PĘKNIĘTE SERDUSZKA - ZYGMUNT KORUS
O POMORDOWANYCH POLSKICH DZIECIACH W ŁÓDZKIM GETCIE
RECENZJE "MORDU POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE"
Podczas lektury książki Aleksandra Szumańskiego przykuła moją uwagę kwestia dzieci Ślązaków, które wyłapywano z regionu Katowic i przewożono do obozu w Łodzi (przy ul. Przemysłowej), gdzie podczas II Wojny Światowej Niemcy utworzyli lagier koedukacyjny dla nieletnich. Fakty są mało znane, krakowski dziennikarz i korespondent zagranicznych czasopism opisał je w opublikowanej niedawno książce "Mord polskich dzieci w łódzkim getcie" (pierwsze jaskółki przywiózł autor prosto z drukarni do Chorzowa na spotkanie 13.06.2013 w klubie "Gazety Polskiej" w Galerii PLUS).
Obóz dla dzieci i nieletnich usytuowano wewnątrz kwartału żydowskiego, obok kirkuta. Kordon zamkniętego getta zapewniał nieprzenikalność informacji o losie uwięzionych – małe biedactwa umieszczano niejako w Drugim Kręgu Piekieł. Zwłaszcza że dziś sporo już wiemy o tym, jak bestialsko zachowywała się, uległa wobec okupanta (wręcz kolaborująca z nim), żydowska policja formowana na terenie gett, poprzez administracyjne komórki powoływane przez hebrajskie Rady Starszych zwane Judenratami. Bezdomne (ale też odbierane rodzicom pod byle pretekstem) dzieci zwożono do Łodzi z całej Polski, ale ich szczególną grupę stanowiły latorośle rodziców odmawiających przyjęcia oferty wyrzeczenia się polskości, czyli zapisania się na tzw. volkslistę. Propozycje takie ze strony najeźdżcy (dziś mówimy "nie do odrzucenia") dawano właśnie rodakom na Śląsku, ale także w Wielkopolsce, na terenach Pomorza Zachodniego, Gdańska i Mazur. Żywioł polski miał z tych ziem zniknąć całkowicie, włącznie z progeniturą. I dlatego stamtąd, najliczniej, by pognębić niezłomnych patriotów, zabierano dzieci polskim rodzicom i umieszczano je – niby w celach ochronkowo-reedukacyjnych – w obozie zagłady w Łodzi. Ojczystych małych skazańców szykanowano, głodzono, eksploatowano i eksterminowano ustawowo, świadomie.
Szumański opisuje dramaty, jakie miały miejsce przy ulicy Przemysłowej i Brackiej w Łodzi, które mają wydźwięk apokaliptyczny. Przez ten wyspecjalizowany Polen – Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt (Obóz prewencyjno-wychowawczy dla młodych Polaków – Policji Bezpieczeństwa w Łodzi) przepuszczono w latach 1942-45 rotacyjnie, jak się szacuje, ok. 10-20 tysięcy polskich maluchów i małolatów (ale i inych nacji także) w wieku 2-16 lat. O wydzielonym podobozie w łódzkim getcie mało się wie, autor wypełnił lukę o tej gehennie najmłodszych, zebrał wiele dowodów, przytoczyl dokumenty, listy dzieci do rodzin, szkice sytuacyjne miejsca, spisał relacje naocznych świadków, którzy ocaleli po wyzwoleniu (900 dzieci). Przypomniał o selekcjach rasowych, zdał relację z działania wykańczalni zwanej "Blokiem dla dzieci bezwiednie oddających mocz" (wyobraźcie sobie Państwo głód i mróz, który przecież zdrowego dorosłego do takiej sali-kostnicy szybko przeniesie). Lager łódzki miał filię w majątku rolnym w Dzierżąznej pod Zgierzem dla 14-16 – letnich więźniarek, gdzie od stycznia 1943 do stycznia 1945 przyuczano je do pracy na roli w niemieckich gospodarstwach (do których miały być wysyłane po ukończeniu 16 roku życia) poprzez zapewnianie dostaw żywnościowych do macierzystego obozu.
