

Różański oczywiście słowa nie dotrzymał, rozpoczynając aresztowania WiN-owców.

Po latach twierdził, że jego honor ma swoją wagę, ale zwolnieniu aresztowanych kategorycznie sprzeciwił się Bierut, który – dodatkowo – zarzucił mu uleganie drobnomieszczańskim przesądom.

Z kolei radziecki doradca MBP – płk NKWD Jurij Nikołaszkin zdziwił się ponoć: „Co to znaczy, że ty dałeś słowo honoru? Jeśli dałeś, to znaczy ono było twoje, a jak było twoje, to możesz je odebrać”.

Ruta Czaplińska, inna więźniarka Rakowieckiej, wspominała „Marcysię”: „Mimo, że w procesie dostała tylko dwa lata i była ułaskawiona przez Bieruta (mogła być natychmiast zwolniona), nie chciała opuścić więzienia.

Cały czas była namawiana na wyjście z obietnicą zwolnienia pozostałych aresztowanych. Ale ona uparcie trwała przy swoim. Wyszła wreszcie parę miesięcy potem i swoją walkę prowadziła już na wolności, wierząc, że będzie mogła więcej osiągnąć. Prowadziła liczne pertraktacje z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego, przypominając bezustannie o wszystkich przyrzeczeniach wypuszczenia na wolność ujawnionych osób, wymieniając wszystkich z nazwiska”.

W kwietniu 1949 roku Malessa napisała list do Różańskiego: „Po wyczerpaniu na przestrzeni trzech i pół lat wszystkich środków dla uzyskania zwolnienia pozostałych ujawnionych, donoszę Panu Pułkownikowi, że od 9 kwietnia podjęłam głodówkę (przechodnie na ul. Rakowieckiej widzieli ją skuloną pod więziennym murem) jako ostatni z mojej strony akt protestu przeciwko niedotrzymaniu umowy dotyczącej akcji ujawniania WiN i grupy ‚Liceum’.

Mając za sobą wypełnienie wszystkich obowiązków wobec mego kraju w okresie okupacji oraz w pierwszym okresie niepodległości przez dokonanie aktu ujawniania, mam niewątpliwie prawo oczekiwać od władz bezpieczeństwa, a w szczególności od Pana Pułkownika jako głównego inicjatora akcji ujawniania, decyzji, która zapobiegnie mojej śmierci i dalszemu więzieniu lojalnie ujawnionych wobec państwa ludzi”.

Bezsilna, obarczona poczuciem winy, bojkotowana i odrzucona przez część środowiska byłych żołnierzy Armii Krajowej, które oskarżało ją o zdradę i „wsypanie” kolegów, 5 czerwca 1949 roku popełniła samobójstwo. Miała 40 lat.

 „ZABRONIONE METODY”

Różański osobiście z sadystyczną lubością znęcał się nad więźniami, stosując zestaw wymyślnych metod nacisku fizycznego, a przede wszystkim psychicznego. Czasem osobiście „pilotował” w sądzie nadzorowane przez siebie sprawy. Tak było podczas procesu biskupa Czesława Kaczmarka we wrześniu 1953 roku. Kiedy ordynariusz kielecki przestał czytać przygotowany mu przez „oficerów” śledczych maszynopis, czerwony ze wściekłości Różański wyszedł nagle z salki obok i upominał Kaczmarka:

„Ja już skułem mordy obrońcom i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie”.

Kiedyś Różański postawił sprawę jasno: „obowiązkiem rady obrońców jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym. Sędziowie, chcąc stanąć po właściwej stronie tajnej policji politycznej, dzwonili do Różańskiego z pytaniem, jaki wyrok sugerowałby, będąc na ich miejscu.

Różański odpowiadał lakonicznie: ‚pięć… dziesięć lat… dożywocie… kara śmierci’”.

Na fali propagandowej destalinizacji w listopadzie 1954 roku Józef Różański został aresztowany, a w 1955 roku skazany na 5 lat więzienia (na mocy amnestii zmniejszono mu karę do 3 lat i 4 miesięcy).

W czasie drugiego procesu w 1957 roku skazany ostatecznie na 14 lat więzienia.

Podczas obu procesów całkowicie pominięto jego odpowiedzialność za aresztowania i torturowanie członków polskiego podziemia niepodległościowego. Oskarżony i skazany jedynie za stosowanie „niedozwolonych metod” wobec kilkudziesięciu członków PZPR (w latach 1948-1950 Różański kierował grupą rozpracowującą „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”).

Udowodniono mu „zabronione przez prawo metody w toku śledztw przeciwko osobom podejrzanym o działalność antypaństwową, (…) bezpośredni udział w biciu przesłuchiwanych oraz stosowaniu innych niedozwolonych środków”. Stwierdzono ponadto, że jego postępowanie „spowodowało demoralizację podległych mu oficerów śledczych, którzy widzieli w nim wzór do naśladowania”.

Wyszedł na wolność w 1964 roku. Do przejścia na emeryturę w 1969 roku był urzędnikiem w Mennicy Państwowej w Warszawie. Zmarł w 1981 roku w wyniku choroby nowotworowej. Został pochowany na cmentarzu żydowskim, przy ulicy Okopowej w Warszawie.

Starszy o dwa lata brat Jacka Różańskiego Jerzy Borejsza (również zmienił nazwisko) stalinizował po wojnie polską kulturę, przede wszystkim prasę i wydawnictwa. Aleksander Wat w „Moim wieku” pisał: „Borejsza objął Ossolineum i trochę profesorów wysłał do mamra”.

Tadeusz Płużański dla Wirtualnej Polski

Źródło: http://historia.wp.pl/tit...l?ticaid=112948

http://niezaleznemediapod...nila/#more-6322

POETKA TORTUR -„KRWAWA LUNA” - JULIA BRYSTYGIER

Julia Brystiger z domu Prajs, znana także jako Brystygier, Brystyger, Bristiger(owa), Brüstiger, Briestiger, ps. Luna, Krwawa Luna, Daria, Ksenia, Maria, ps. literacki Julia Prajs (ur. 25 listopada 1902 r. w Stryju, zm. 9 października 1975 r. w Warszawie) – funkcjonariuszka aparatu bezpieczeństwa Polski Ludowej, zbrodniarka stalinowska w randze pułkownika NKWD, pisarka.

Była córką żydowskiego aptekarza. W 1920 ukończyła gimnazjum we Lwowie, a w 1926 r. studia historyczne na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, następnie kontynuowała naukę w Paryżu.

W 1928 r. zdała egzamin pedagogiczny. Uzyskała doktorat z dziedziny filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza. W latach 1928–1929 pracowała jako nauczycielka historii w gimnazjum C. Epsteina w Wilnie i w żydowskim seminarium nauczycielskim Towarzystwa Kulturalno-Oświatowego „Tarbut”.

Nielegalna działalność komunistyczna (1927–1939)

Od 1927 r. działała w Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR) i w komórce techniki partyjnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (KPZU).

Po zwolnieniu jej w 1929 r. z pracy z powodów politycznych utrzymywała się z udzielania korepetycji we Lwowie. Od kwietnia 1931 r, była wydawcą i redaktorem legalnego tygodnika komunistycznego „Przegląd Współczesny”.

Od połowy tego roku zasiadała w egzekutywie Komitetu Obwodowego MOPR. Od 1931 r. działała w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. W październiku 1931 r. została skazana na 2 tygodnie więzienia za działalność komunistyczną. Od 1932 r. była funkcjonariuszem partyjnym (tzw. funkiem – etatowym działaczem partii) pełniąc kolejno funkcje sekretarza propagandy i agitacji Komitetu Obwodowego KPZU we Lwowie, Przemyślu, Drohobyczu i od września 1932 roku ponownie we Lwowie.

 Za działalność w zdelegalizowanych strukturach komunistycznych w październiku 1932 r. została ponownie aresztowana i skazana na rok więzienia.

Po zwolnieniu została członkiem egzekutywy KC MOPR. Obsługiwała obwody wołyński i stanisławowski tej organizacji. Pod koniec 1934 r. została na krótko zawieszona w prawach członka partii. Po złożeniu samokrytyki latem 1935 r. objęła funkcję sekretarza Komitetu Okręgowego KPZU Stryj - Sambor.

Od 1935 r. zajmowała się problematyką chłopską i rolną w Centralnej Redakcji KPZU we Lwowie.