Jak już zostało powiedziane celem uwięzienia była germanizacja lub eksterminacja. Przeważnie nocne pochówki robiono w mogiłach zbiorowych pod murem i na przyległym cmentarzu żydowskim. Do dziś są to groby zaginione, anonimowe. Choroby, a zwłaszcza zaraza, dziesiątkujące "skazanych"/przetrzymywanych, które bezpośrednio zagrażały funkcyjnym nadzorcom, zwłaszcza Niemcom, próbowano niwelować żydowskimi rękami. Dzieci eksploatowano już od ósmego roku życia pomocniczymi pracami w warsztatach na rzecz frontu, a dorastające (powyżej 16 lat) przekazywano do obozów zagłady, przeważnie do Auschwitz.
Karuzela śmierci była ogromna, wycieńczenie głodowe zbierało obfite żniwo, a wyłapywanych malców (często najzwyczajniej urwipołci) oraz chłopców i dziewczynek stale przybywało w miarę krzepnięcia polskiej partyzantki i narastania terroru okupanta.
Po wojnie kapo-kierowniczkę bloku dla dziewcząt i maluchów, wyjątkową sadystkę tego miejsca kaźni, Sydomię Bayer, stracono w Polsce po procesie za hitlerowskie zbrodnie. Materiały, choć nieliczne, z pewnością są gdzieś w archiwach. Aleksander Szumański dotknął tematu, w którym jak w soczewce widać faszystowskie jądro zła, jakie wciąż jątrzy się z tamtych lat, dotyka nas współcześnie w formie "przemysłu holokaust" i ahistorycznego (wbrew faktom) oraz kompensacyjnego (na zasadzie psychologicznego wypierania własnych win) antypolonizmu. Szersze rozważania o politycznym tle, w jakim powstał łódzki lagier-sierociniec i obóz-dom poprawczy, także w odniesieniu do obecnej, kapitulanckiej polityki edukacyjno-historycznej w naszym kraju, są mocną stroną tej pozycji wydawniczej.
Autor jest także poetą, wrażliwym lirykiem; w tym wypadku widać, że wymownie potrafi ułożyć treść i obraz zebranych dokumentów w dramatyczną kompozycję, która wyciska łzy z oczu czytelnika. Sam jestem tego przykładem, ale mam również prywatny mejl od znajomego "twardziela", Ryszarda Bociana (KPN) z Krakowa, który zwierzył mi się ze swoich łkań podczas lektury "Mordu polskich dzieci w łódzkim getcie". (Wydawnictwo Bollinari Publishing House, Warszawa, 2013).
Aneks:
Na spotkanie promocyjne w krakowskiej Sali Fontany (Pałac Krzysztofory) przybył świadek oraz główny informator autora (w książce zastrzegający sobie anonimowość), więzień łódzkiego lagru w gettcie, Karol Kowalski, który teraz upublicznił swoje dane osobowe i opowiedział zebranym o tamtejszej gehennie. Głos zabrała również Urszula Sochacka, reżyserka, autorka filmu dokumentalnego o obozie pt. "Nie wolno się brzydko bawić" (premiera w sieci kin studyjnych 01/2013). Mogliśmy się dowiedzieć, że to bardzo osobisty i emocjonalny film. Realizację rozpoczęła po śmierci ojca, kiedy porządkując jego rzeczy znalazła informację, że był on więźniem obozu. "To był dla mnie ogromny szok, bo sobie uświadomiłam, że nigdy z tatą na ten temat nie rozmawiałam, a co gorsza – nigdy więcej z nim nie porozmawiam. Był to temat tabu w naszej rodzinie" – wyznała. Specjalni goście Szumańskiego poinformowali, że w Łodzi stoi pomnik Pękniętego Serca, 1./ gdzie corocznie obchodzone są uroczystości upamiętniające ówczesną kaźnię, w których uczestniczą wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z tą tragedią, m .in. biorą w nich udział uczniowie i nauczyciele Szkoły Podstawowej nr 81 im. Bohaterskich Dzieci Łodzi.
Pomnik "Pękniętego Serca" (autorstwa Jadwigi Janus) odsłonięto 9 maja 1971 r. w Parku im. Szarych Szeregów na terenach byłego getta w Łodzi (na wys. właśnie ul. Brackiej). Ośmiometrowy głaz przypomina pęknięte serce, do którego przytula się mały, chudy chłopczyk. W sercu widoczna jest szczelina będąca "negatywowym" zarysem malca o nieproporcjonalnej budowie, zaprojektowana na podstawie zdjęcia byłego więźnia obozu dziecięcego Edwarda Barana. Na płycie przy pomniku, zwanym też „Martyrologii Dzieci”, znajduje się napis: „Odebrano Wam życie, dziś dajemy Wam tylko pamięć."
Zygmunt Korus "Warszawska Gazeta"
RYSZARD BOCIAN ZAŁOŻYCIEL KPN WPISAŁ 03 czerwca 2013 20:43
Krakowski dziennikarz (rodem ze Lwowa) Aleksander Szumański napisał
książkę "Mord polskich dzieci w łódzkim getcie". Czytam po kawałku - i
muszę przerywać lekturę - bo boli serce i łzawią oczy.
KLUB GAZETY POLSKIEJ KRAKÓW NIEMIECKIE ZBRODNIE
NIEMIECKI MORD POLSKICH DZIECI
MIROSŁAW BORUTA KLUB "GAZETY POLSKIEJ" KRAKÓW
W ostatnią środę, 12 czerwca w Krakowskim Klubie Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki odbyło się spotkanie z p. Aleksandrem Szumańskim, lwowianinem, poetą, krytykiem literackim i niezależnym publicystą. Tematem spotkania był mord polskich dzieci w niemieckim getcie dla Żydów w Łodzi.
mordpolskichdzieciWarto dopowiedzieć, że p. Aleksander Szumański wykonał tytaniczną pracę, by dotrzeć do nielicznych świadków bestialskiego mordu, dokonanego na polskich dzieciach w łódzkim getcie. O tym, że takie miejsce istniało, nie wiedzieli nawet mieszkańcy Łodzi. Niemcy zwozili tam polskie dzieci, zmuszali do wyczerpującej pracy, głodzili i katowali. Niewielu jest tych, którym udało się przeżyć. Podejmowane ucieczki nie miały szans na sukces, bo policja żydowska dostarczała uciekinierów w ręce Niemców. Autor zebrał skąpe świadectwa historyczne oraz wspomnienia więźniów.
Za: http://polskaksiegarnianarodowa.pl/pl/p/Mord-polskich-dzieci-wlodzkim-ge...
Autor tego wstrząsającego i jakże ważnego opracowania zaskoczył nas nie tylko ogromną erudycją, osadzając tematykę w szerokim kontekście historycznym prześladowań Polaków tylko za to, że byli i są Polakami ale także i… hojnością. Uczestnikom spotkania – oczywiście tym najbardziej aktywnym ;-) podarował bowiem dziesięć egzemplarzy książki. Bardzo, bardzo dziękujemy.
(Od Redakcji): O tych niemieckich zbrodniach pisze także portal wpolityce:
http://wpolityce.pl/wydarzenia/55003-samotny-hold-arcybiskupa-jedraszews...
SW tym samym dniu przyjechał także do nas p. prof. dr hab. Piotr Małoszewski, krakowianin, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej, obecnie pracujący w Monachium.
Państwo Małoszewscy to bardzo znani działacze tamtejszych środowisk polskich i katolickich, śmiało można napisać, że także i bojownicy o polską oświatę. Szkoda tylko, że takim osobom jak pp. Małoszewscy, zupełnie nie pomaga obecna ekipa rządowa Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Miejmy nadzieję, że ten niefortunny stan rzeczy zbliża się już do końca.
Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć ze spotkania, „komórkowych”, autorstwa piszącego te słowa (fot. 1-10) oraz p. Tomasza Kowalczyka (fot. 11-18):
https://picasaweb.google.com/103511753291993799832/12Czerwca2013
This entry was posted in Kronika wydarzeń and tagged Aleksander Szumański, Antypolonizm niemiecki, Krakowski Klub Gazety Polskiej im. Janusza Kurtyki, Mirosław Boruta, Piotr Małoszewski, Tomasz Kowalczyk on Czerwiec 12, 2013.
Post navigation.
KRONIKI ŚLĄSKIE
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
Czwartek 13 czerwca- chorzowski Klub Gazety Polskiej na zaproszenie naszego publicysty Zygmunta Korusa odwiedził Aleksander Szumański - literat - poeta - prozaik, krytyk literacki. Dorobek twórczy: ok. 4000 wierszy, w tym poemat "Fotografie polskie", poemat miłosny "Odlatujące ptaki", poemat "Amerykańsko lwowskie wyznania miłosne, oraz inne niespełnienia". Ponadto 12 książek poetyckich, publikacje, reportaże, recenzje, krytyki i inne. Tłumaczony m. in. na język japoński oraz korespondent zagraniczny /USA/ akredytowany w Polsce. Urodził się 12 listopada 1931 we Lwowie. ojciec Aleksandra, docent medycyny został zamordowany przez hitlerowców w 1941r.
Dzisiejszego wieczoru zaprezentował nową książkę pt. "MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE". Autor od wielu lat zajmuje się historią martyrologii narodu polskiego. Do napisania książki o dramacie polskich dzieci spowodowało spotkanie Pana Aleksandra z Przewodniczącym Więźniów Politycznych w Hitlerowskich Więzieniach, którego zastępca był więźniem obozu koncentracyjnego polskich dzieci w sercu łódzkiego getta. Nie wiele jest informacji o miejscu bestialskiego mordu na polskich dzieciach. O istnieniu obozu eksterminacji polskich dzieci getcie nie wiedziało nawet większość mieszkańców Łodzi. Takie informacje owszem, były ale w żydowskich archiwach. Polskojęzyczne media raczej nie są skłonne mówić o dramatach jakie przeżyły polskie dzieci w tym obozie. Pierwszego czerwca bieżącego roku po raz pierwszy metropolita łódzki abp MAREK JĘDRASZEWSKI odprawił nabożeństwo za pomordowanych dzieci. Warto zwrócić uwagę, że eksterminacją dzieci zajmowała się niemiecka policja utworzona z żydów, która bestialsko torturowała swoje ofiary. Autor książki ustalił, że w latach 1942-45 przez łódzki obóz rotacyjnie przeszło około10 do 20 tys. polskich dzieci. Nie wiele zachowało się dokumentów, listów, relacji osób, które przeżyły tę gehennę. Pan Aleksander zebrał wszystkie dostępne informacje o tamtych wydarzeniach oraz opisał w książce.
ALEKSANDER SZUMAŃSKI "POD GRUSZKĄ"
Aleksander Szumański – polski literat, poeta, prozaik, krytyk literacki, publicysta, dziennikarz światowej prasy polonijnej, a także korespondent zagraniczny USA akredytowany w Polsce. Urodzony w przedwojennym Lwowie. Jest członkiem Związku Piłsudczyków oraz Związku Literatów Polskich .Otrzymał medal „W Hołdzie Komendantowi” nadany przez Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego oraz odznakę Zasłużony Działacz Kultury nadaną przez ministra Kultury a także Medale Komisji Edukacji Narodowej nadanym przez ministra Edukacji Narodowej .