W 1936 r. została sekretarzem Komitetu Centralnego MOPR Zachodniej Ukrainy. Organizowała prokomunistyczny Kongres Pracowników Kultury we Lwowie w maju 1936 roku.

W kwietniu 1937 r. została kolejny raz aresztowana i skazana na 2 lata więzienia. W czasie odbywania kary była starostą komuny więziennej (grupy więźniów odbywających wyroki za działalność komunistyczną).

Po zajęciu Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej przez Armię Czerwoną przyjęła obywatelstwo sowieckie i pracowała w Radzie Związków Zawodowych we Lwowie oraz była sekretarzem Komitetu Obwodowego MOPR.

W 1940 r. została „członkiem wszechzwiązkowym” KC MOPR. W tym czasie współpracowała – razem z grupą innych kolaborantów – z sowieckim wydawnictwem w języku polskim „Nowe Widnokręgi” we Lwowie.

„Nowe Widnokręgi” były zwyczajną jaczejką bolszewicką, która pod płaszczykiem literackim na polecenie Stalina rozprawiała się z „pańską Polską”, aresztując i katując najczęściej przedstawicieli polskiej inteligencji. Główna katownia „Nowych Widnokręgów” znajdowała się w gmachu NKWD przy ul. Pełczyńskiej we Lwowie, a po odkryciu tej lokalizacji przez agentów Polski Podziemnej, katownię władze jaczejki przeniosły do lokalu przy ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie, gdzie mieszkałem z rodzicami na trzecim piętrze tej kamienicy. Najczęściej NKWD przesłuchiwało w godzinach południowych, w czasie największego ruchu miejskiego, aby ściszyć jęki katowanych, m.in. przez „Krwawą Lunę” – pułkownika NKWD Natalię Prajs – Brystigier, żonę działacza syjonistycznego Natana Brystigiera. 

Redaktorem naczelnym tego „pisma” była Wanda Wasilewska przewodnicząca „Związku Patriotów Polskich” (ZPP). Do „Nowych Widnokręgów pisali skomunizowani dziennikarze m.in. Mieczysław Jastrun, Stanisław Jerzy Lec, Leon Pasternak, Tadeusz Peiper, Julian Przyboś, Jerzy Putrament, Adam Ważyk, Tadeusz Boy - Żeleński, Janina Broniewska, Zofia Dzierżyńska, Adolf Bromberg, Julia Brystygier, Aleksander Dan, Emil Dziedzic, Halina Górska, Stefan Jędrychowski, Witold Kolski, Karol Kuryluk, Stanisław Wasylewski, Roman Werfel, Jerzy Pomianowski, Władysław Gomułka, Czesław Miłosz.

Publikowania w „Nowych Widnokręgach” odmówił Władysław Broniewski, według Jalu Kurka aresztowany na krótko ze tę decyzję.

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Brystigierowa zbiegła do Charkowa, a następnie do Samarkandy. W latach 1943–1944 pracowała w Zarządzie Głównym Związku Patriotów Polskich w Związku Radzieckim.

W październiku 1944 r. została przyjęta do PPR. Zasiadała w Krajowej Radzie Narodowej z nominacji ZG ZPP. Od grudnia 1944 r. pracowała w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego na stanowiskach kierownika sekcji, kierownika wydziału, od 1945 p.o., a następnie dyrektorka Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w randze pułkownika NKWD. Zajmowała się głównie sprawami kadrowymi (kluczowymi w systemie komunistycznym).

Charakterystyczny jest typ instrukcji wydawany przez nią funkcjonariuszom na odprawach:

„W istocie cała polska inteligencja jest przeciwna systemowi komunistycznemu i właściwie nie ma szans na jej reedukację. Pozostaje więc jej zlikwidowanie. Ponieważ jednak nie można zrobić błędu, jaki uczyniono w Rosji po rewolucji w 1917 roku, eksterminując inteligencję i w ten sposób opóźniając rozwój gospodarczy kraju, należy wytworzyć taki system nacisków i terroru, aby przedstawiciele inteligencji nie ważyli się być czynni politycznie.

Brystiger nadzorowała pierwszy etap śledztwa - osobiście katowała zatrzymanych, miała własne wyrafinowane metody znęcania się nad nimi (np. biła pejczem mężczyzn po genitaliach i przycinała je szufladą).

Ofiarą takich tortur padł m.in. szef propagandy PSL na województwo olsztyńskie Szafarzyński, który wkrótce po sesji przesłuchań zmarł z ogólnego wycieńczenia.

Jeden z uwięzionych tak ją wspomina:

„To zbrodnicze monstrum przewyższało okrucieństwem niemieckie dozorczynie z obozów koncentracyjnych”.

Żołnierz AK i były więzień polityczny Anna Rószkiewicz -Litwinowiczowa  tak wspomina Brystigerową w swojej książce Trudne decyzje:

„Julia Brystigerowa słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom, była zdaje się zboczona na punkcie seksualnym i tu miała pole do popisu”.

Była delegatem na I zjazd PPR (1945), II Zjazd PPR (1948) i Kongres Zjednoczeniowy PZPR, na którym została wybrana do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej (w jej skład wchodziła do marca 1954 r.).

Zajmowała się partiami, organizacjami i ugrupowaniami religijnymi. Brała czynny udział w wypowiedzianej przez komunistów wojnie z Kościołem katolickim i Świadkami Jehowy.

W 1957 r. w związku z procesami byłych funkcjonariuszy UB planowano pociągnąć ją do odpowiedzialności karnej.

Zbrodnicze monstrum. "Krwawa Luna" w łóżku

Była ko­chan­ką naj­waż­niej­szych pol­skich ko­mu­ni­stów. Póź­niej stała się opraw­czy­nią, była bar­dziej okrut­na niż nie­miec­kie do­zor­czy­nie z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Wy­rzą­dzi­ła ogrom­ne zło, ale prze­szła za­ska­ku­ją­cą prze­mia­nę.

Różne imio­na i pseu­do­ni­my: Julia, Luna, Daria, Maria, Kse­nia. Różne na­zwi­ska i ich pi­sow­nie: Prajs, Pre­iss, Bry­sty­gier, Bry­sti­ger, Bri­sti­ger, Brüsti­ger, Brie­sti­ger. Ta sama ko­bie­ta - jedna z naj­mrocz­niej­szych po­sta­ci po­wo­jen­ne­go re­żi­mu. Jeden z tych, któ­rych prze­słu­chi­wa­ła oso­bi­ście, na­zwał ją "zbrod­ni­czym mon­strum".

Jej ka­rie­ra wy­klu­wa­ła się jed­nak nie tylko w ga­bi­ne­tach i ce­lach urzę­dów bez­pie­czeń­stwa, ale rów­nież w łóż­kach naj­waż­niej­szych pol­skich po­li­ty­ków tego czasu.

Do­no­si­ła nawet na par­tyj­nych to­wa­rzy­szy

Co wiemy o Julii Bry­sty­gier, zna­nej póź­niej głów­nie jako "Krwa­wa Luna", z okre­su po­prze­dza­ją­ce­go jej ka­rie­rę w bez­pie­ce?

Julia Prajs przy­szła na świat w 1902 r. w umiar­ko­wa­nie za­moż­nej ro­dzi­nie ży­dow­skie­go ap­te­ka­rza. We Lwo­wie stu­dio­wa­ła, zro­bi­ła tam nawet dok­to­rat. Wy­szła za mąż za sy­jo­ni­stycz­ne­go dzia­ła­cza, Na­ta­na Bry­stigie­ra, ale mał­żeń­stwo było ra­czej nie­uda­ne. Pod ko­niec lat 20. uczy­ła hi­sto­rii w wi­leń­skim gim­na­zjum. Wkrót­ce jed­nak nie tylko wy­le­cia­ła z pracy, ale do­sta­ła zakaz wy­ko­ny­wa­nia za­wo­du.

Dzia­ła­ła już bo­wiem wtedy w Mię­dzy­na­ro­do­wej Or­ga­ni­za­cji Po­mo­cy Re­wo­lu­cjo­ni­stom, a potem: Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Za­chod­niej Ukra­iny. W la­tach 30. kil­ka­krot­nie ją za to aresz­to­wa­no i ska­zy­wa­no - tym­cza­sem po wy­bu­chu wojny ta dzia­łal­ność miała się stać zna­ko­mi­tą le­gi­ty­ma­cją w oczach no­we­go oku­pan­ta.

Kiedy So­wie­ci wkro­czy­li do Lwowa, na­tych­miast Bry­sti­gier stała się lo­jal­ną kon­fi­dent­ką NKWD. Do­no­si­ła nawet na swo­ich to­wa­rzy­szy par­tyj­nych. Brała udział w przy­go­to­wa­niu sfał­szo­wa­nych wy­bo­rów na "Za­chod­niej Ukra­inie", które miały upra­wo­moc­niać za­gar­nię­cie tych te­re­nów przez ZSRR.

Nic dziw­ne­go, że kiedy Sta­lin ze­rwał sto­sun­ki z pol­ski­mi wła­dza­mi emi­gra­cyj­ny­mi i za­czął mon­to­wać "pol­ski" rząd na swój uży­tek, Bry­sti­gier zna­la­zła się wśród ide­al­nych kan­dy­da­tów. Naj­pierw do­sta­ła sta­no­wi­sko w Za­rzą­dzie Głów­nym Związ­ku Pa­trio­tów Pol­skich. W li­sto­pa­dzie 1944 r. tra­fi­ła do Re­sor­tu Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­ne­go w PKWN - to był za­lą­żek ma­chi­ny bez­pie­ki.

Jej droga do służb była jed­nak nie­ty­po­wa. - Tra­fia­li tam ra­czej lu­dzie ze spo­łecz­nych nizin, nie­wy­kształ­ce­ni. A ona nie szu­ka­ła spo­łecz­ne­go awan­su, miała dok­to­rat. Była wszak­że dla re­sor­tu war­to­ścio­wa, bo przy­dat­na w dużo bar­dziej wy­ma­ga­ją­cych za­da­niach niż wy­bi­ja­nie zębów prze­słu­chi­wa­nym - tłu­ma­czy prof. Ry­szard Ter­lec­ki, poseł Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści, autor m.in. książ­ki "Miecz i tar­cza ko­mu­ni­zmu. Hi­sto­ria apa­ra­tu bez­pie­czeń­stwa w Pol­sce 1944-1990".

Ko­chan­ka, która re­fe­ru­je im wszyst­ko no­ca­mi

For­mal­nie za­wdzię­cza­ła swój przy­dział kie­row­ni­ko­wi re­sor­tu, Sta­ni­sła­wo­wi Rad­kie­wi­czo­wi. Ale było ta­jem­ni­cą po­li­szy­ne­la, że ko­chan­kiem Bry­sti­gie­ro­wej jest Jakub Ber­man - jeden z naj­waż­niej­szych funk­cjo­na­riu­szy no­we­go re­żi­mu.

Jak się póź­niej miało oka­zać, nie tylko on. "W swej bo­ga­tej ka­rie­rze kochanki pułkownika NKWD, była w Rosji przez dłuż­szy czas rów­no­cze­śnie ko­chan­ką Ber­ma­na, Minca i Szyra" - mówił o niej w swo­ich au­dy­cjach w Radiu Wolna Eu­ro­pa Józef Świa­tło, puł­kow­nik or­ga­nów bez­pie­czeń­stwa, który pod ko­niec 1953 r. uciekł na Za­chód.

"Była to pani z tych, które mówią, kto ma dziś ją do domu od­pro­wa­dzić" - oce­niał jej re­pu­ta­cję inny ów­cze­sny apa­rat­czyk, Ste­fan Sta­szew­ski. "Ra­czej zu­ży­ta, bo miała życie bo­ga­te i pełne" - to znów Świa­tło.

Sło­wem - wie­dzia­ła Bry­sty­gie­ro­wa, do czy­je­go łóżka wska­ki­wać. Hi­la­ry Minc miał być mi­ni­strem prze­my­słu i wi­ce­pre­mie­rem w pierw­szych ko­mu­ni­stycz­nych rzą­dach. Na­zwi­sko Eu­ge­niu­sza Szyra, po­cząt­ko­wo wy­so­kie­go ofi­ce­ra po­li­tycz­ne­go w woj­sku, rów­nież otwie­ra­ło miało w la­tach po­wo­jen­nych wiele drzwi. Można bez więk­sze­go ry­zy­ka przy­jąć, że sy­pia­ła rów­nież z samym Bie­ru­tem, znanym ladaco uprawiającym seks na swoim prezydenckim biurku.

I wie­dzia­ła, jak zdo­by­te w ten spo­sób kon­tak­ty wy­ko­rzy­sty­wać. Kiedy zo­sta­ła już sze­fo­wą wy­dzia­łu w nowo utwo­rzo­nym Mi­ni­ster­stwie Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­ne­go, roz­gry­wa­ła wła­sne par­tie, nie­rzad­ko prze­ciw swoim bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym.

"Jak Bry­sty­gie­ro­wa chce coś prze­pro­wa­dzić, nawet prze­ciw Rad­kie­wi­czo­wi czy Rom­kow­skie­mu, wiceszefowi bezpieki, to wszyst­ko może zro­bić. Ileż to razy Rad­kie­wicz nie zdą­żył jesz­cze zre­fe­ro­wać ja­kiejś spra­wy Bie­ru­to­wi, a już Bie­rut czy Ber­man dzwo­ni­li do niego z za­py­ta­niem: «słu­chaj no, jest u cie­bie taka a taka spra­wa, dla­cze­go nam o tym nic nie mó­wisz?» (...) Oni już wie­dzie­li, bo oczy­wi­ście Bry­sti­gie­ro­wa re­fe­ru­je im wszyst­ko no­ca­mi" - to ko­lej­ny wy­ją­tek z re­la­cji Świa­tły.

Po­twór o dosyć miłej po­wierz­chow­no­ści

"Była wy­jąt­ko­wo in­te­li­gent­ną ko­bie­tą o dosyć miłej po­wierz­chow­no­ści, choć nie­zbyt zgrab­na" - wspo­mi­nał Bry­stigie­ro­wą jeden z jej ko­chan­ków, Ber­man. Na­to­miast praw­dzi­wi albo do­mnie­ma­ni wro­go­wie wła­dzy lu­do­wej, któ­rzy mieli nie­szczę­ście tra­fić na jej prze­słu­cha­nie, wspo­mi­na­li po­two­ra - "Krwa­wą Lunę".

W nie­któ­rych świa­dec­twach po­ja­wia­ją się opisy ma­ka­brycz­nych za­bie­gów, któ­rym pod­da­wa­ła męż­czyzn - biła po ją­drach szpi­cru­tą, jed­ne­mu z aresz­to­wa­nych przy­trza­ski­wa­ła je szu­fla­dą. "Sły­nę­ła z sa­dy­stycz­nych tor­tur za­da­wa­nych mło­dym więź­niom, była zdaje się zbo­czo­na na punk­cie sek­su­al­nym i tu miała pole do po­pi­su" - spe­ku­lo­wa­ła Anna Rósz­kie­wicz - Li­twi­no­wi­czo­wa, żoł­nier­ka AK i więź­niar­ka w po­wo­jen­nej Pol­sce.

- To­wa­rzy­szy­ła Bry­sti­gie­ro­wej taka le­gen­da. Sądzę, że nie bez zna­cze­nia był fakt, że była je­dy­ną ko­bie­tą na tak eks­po­no­wa­nym sta­no­wi­sku w re­sor­cie. To ją w pew­nym sen­sie wy­róż­nia­ło, bo funk­cjo­na­riu­szy ów­cze­snej bez­pie­ki sto­su­ją­cych okrut­ne tor­tu­ry nie bra­ko­wa­ło. Tyle że w ol­brzy­miej więk­szo­ści opraw­cy byli męż­czy­zna­mi - mówi prof. Ryszard Ter­lec­ki.

For­mal­nie Luna Bry­stigier była dy­rek­to­rem De­par­ta­men­tu V Mi­ni­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­ne­go. De­par­ta­ment zwany "spo­łecz­no-po­li­tycz­nym" zaj­mo­wał się ochro­ną par­tii przed wpły­wa­mi "re­ak­cji". To ozna­cza­ło dzia­ła­nia prze­ciw ujaw­nia­ją­cym się żoł­nie­rzom AK.