W tym roku napisał książkę „Mord polskich dzieci w łódzkim getcie”. Opowiada historię cierpienia i śmierci polskich dzieci, które podczas II wojny światowej przetrzymywane były przez oprawców hitlerowskich w specjalnym obozie w ramach getta łódzkiego. Najmłodsze z nich miały dwa lata, najstarsze szesnaście. Masowo katowane i bestialsko mordowane dzieci w większości odeszły, nie przetrwały koszmaru. Ta książka jest pierwszym świadectwem tych wydarzeń. Oparta na ocalałych dokumentach, listach dzieci do rodziny i wreszcie relacjach nielicznych osób, którym udało się przeżyć to piekło.
Aldona Klein
http://pamietnikpatriotki.salon24.pl/516651,aleksander-szumanski-pod-gruszka
Jan Mieńciuk
http://janekm2.blogspot.com/2013/08/kroniki-slaskie-19.html
SAMOTNY HOŁD ARCYBISKUPA JEDRASZEWSKIEGO ODDANY DZIECIOM, ZAMORDOWANYM W ŁÓDZKIM GETCIE W OBOZIE ZAGŁADY.
MODLITWA ARCYBISKUPA POD POMNIKIEM "PEKNIĘTEGO SERCA" W ŁODZI
Samotny hołd arcybiskupa Jędraszewskiego oddany dzieciom zamordowanym w łódzkim obozie koncentracyjnym w łódzkim getcie.
1 czerwca, w Dzień Dziecka, abp Marek Jędraszewski uczcił pamięć kilkunastu tysięcy polskich dzieci, zamordowanych ofiarą w obozie koncentracyjnym w Łodzi.Metropolita w samotności złożył kwiaty pod pomnikiem Pękniętego Serca i w ciszy modlił się w intencji najmłodszych ofiar II wojny światowej.
Jest to jedno z najbardziej przejmujących miejsc - nie tylko w Łodzi. Trudno przecież wyobrazić sobie sytuację, że organizuje się obóz koncentracyjny specjalnie po to, by te dzieci zniszczyć - i moralnie i fizycznie - powiedział Radiu Plus abp Jędraszewski po złożeniu kwiatów.
W dodatku te dzieci pochodziły często z rodzin, które aktywnie brały udział w ruchu oporu - podkreślił arcybiskup Marek Jędraszewski.
Zdaniem arcybiskupa to zapomniane miejsce woła o wielką, "prawdziwą pamięć".
To znaczy o modlitwę za nich, żeby ich świadectwo nie poszło na marne, żeby budziło sumienia współczesnych ludzi - dzieci i młodzieży - w poczuciu odpowiedzialności za siebie, kraj, Ojczyznę i Kościół - mówił, podkreślając, że ofiary łódzkiego obozu były "skazane na śmierć, ogromnie osamotnione, głodzone, przymuszane do niewolniczej pracy".
Metropolita łódzki wskazuje jednocześnie, że przy pomniku "Pękniętego serca" brakuje krzyża.
Tu jest mowa tylko o pamięci. A pamięć jest ulotna, przemija. Tu chodzi o coś więcej niż zwykłą pamięć. Trzeba pochylić się nad męczeństwem tych młodych ludzi, Polaków, którym nie pozwolono przeżyć dzieciństwa i młodości - podkreśla i dodaje:
Myślę, że Łódź ma przed sobą ogromny obowiązek, by to miejsce stało sie jednym z najbardziej znanych, nawiedzanych miejsc. Łódź, a przez to i Polska cała.
Koncentracyjny obóz wychowawczy dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt) został utworzony w połowie 1942 roku w wydzielonym z getta kwartale Brackiej, Plater, Górniczej i muru żydowskiego cmentarza.