Roz­pra­wia­no się także z je­dy­ną le­gal­ną do pew­ne­go mo­men­tu opo­zy­cją - PSL. Dzie­siąt­ki ty­się­cy jego dzia­ła­czy aresz­to­wa­no, a co naj­mniej 200 padło ofia­rą mniej lub bar­dziej jaw­nych mor­dów. Wiele wska­zu­je na to, że two­rzo­no listy dzia­ła­czy, któ­rzy mieli być fi­zycz­nie zli­kwi­do­wa­ni - i że za­twier­dzał je wła­śnie de­par­ta­ment kie­ro­wa­ny przez Bry­sti­gie­ro­wą.

Strasz­na ko­bie­ta na woj­nie z Ko­ścio­łem

Wkrót­ce miała się też zająć walką z Ko­ścio­łem. To ona po­ło­ży­ła pod­wa­li­ny pod za­in­sta­lo­wa­nie sieci agen­tów w ku­riach i pa­ra­fiach, za­rów­no wśród świec­kich pra­cow­ni­ków, jak i wśród du­chow­nych. "Na­le­ży wziąć pod uwagę an­ta­go­ni­zmy po­mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi księż­mi, spory am­bi­cjo­nal­ne i spory na tle walki o zdo­by­cie lep­szej po­zy­cji ma­te­rial­nej i w hie­rar­chii ko­ściel­nej" - pi­sa­ła. Do in­wi­gi­la­cji szkol­nych ka­te­che­tów chcia­ła po­zy­ski­wać uczniów star­szych klas.

Na Ko­ściół spa­dła zor­ga­ni­zo­wa­na fala prze­śla­do­wań. Z jed­nej stro­ny ogra­ni­cza­no na­ucza­nie re­li­gii, spod opie­ki Ko­ścio­ła wy­rwa­no też Ca­ri­tas. Na prze­ło­mie lat 40. I 50. licz­ba aresz­to­wa­nych księ­ży się­gnę­ła bli­sko ty­sią­ca. Nie­któ­rych ska­zy­wa­no w po­ka­zo­wych pro­ce­sach.

Z dru­giej zaś strony zmu­sza­no nie­któ­rych du­chow­nych (groź­bą, szan­ta­żem, obiet­ni­ca­mi ko­rzy­ści) do współ­pra­cy - tak po­wstał ruch tzw. księ­ży - pa­trio­tów. Po­zo­sta­wa­ło wresz­cie pod "opie­ką" Bry­sti­gie­ro­wej śro­do­wi­sko ka­to­li­ków kon­ce­sjo­no­wa­nych przez wła­dze; naj­pierw sku­pio­ne wokół pisma "Dziś i Jutro", potem w Sto­wa­rzy­sze­niu PAX. Prze­wod­ni­czą­cy PAX-u Bo­le­sław Pia­sec­ki rów­nież był zresz­tą ko­chan­kiem "Krwa­wej Luny".

Kiedy w 1950 r. po­wstał Urząd do Spraw Wy­znań, i w nim Bry­stigie­ro­wa od­gry­wa­ła rolę sza­rej emi­nen­cji. "Kon­tak­to­wa­li się z nią wszy­scy" - bę­dzie wspo­mi­nać jeden z ów­cze­snych sze­fów PAX. Kiedy aresz­to­wa­no pry­ma­sa Stefana Wy­szyń­skie­go, brała udział w jego prze­słu­cha­niu. "To była strasz­na ko­bie­ta" - miał potem po­wie­dzieć pry­mas.

Ko­lej­ny pseu­do­nim - li­te­rac­ki

Po­czą­tek 1954 r. zwia­sto­wał jed­nak dla MBP ostry za­kręt. Na Krem­lu trwa­ła walka o wła­dzę, w kra­jach sa­te­lic­kich za­czy­na­no szep­tać o ko­niecz­no­ści roz­li­cze­nia sta­li­ni­zmu. W Pol­sce przed sąd tra­fić mieli wkrót­ce gor­li­wi do­tych­czas kaci bez­pie­ki, tacy jak osła­wio­ny płk. Józef Ró­żań­ski. Nie tyle są­dzo­no ich za zbrod­nie, co szu­ka­no ko­złów ofiar­nych.

Bry­sti­gie­ro­wa, ma­ją­ca z Ró­żań­skim za­daw­nio­ne po­ra­chun­ki, oczy­wi­ście ze­pchnę­ła na niego od­po­wie­dzial­ność za sto­so­wa­nie w śledz­twach "nie­do­zwo­lo­nych metod" (winą było sto­so­wa­nie ich tylko wobec funk­cjo­na­riu­szy PZPR, nie np. wobec AK-owców!). Rom­kow­ski i szef in­ne­go de­par­ta­men­tu, Ana­tol Fej­gin, zo­sta­li ska­za­ni. A Bry­styigie­ro­wa pro­ce­su wów­czas unik­nę­ła - po­dob­no wsta­wił się za nią sam  Go­muł­ka.

Z bez­pie­ki ode­szła je­sie­nią 1956 r. Do­sta­wa­ła re­sor­to­wą rentę, pra­co­wa­ła też w pań­stwo­wych kon­cer­nach wy­daw­ni­czych - Na­szej Księ­gar­ni i PIW. Pod swoim pa­nień­skim na­zwi­skiem (Julia Prajs) wy­da­ła po­wieść i zbiór opo­wia­dań.

Śro­do­wi­sko li­te­rac­kie trak­to­wa­ło ją nie­uf­nie i am­bi­wa­lent­nie - pa­mię­ta­no jej w końcu, że w la­tach 50. "opie­ko­wa­ła" się m.in. rów­nież pi­sa­rza­mi. Pod ko­niec lat 60. usi­ło­wa­ła się nawet do­stać do Związ­ku Li­te­ra­tów Pol­skich, ale jej po­da­nie od­rzu­co­no.

Laski - na­wró­ce­nie zbrod­niar­ki?

Prze­szła pod ko­niec życia in­te­re­su­ją­cą prze­mia­nę. Zbli­ży­ła się do śro­do­wi­ska Lasek, a ści­ślej: do tam­tej­sze­go Za­kła­du dla Nie­wi­do­mych, któ­re­go per­so­nel sły­nął z go­ścin­no­ści i otwar­tej po­sta­wy wobec ludzi o zgoła od­mien­nych ży­cio­ry­sach; za­rów­no opo­zy­cyj­nych li­te­ra­tów i in­te­lek­tu­ali­stów, jak i nie­daw­nych ludzi re­żi­mu - ta­kich jak wła­śnie Brysti­gie­ro­wa.

"Lu­dzie, któ­rzy tę at­mos­fe­rę two­rzy­li, nie skre­śla­li na za­wsze błą­dzą­cych, nawet zbrod­nia­rzy. Cier­pli­wie cze­ka­li" - wy­ja­śniał na ła­mach "Biu­le­ty­nu IPN" prof. Jan Żaryn.

- Przy­ję­ła chrzest, pod wpły­wem tam­tej­szych sióstr fran­cisz­ka­nek prze­szła coś w ro­dza­ju na­wró­ce­nia. Wia­do­mo o tym jed­nak głów­nie z do­no­sów taj­nych współ­pra­cow­ni­ków bez­pie­ki, któ­rzy in­wi­gi­lo­wa­li za­kład w La­skach - mówi prof. Ryszard Ter­lec­ki.

Jaki obraz wy­ła­nia się z tych mel­dun­ków? "Ona teraz uświa­do­mi­ła sobie, ile zła i nie­szczę­ścia wielu lu­dziom swym nie­ludz­kim po­stę­po­wa­niem spra­wi­ła i stara się obec­nie nowym chrze­ści­jań­skim ży­ciem jesz­cze wiele na­pra­wić" - cy­to­wał ks. An­to­nie­go Ma­ryl­skie­go z Lasek jeden z tam­tej­szych do­no­si­cie­li.

Wia­do­mo, że na po­cząt­ku lat 60. od­wie­dza­ła za­kład re­gu­lar­nie. Potem te wi­zy­ty się urwa­ły. Ale w roku 1975 r. Julia Bri­sty­gier, dawna "Krwa­wa Luna", umar­ła ponoć wła­śnie w La­skach.

Ostatnie lata

Odeszła z resortu bezpieczeństwa 16 listopada 1956 r. Próbowała później swoich sił jako pisarka, wydała m.in. powieść „Krzywe litery”. Pracowała w PIW jako redaktor. Poznała s. Marię Gołębiewską, a przez nią – środowisko skupione wokół Zakładu dla niewidomych w Laskach. Gościła tam wielokrotnie, spotykając się z tamtejszymi duszpasterzami. SB prowadziło inwigilację w stosunku do niej w trakcie tych pobytów.

Znana była z prześladowań duchownych i osobistego katowania ich po uwięzieniu. Inwigilowała Marię Okońską i kard. Stefan Wyszyńskiego, przyczyniając się do jego aresztowania.

Zmarła w Warszawie jako głęboko wierząca katoliczka. Była odznaczona m.in. Orderem Sztandaru Pracy I klasy. Jest pochowana na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Dokumenty, źródła, cytaty:

http://wiadomosci.onet.pl/prasa/zbrodnicze-monstrum-krwawa-luna-w-lozku/8ykhd

http://pl.wikipedia.org/wiki/Julia_Brystiger

http://ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0019/45532/1-3954.pdf ŻYDZI BIULETYN IPN

JAKUB BERMAN

Decydujące znaczenie dla sytuacji w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego miał fakt, że głównym i niekontrolowanym przez nikogo w Polsce nadzorcą bezpieki w Biurze Politycznym KC PPR, a później Biurze Politycznym KC PZPR był żydowski komunista Jakub Berman, niezwykle dynamiczny i bardzo inteligentny “morderca zza biurka”. To on był też faktycznie osobą Numer Jeden w komunistycznym establishmencie w Polsce, “szarą eminencją” ówczesnej władzy, spychając w cień dużo mniej inteligentnego i bezbarwnego Bieruta. A przede wszystkim posiadając dużo lepsze od niego kontakty na Kremlu. W odróżnieniu od rządzącego Węgrami krwawego Żyda Matyasa Rakosiego Berman nie pchał się jednak na czołowe stanowisko w Polsce. Jak później wyznał w rozmowie z Teresą Torańską (por. jej książkę “Oni”): Zdawałem sobie jednak sprawę, że najwyższych stanowisk jako Żyd objąć albo nie powinienem, albo nie mógłbym (…). Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania się. Wymagało to naturalnie pewnej zręczności. Wycisnął rzeczywiście straszne piętno na wszystkim, czym kierował, będąc głównym dysponentem krwawych bezpieczniackich rozpraw z Narodem.

Dysponując potężnymi dźwigniami władzy był od początku bezwzględnym rzecznikiem stosowania polityki “twardej ręki”". Już jesienią 1945 r. mówił: Należy utrzymać silną rękę nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz w stosunku do administracji, członków partii itp. (…). Twarda ręka w bezpieczeństwie może wiele pomóc. Inspirował maksymalne stosowanie przemocy wobec PSL-owskiej opozycji, bez przebierania w środkach. W wystąpieniu na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR bezpośrednio po skrajnym zafałszowaniu przez komunistów wyborów ze stycznia 1947 r. mówił: Zmobilizowałem wszystkie siły nacisku moralnego i fizycznego (…). Gdyby świat dowiedział się o prawdziwych wynikach wyborów na całym obszarze Polski, przypuszczono by na nas atak.

Berman ponosi zdecydowanie największą odpowiedzialność za krwawy terror doby stalinizmu w Polsce, który nadzorował przez “swoich” ludzi w bezpieczniackim syndykacie zbrodni: głównie R. Romkowskiego, J. Różańskiego i A. Fejgina. Koordynował przygotowania setek procesów politycznych, prześladowania kilkusettysięcznej rzeszy członków Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych oraz bezwzględną, systematyczną walkę z Kościołem. Dyrektorom departamentów w MBP wielokrotnie zarzucał, że nie doceniają “roli kleru w dywersji przeciw naszej Partii”.

W przemówieniu na radzie partyjnej w marcu 1949 r. akcentował, że centralnym zagadnieniem jest rozwój agentury bezpieczeństwa, którą trzeba rozbudowywać z całym uporem. Zdecydowanie zwalczał jakiekolwiek próby uwzględnienia narodowej specyfiki w polityce PPR, szczególnie ostro przeciwstawiając się tego typu przejawom w działalności Władysława Gomułki.

Należał do głównych rzeczników rozprawy z gomułkowszczyzną, atakując ją jako niebezpieczne “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Po sfabrykowanym procesie byłego komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Laszló Rajka i straceniu go jako rzekomego “agenta Tito”, wystąpił na naradzie w KC PZPR solidaryzując się z katami Rajka i zapowiadając szukanie “polskich Rajków”. Prowadził konsekwentną politykę sowietyzacji i rusyfikacji polskiej kultury, dążąc do wytrzebienia polskiego narodowo-katolickiego sposobu myślenia. Ze względu na równoczesne łączenie przez Bermana nadzoru nad bezpieczeństwem i kulturą popularne stało się złośliwe powiedzenie, że odtąd w malarstwie dopuszczone będą wyłącznie trzy kierunki: “fornalizm, ubizm i represjonizm”.

Realizując za parawanem systemu komunistycznego skrajnie szowinistyczną politykę żydowską i tępiąc najlepszych polskich patriotów, nie zważał na konkretne zasługi represjonowanych w akcji ratowania Żydów.

Według Lebiediewa Bierut był całkowicie izolowany przez Bermana, Minca i Zambrowskiego, którzy w rzeczywistości sprawowali władzę i podejmowali kluczowe decyzje. I ten fakt sowiecki ambasador uważał za wielce niepokojący, ponieważ „tacy kierowniczy działacze polscy jak Berman, Minc i Zambrowski nie uwolnili się od przesądów nacjonalistycznych”. Lecz w tym przypadku bynajmniej nie chodziło o nacjonalizm polski. Według Lebiediewa przywódcą tej grupy był Jakub Berman. Powyższy cytat w tekście pochodzi z tajnego raportu ambasadora ZSRR w Polsce Wiktora Lebiediewa do Wiaczesława Mołotowa z 10 lipca 1949 roku.

W kwietniu 1945 roku wygłosił przemówienie (TAJNY REFERAT TOW. JAKUBA BERMANA WYGŁOSZONY NA POSIEDZENIU EGZEKUTYWY KOMITETU ŻYDOWSKIEGO):

„Żydzi mają okazję do ujęcia w swoje ręce całości życia państwowego w Polsce i rozszerzenia nad nim swojej kontroli. Nie pchać się na stanowiska reprezentacyjne. W ministerstwach i urzędach tworzyć tzw. drugi garnitur. Przyjmować polskie nazwiska. Zatajać swoje żydowskie pochodzenie.

Wytwarzać i szerzyć wśród społeczeństwa opinie i utwierdzić go w przekonaniu, że rządzą wysunięci na czoło Polacy, a Żydzi nie odgrywają w państwie żadnej roli.

Celem urabiania opinii i światopoglądu narodu polskiego w pożądanym dla nas kierunku, w rękach naszych musi się znaleźć w pierwszym rzędzie propaganda z jej najważniejszymi działami - prasą, filmem, radiem.

W wojsku obsadzać stanowiska polityczne, społeczne, gospodarcze, wywiad. Mocno utwierdzać się w gospodarce narodowej.

W ministerstwach na plan pierwszy przy obsadzaniu Żydami wysuwać należy: Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Skarbu, Przemysłu, Handlu Zagranicznego, Sprawiedliwości. Z instytucji centralnych - centrale handlowe, spółdzielczość.
W ramach inicjatywy prywatnej, utrzymać w okresie przejściowym silną pozycję w dziedzinie handlu. W partii zastosować podobną metodę - siedzieć za plecami Polaków, lecz wszystkim kierować.

Osiedlanie się Żydów powinno być przeprowadzone z pewnym planem i korzyścią dla społeczeństwa żydowskiego. Moim zdaniem, należy osiadać w większych skupiskach, jak: Warszawa, Kraków; w centrum życia gospodarczego i handlowego: Katowice, Wrocław, Szczecin, Gdańsk, Gdynia, Łódź, Bielsko.

Należy również tworzyć typowe ośrodki przemysłowe i rolnicze, głównie na ziemiach odzyskanych, nie poprzestając na Wałbrzychu i Rychbachu – (obecnie Dzierżoniów). W tych ośrodkach możemy przystosować przyszłe kadry nasze w tych zawodach, z którymi bylibyśmy słabo obeznani.

Uznać antysemityzm za zdradę główna i tępić go na każdym kroku.

Jeżeli stwierdza się, ze jakiś Polak jest antysemitą, natychmiast go zlikwidować przy pomocy władz bezpieczeństwa lub bojówek PPR jako faszystę, nie wyjaśniając organom wykonawczym sedna sprawy.

 Żydzi muszą pracować dla swego zwycięstwa, pracując jednocześnie nad zwycięstwem i gruntowaniem komunizmu w świecie, bo tylko wtedy i przy takim ustroju naród żydowski osiągnie najwyższą pomyślność i zabezpieczy sobie najsilniejszą pozycję.

Są niewielkie widoki na to, by doszło do wojny. Jeśli Ameryka zacznie się szybko socjalizować, to tą drogą, mniejszych lub większych wstrząsów wewnętrznych i tam musi zapanować komunizm.

 Wtedy reakcja żydowska, która dziś trzyma z reakcją międzynarodową  zdradzi ją i uzna, że rację mieli Żydzi stojący po drugiej stronie barykady.

 Podobny przypadek współdziałania Żydów całego świata, wyznających dwie rożne koncepcje ustrojowe - komunizm i kapitalizm - zaistniał w ostatniej wojnie. Dwa największe mocarstwa światowe, całkowicie kontrolowane przez Żydów i będące pod ich wielkim wpływem, podały sobie ręce.

 Trud Żydów pracujących wokół Roosevelta doprowadził do tego, że USA wspólnie z ZSRR wystąpiły zbrojnie do walki przeciwko Europie środkowej, gdzie była kolebka nowej idei, opartej na nienawiści do Żydów.

 Zrobili to Żydzi, gdyż wiedzieli, że w przypadku zwycięstwa Osi, a głównie hitlerowskich Niemiec, które doskonale przejrzały plany polityki żydowskiej, niebezpieczeństwo rasizmu stanie się w USA faktem dokonanym i Żydzi znikną z powierzchni świata. Dlatego też Żydzi sowieccy poświęcili dla tego celu krew narodu rosyjskiego, a Żydzi amerykańscy zaangażowali swoje kapitały.

Należy się liczyć z dalszym napływem Żydów do Polski, ponieważ na terenie Rosji jest jeszcze dużo Żydów.

Przed wkroczeniem Niemców, w poszczególnych miastach ZSRR było kilka skupisk Żydów polskich: Charków - 36.200, Kijów - 17.800, Moskwa - 53.000, Leningrad - 61.000, w zachodnich republikach 184.730.

Żydzi skupieni w tych ośrodkach to przeważnie inteligencja żydowska, dawne kupiectwo żydowskie. Element ten jest obecnie szkolony w ZSRR. Są to kadry budowniczych Polski - tzn. zgodnie z projektem Politbiura - fachowcy ci obsadzać będą najważniejsze dziedziny życia w Polsce, a ogół Żydów będzie rozlokowany głownie w centrach kraju.

Stara polityka żydowska zawiodła. Obecnie przyjęliśmy nową, zespalającą cele narodu żydowskiego z polityką ZSRR. Podstawową zasadą tej polityki jest stworzenie aparatu rządzącego, złożonego z przedstawicieli ludności żydowskiej w Polsce.

Każdy Żyd musi mieć świadomość, że ZSRR jest wielkim przyjacielem i protektorem narodu żydowskiego, że jakkolwiek liczba Żydów w stosunku do stanu przedwojennego uległa olbrzymiemu spadkowi, to jednak dzisiejsi Żydzi wykazują większą solidarność. Każdy Żyd musi mieć wpojone to przekonanie, ze obok niego działają wszyscy inni, owiani tym samym duchem prowadzącym do wspólnego celu.

Kwestia żydowska jeszcze jakiś czas będzie zajmowała umysły Polaków, lecz ulegnie to zmianie na naszą korzyść, gdy zdołamy wychować choć dwa pokolenia polskie.
Według danych wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego na terenie Śląska Górnego i Dolnego jest obecnie ponad 40.000 Żydów. Około 15.000 Żydów ma być zatrudnionych w osadnictwie. Powiat Rychbach (Dzierżoniów) i Nysa są przewidziane do tych celów. Akcja osadnicza jest finansowana z żydowskich funduszy zagranicznych i państwowych.

 Żydzi celowo tworzą nową, choć chwilowo nieznaczną koncentrację elementu żydowskiego, kładąc podwalinę pod zawód rolnika i robotników przemysłowych.
Jest to budowanie podłoża szerszych celów politycznych.”

 Polak, który wykradł i opublikował stenogram referatu  Bermana, został skazany na karę śmierci, zmienioną w drodze łaski na karę dożywotniego więzienia.

Tekst TAJNEGO  REFERATU TOW. JAKUBA BERMANA jest przedrukiem z książki „O Narodowych Siłach Zbrojnych " płk. dypl. Stanisława Żochowskiego, byłego Szefa Sztabu Dowództwa Sił Zbrojnych. Wyd. Retro, Lublin, 1994.

 Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych – organ wykonawczy Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w zakresie planowania i dowodzenia wojskami operacyjnymi Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej - polskimi kontyngentami wojskowymi oraz innymi wydzielonymi jednostkami wykonującymi działania w ramach operacji wojskowych poza granicami Polski (operacje reagowania kryzysowego).

 Decydujące znaczenie dla sytuacji w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego miał fakt, że głównym i niekontrolowanym przez nikogo w Polsce nadzorcą bezpieki w Biurze Politycznym KC PPR, a później Biurze Politycznym KC PZPR był żydowski komunista Jakub Berman, niezwykle dynamiczny i bardzo inteligentny „morderca zza biurka”.

To on był też faktycznie osobą „numer jeden” w komunistycznym establishmencie w Polsce, „szarą eminencją” ówczesnej władzy, spychając w cień dużo mniej inteligentnego i bezbarwnego Bieruta. A przede wszystkim posiadając dużo lepsze od niego kontakty na Kremlu, w odróżnieniu od rządzącego Węgrami krwawego  Mátyása Rákosiego, (właściwie  Mátyása Rosenfelda)  – węgierskiego  komunistę pochodzenia żydowskiego i sekretarza generalnego Węgierskiej Partii Robotniczej.

 Berman nie pchał się jednak na czołowe stanowisko w Polsce. Jak później wyznał w rozmowie z Teresą Torańską  (por. jej książkę „Oni”):

 „Zdawałem sobie jednak sprawę, że najwyższych stanowisk jako Żyd, objąć, albo nie powinienem, albo nie mógłbym (…). Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania się. Wymagało to naturalnie pewnej zręczności”.

 Wycisnął rzeczywiście straszne piętno na wszystkim, czym kierował, będąc głównym dysponentem krwawych bezpieczniackich rozpraw z narodem polskim.


Dysponując potężnymi dźwigniami władzy był od początku bezwzględnym rzecznikiem stosowania polityki „twardej ręki”. Już jesienią 1945 roku mówił:

 „(…)Należy utrzymać silną rękę nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz w stosunku do administracji, członków partii itp. Twarda ręka w bezpieczeństwie może wiele pomóc(…)”.

 Inspirował maksymalne stosowanie przemocy wobec PSL-owskiej opozycji, bez przebierania w środkach. W wystąpieniu na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR bezpośrednio po skrajnym zafałszowaniu przez komunistów wyborów ze stycznia 1947 roku mówił:

 „(…)Zmobilizowałem wszystkie siły nacisku moralnego i fizycznego . Gdyby świat dowiedział się o prawdziwych wynikach wyborów na całym obszarze Polski, przypuszczono by na nas atak (…)”.

Berman ponosi zdecydowanie największą odpowiedzialność za krwawy terror doby stalinizmu w Polsce, który nadzorował przez „swoich” ludzi, w bezpieczniackim syndykacie zbrodni, stalinowskich zbrodniarzy, głównie:

 Romana Romkowskiego,  (właściwie Nasiek (Natan) Grinszpan-Kikiel vel Natan Grünsapau–Kikiel, Feliks, Ernest, Jaszka)– żydowskiego działacza komunistycznego, generała brygady bezpieczeństwa publicznego Polski Ludowej,

 Józefa Różańskiego , (właściwie Józefa Goldberga, po wojnie używającego  imienia Jacek, jak i Józef)  – prawnika, żydowskiego  oficera NKWD i MBP, posła na Sejm Ustawodawczy,brata Jerzego Borejszy,

 Anatola Fejgina – żydowskiego działacza komunistycznego, wysokiego funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa PRL.

 Berman koordynował przygotowania setek procesów politycznych, prześladowania kilkusettysięcznej rzeszy członków Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych oraz bezwzględną, systematyczną walkę z Kościołem. Dyrektorom departamentów w MBP wielokrotnie zarzucał, że nie doceniają „roli kleru w dywersji przeciw naszej partii”.

W przemówieniu na radzie partyjnej w marcu 1949 roku  akcentował, że centralnym zagadnieniem jest rozwój agentury bezpieczeństwa, którą trzeba rozbudowywać z całym uporem. Zdecydowanie zwalczał jakiekolwiek próby uwzględnienia narodowej specyfiki w polityce PPR, szczególnie ostro przeciwstawiając się tego typu przejawom w działalności Władysława Gomułki.

Należał do głównych rzeczników rozprawy z gomułkowszczyzną, atakując ją jako niebezpieczne „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Po sfabrykowanym procesie byłego komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Laszló Rajka i straceniu go jako rzekomego „agenta Tito”, wystąpił na naradzie w KC PZPR solidaryzując się z katami Rajka i zapowiadając szukanie „polskich Rajków”.

 Prowadził konsekwentną politykę sowietyzacji i rusyfikacji polskiej kultury, dążąc do wytrzebienia polskiego narodowo-katolickiego sposobu myślenia. Ze względu na równoczesne łączenie przez Bermana nadzoru nad bezpieczeństwem i kulturą popularne stało się cyniczne powiedzenie, że odtąd w malarstwie dopuszczone będą wyłącznie trzy kierunki:
„fornalizm, ubizm i represjonizm”.

Realizując za parawanem systemu komunistycznego skrajnie szowinistyczną politykę żydowską i tępiąc najlepszych polskich patriotów, nie zważał na konkretne zasługi represjonowanych w akcji ratowania Żydów. Bardzo wymowny pod tym względem był taki oto dialog Teresy Torańskiej z Jakubem Bermanem:

Torańska: – A zamykanie? Na przełomie 1948/1949 aresztowaliście członków AK-owskiej Rady Pomocy Żydom „Żegota”.

Berman: - No tak, objęło się szeroką gamą wszystkie organizacje związane z AK.

Torańska: – Proszę pana! UB, w którym wszyscy, lub prawie wszyscy dyrektorzy byli Żydami, aresztuje Polaków za to, że w czasie okupacji ratowali Żydów, a pan twierdzi, że Polacy są antysemitami, nieładnie.

Berman: - Źle się stało. Na pewno źle się stało (T. Torańska „Oni”, wyd. podziemne „Przedświt”, Warszawa 1985, s. 237).

Usunięty w maju 1956 r. z kierownictwa partii i rządu, ostatecznie uniknął jakiejkolwiek kary (poza usunięciem go w maju 1957 r. ze składu KC i partii). Przez wiele lat spokojnie pracował jako recenzent-konsultant w redakcji historycznej partyjnego wydawnictwa “Książka i Wiedza”. Co więcej, ten największy zbrodniarz PRL-owski za rządów gen. Jaruzelskiego w grudniu 1983 roku został odznaczony w Sejmie Medalem Krajowej Rady Narodowej.

Nawet po dziesięcioleciach, Berman, krwawy morderca zza biurka, nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia za zbrodnie popełnione na Polakach  przez Żydów. Przeciwnie, dalej oskarżał Polaków o antysemityzm.Według Lebiediewa:  „Bierut był całkowicie izolowany przez Bermana, Minca i Zambrowskiego, którzy w rzeczywistości sprawowali władzę i podejmowali kluczowe decyzje”.

 I ten fakt sowiecki ambasador uważał za wielce niepokojący,  ponieważ „tacy kierowniczy działacze polscy jak Berman, Minc i Zambrowski nie uwolnili się od przesądów nacjonalistycznych”.

 Lecz w tym przypadku bynajmniej nie chodziło o nacjonalizm polski. Według Lebiediewa przywódcą tej grupy był Jakub Berman.

 Ten cytat  pochodzi z tajnego raportu ambasadora ZSRR w Polsce Wiktora Lebiediewa do Wiaczesława Mołotowa z 10 lipca 1949 roku.
 
Literatura, źródła, cytaty:

http://www.jerzyrobertnowak.com/

Bogdan Musiał, Moskwa wybiera Bermana, Rzeczpospolita, 18 kwietnia 2009.

http://pl.wikiquote.org/wiki/Jakub_Berman

prof. Jerzy Robert-Nowak mówi o zbrodniach żydokomunisty Jakuba Bermana (wujka Marka Borowskiego “szymona bermana”) kata Polski i Polaków.

 http://polonuska.wordpress.com/

http://forum.dlapolski.pl/viewtopic.php?t=926

http://www.jerzyrobertnowak.com/

http://polonuska.wordpress.com/

http://pl.wikiquote.org/wiki/Jakub_Berman

STEFAN MICHNIK

Wpływ wychowawczy rodziców Adama Michnika  nie ominął jego przyrodniego brata Stefana Michnika – Szechtera  pseud. Karol Szwedowicz. „Wiadomości” TVP z dnia 9 grudnia 2009 podały informację o wystąpieniu władz polskich o ekstradycję Stefana Michnika

- Stefan Michnik należy do grupy stalinowskich katów, jako członek  jednej z grup sędziów odpowiedzialnych za mordercze wyroki. M. in. wyrokował w t. zw. „sprawach tatarowskich”.

Wydawał wyroki śmierci na osoby w sfabrykowanych przez komunistów procesach działaczy niepodległościowych. Wyroki śmierci w głośnych sprawach generała Tatara wcale nie były jedynymi wyrokami śmierci, które orzekł Stefan Michnik.

Tylko, że te inne wyroki – w sprawach oficerów podziemia niepodległościowego są dużo mniej znane.

Tak, jak podpisany przez Stefana Michnika wyrok śmierci na majora Karola Sęka.

Major Karol Sęk artylerzysta spod Radomia, przedwojenny oficer, potem oficer Narodowych Sił Zbrojnych, został stracony z wyroku sędziego Stefana Michnika w 1952 roku.

Tak, jak w przypadku kierowanego przez Stefana Michnika wykonania wyroku śmierci na wspaniałym polskim patriocie Andrzeju Czaykowskim, Cichociemnym, powstańcu warszawskim, zastępcy dowódcy połączonych baonów „Oaza-Ryś” na Mokotowie i Czerniakowie, odznaczonym  za bohaterstwo w walce z Niemcami Orderem Virtuti Militari.

Zamordowano go na Mokotowie 10 października 1953 roku, przy uczestnictwie w egzekucji Stefana Michnika.

Stefan Michnik Szechter znajduje się w tym samym poczcie z wieloma innymi stalinowskimi katami jak m.in:

– Helena Wolińska – Brus, właściwie Fajga Miadlak Danielak polska prokurator oskarżająca w procesach politycznych okresu stalinizmu w Polsce Ludowej. Jej mężem był Kazimierz Brus polski ekonomista żydowskiego pochodzenia. Jego głównym dziełem jest książka „Od Marksa do rynku”.

Drugim mężem Heleny Wolińskiej – Brus był Franciszek Jóźwiak – członek Biura Politycznego KC PPR / PZPR w latach 1948 – 1956, komendant główny Milicji Obywatelskiej i wiceminister Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Stefan Michnik vel Szechter – stalinowski kat, morderca sądowy, żydowski komunista – orzekał wyroki z zapałem

Błyskawiczną karierę Stefan Michnik zawdzięczał Informacji Wojskowej. Był jej rezydentem.

Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, naczelnikiem pionu edukacyjnego wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Zenon Baranowski.

Jaką rolę odegrał Stefan Michnik jako sędzia wojskowy w stalinowskim aparacie represji?

– Stefan Michnik na pewno nie był człowiekiem, który ponosi jakąś wielką odpowiedzialność za skalę represji w latach 40. i 50. Na pewno nie był to człowiek pokroju Heleny Wolińskiej, której zakres kompetencji był znacznie większy. Ale nie oznacza to, że Stefan Michnik był nic nieznaczącym prawnikiem, który niczego złego w tym okresie nie zrobił. Musimy pamiętać, że w latach 50. uczestniczył w procesach politycznych i orzekał wyroki śmierci. W tej chwili wiemy o kilkunastu wyrokach śmierci, które były jego udziałem.

Wcześniej mówiło się co najmniej o dziewięciu, teraz padają liczby rzędu dziewiętnastu.

– Dotąd nikt nie prowadził specjalnych badań nad orzecznictwem Stefana Michnika. Jeżeli osoby, które analizują represje z lat 50., stwierdzają, że tych wyroków śmierci jest już kilkanaście, to pokazuje to skalę problemu.

Pamiętajmy jeszcze o nieznanej wciąż liczbie (idącej zapewne w setki) wyroków, w których zapadały kary wieloletniego więzienia. Udział Stefana Michnika w procesach politycznych jest faktem bezsprzecznym i co do tego nikt z historyków badających ten okres nie ma najmniejszych wątpliwości.

Kiedy oceniamy tę postać, musimy pamiętać jeszcze o innej sferze jego aktywności w tamtym okresie. W latach 50. niezależnie od tego, że uczestniczył w procesach politycznych, był jeszcze agentem, a później rezydentem Informacji Wojskowej.

Fakt do niedawna zupełnie nieznany…

– Tak. Była to całkiem nieznana sprawa. Dopiero połączenie tych dwu informacji: o roli Stefana Michnika jako sędziego uwikłanego w procesy polityczne i jego roli jako agenta i rezydenta Informacji Wojskowej, pozwoli nam określić jego właściwą funkcję w systemie stalinowskim. W mojej ocenie, decyzja sądu jest krokiem w dobrą stronę. Chodzi tutaj o pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które kształtowały skalę terroru w Polsce w okresie stalinowskim. Chciałbym, żeby w tym przypadku starania podjęte przez wymiar sprawiedliwości wreszcie okazały się skuteczne. Dotychczas, jak wiemy, wszystkie działania skierowane przeciwko sędziom i prokuratorom wojskowym były, niestety, bezskuteczne. Helena Wolińska nie jest tutaj wcale jedynym przykładem.

Stefan Michnik w wywiadach próbuje się częściowo tłumaczyć, że był wówczas “młody i głupi”…

– Swego czasu zajmowałem się analizą orzecznictwa wymiaru sprawiedliwości z lat 40. i 50. Przebadałem biografie kilkuset osób, które wydawały wyroki śmierci, i mogę wskazać takie nazwiska ludzi, o których można jednoznacznie stwierdzić, że się zagubili w tamtym systemie. Trafili do tego sądownictwa i widać było, że to, co tam robili, było działaniem pod przymusem. Unikali uczestniczenia w procesach politycznych, starali się właściwie wykonywać swoje obowiązki, za co byli karani np. poprzez opinie służbowe. Na pewno do takich osób nie zaliczyłbym Stefana Michnika. Od początku był to człowiek silnie zindoktrynowany politycznie. Z głębokim przekonaniem ideologicznym wykonywał swoje obowiązki. Nie traktował ich jako konieczności wywiązywania się z nałożonych na niego zadań. Robił to z pełnym, wewnętrznym przekonaniem, co widać z treści tzw. wstępniaków umieszczanych w wyrokach. To były ideologiczne uzasadnienia wyroków, które zapadały w tamtym okresie. Jestem absolutnie przekonany, że Stefan Michnik nie może być uznany za niczego nieświadomą, młodą ofiarę systemu komunistycznego, która nie bardzo wiedziała, co czyni.

Decyzja Sądu Garnizonowego w Warszawie w sprawie aresztowania byłego stalinowskiego sędziego Stefana Michnika stanowi podstawę do wydania europejskiego nakazu aresztowania – wskazują prawnicy. Michnik przebywający od 1969 r. w Szwecji ma podwójne obywatelstwo, a to państwo z zasady nie wydaje swoich obywateli, więc zastosowanie ENA jest jedyną możliwą drogą, aby Szwecja przekazała go Polsce.

Warszawski pion śledczy IPN, który prowadzi postępowanie przeciwko Stefanowi Michnikowi podejrzanemu o popełnienie zbrodni komunistycznych, na razie nie udziela informacji o dalszych czynnościach, w tym terminie wystąpienia do sądu z wnioskiem o ENA. Naczelnik Piotr Dąbrowski podkreśla, że Instytut podejmie wszystkie czynności, żeby Michnik odpowiadał przed polskimi sądami.

Co do zastosowania ENA nie mają wątpliwości prawnicy. Wynika to bowiem z faktu, że Szwecja nie wydaje swoich obywateli. Drogę zastosowania zwykłej ekstradycji badał już swego czasu były szef pionu śledczego IPN prof. Witold Kulesza. Wówczas się okazało, iż poza ochroną obywateli w szwedzkim prawodawstwie nie ma przepisów, pod które można byłoby podciągnąć kwestię odpowiedzialności za zbrodnie systemu totalitarnego. – Szwecja nie ma analogicznych przepisów związanych z rozliczeniem komunizmu i zapewne zakres pojęcia zbrodni przeciwko ludzkości w prawie szwedzkim jest trochę inny niż w naszym – mówił wcześniej prowadzący sprawę prokurator Marek Klimczak.

Natomiast umowa o ENA zobowiązuje kraje, które ją podpisały, do wydawania swoich obywateli, aby mogli odpowiedzieć karnie w innych państwach. Wydanie przez sąd nakazu aresztowania otwiera drogę do przygotowania przez IPN wniosku o ENA, który musi także zatwierdzić sąd. Taki wniosek został już swego czasu wystosowany wobec Heleny Wolińskiej.

Gdy ENA trafi do władz danego kraju, te mają 90-dniowy termin na jego rozpatrzenie. Prokurator Tomasz Kamiński z centrali pionu śledczego IPN zaznacza jednak, że taki wniosek będzie musiał być rozpatrzony przez szwedzkie sądy, które dokonają jego oceny.

Na Stefanie Michniku od 2007 r. ciążą zarzuty udziału w bezprawnym pozbawieniu wolności Józefa Stemlera. Był on jednym z członków składów orzekających o przedłużaniu aresztu członka Delegatury Rządu na Kraj. IPN stwierdza, że “podejrzany świadomie brał udział w prześladowaniu pokrzywdzonych ze względów politycznych i działał w strukturach systemu państwa totalitarnego, posługującego się na wielką skalę terrorem dla realizacji celów politycznych i społecznych. (…) Jego zachowania wyczerpują znamiona nie tylko zbrodni komunistycznej, ale także znamiona zbrodni przeciwko ludzkości”.

Z dotychczasowego postępowania wynika, że “podejrzany dopuścił się tego typu czynów także w odniesieniu do co najmniej 19 innych osób, żołnierzy podziemia niepodległościowego i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, obywateli podejrzewanych o szpiegostwo na rzecz Rządu RP na Uchodźstwie w Londynie czy nawet funkcjonariuszy MBP podejrzewanych o nielojalność w stosunku do władzy ludowej”.

Historycy przytaczają ówczesne wypowiedzi Michnika, który na naradzie partyjnej w 1956 r. mówił: “Nam wtedy imponowało powiedzenie o zaostrzającej się walce klasowej i nieprawdę powie ten, kto by twierdził, że wtedy z niechęcią rozpatrywał te sprawy. Ja wiem, że raczej ludzie garnęli się do tych spraw, sam muszę przyznać, że kiedy dostałem pierwszy raz poważną sprawę, to nosiłem ją przy sobie i starałem się, żeby mi tej sprawy nie odebrano”.

Zenon Baranowski „Nasz Dziennik”

Dokumenty, cytaty, źródła:

http://nczas.home.pl/

http://www.tworca.org/rozdzial11.html

Bogusław Wolniewicz http://marucha.wordpress.com/2012/01/17/fikcyjne-10-czyli-ilu-zydow-zabili-polacy/

http://forum.dlapolski.pl/viewtopic.php?t=3358&sid=14d70aaa1a8b6c04c335a7eeafa4bfed&lofi=1

http://www.rp.pl/artykul/310528.html

Aleksander Szumański - tekst z przemówieniem Jakuba Bermana ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 22 marca 2013 r.

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #PRAWDA?

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.