Trafiały do niego dzieci od 6 do 16 roku życia. Historycy szacują, że jego ofiarami padło nawet kilkanaście tysięcy młodych Polaków. Na terenie obozu panowały fatalne warunki, dzieci zmuszane były do pracy od rana do wieczora. Chłopcy zajmowali się produkcją butów ze słomy, koszyków z wikliny oraz pasków do masek gazowych i plecaków. Zadaniem dziewczynek była obsługa pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i ogrodu. Dzieci nie miały żadnych osobistych rzeczy. Musiały ubierać się w jednolite, drelichowe ubrania i nosić drewniane trepy w jednym rozmiarze. Nie miały dostępu do ciepłej wody i mydła.
Niemcy nie pozwalali dzieciom na rozmowy po polsku, a wszelkie obwieszczenia publikowane były po niemiecku. Nadzorcy obozu, Sydomia Bayer i Edward August zostali po wojnie osądzeni i skazani na śmierć.
O istnieniu obozu koncentracyjnego dla dzieci nie wie nawet niewielu łodzian. Dlatego społecznicy próbują o nim przypomnieć, m.in. poprzez rokroczne obchody pod pomnikiem "Pękniętego Serca".
http://aleksanderszumanski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=699&Itemid=2
MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE (STRESZCZENIE KIĄŻKI).
Część dzieci „dostarczono” do różnych innych obozów, ponad 100 do obozu łódzkiego (Polen – Jugendverwahrlager) zlokalizowanego na terenie łódzkiego getta (Ghetto Litzmannstadt, również Litzmannstadt-Getto, (jidysz לאדזשער געטא; Lodżer geto; ליצמאנשטאטער געטא; Licmansztoter geto) – getto żydowskie istniejące w okupowanej przez Niemców Łodzi (od kwietnia 1940 – Litzmannstadt).
W obozie POLEN JUGENDVERWAHRLAGER DER SICHERHEITSPOLIZEI IN LITZMANNSTADT ocalało ok. 900 dzieci w różnym wieku obojga płci. Dane liczbowe niestety nie wyjaśniają ile dzieci zginęło w tym obozie. Nie zachowała się żadna dokumentacja na której można się oprzeć. Ponadto w przypadkach zamęczenia dzieci wyrafinowanymi torturami stosowanymi przez „wychowawców” w oficjalnych spisach podawano fałszywe przyczyny śmierci, jak: zapalenie płuc, niewydolność krążenia, dur brzuszny, etc.
Pracę oparłem na materiałach przekazanych przez byłych więźniów łódzkiego obozu. Najważniejsze i najobszerniejsze dane pochodzą od byłych więźniów: Józefa Witkowskiego, Piotra Michalczewskiego, Karola Kowalskiego, Józefa Rosołowskiego przewodniczącego Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych i innych byłych więźniów, wszystkich z zrzeszonych w owym Związku. Ponadto Piotr Michalczewski były więzień obozu łódzkiego nadesłał mi wielostronicowe opracowania:
„Getto łódzkie”,
- „-Martyrologia dzieci polskich w systemie hitlerowskim”,
- Hitlerowska eksterminacja dzieci polskich”
- „W obozie łódzkim na Przemysłowej”
- „Dzieci Polskie w systemie hitlerowskim”,
- „Więźniowie obozu łódzkiego”
Początki tej książki zawarłem w tekstach „Mord polskich dzieci w łódzkim getcie” w Internecie na stronach autorskich.
http://niepoprawni.pl/blog/2171/mord-polskich-dzieci-w-lodzkim-getcie-cz...
http://aleksanderszumanski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=...
Cele i metody obłędnego systemu „cywilizacji śmierci” jakim przesiąknięte były tuż przed wybuchem wojny niemieckie umysły, przedstawia „potworny, polakożerczy dokument historyczny” w postaci wiersza, jaki opublikowany został w Niemczech, tuż przed wybuchem II wojny światowej, w hitlerowskim wydawnictwie „Veretinung zum Schutze Oberschlesiens”, a który na swoich łamach zamieścił również polski dwutygodnik kobiecy „Moja Przyjaciółka” z dnia 25.08.1939 roku, zatytułowany: „Modlitwa do niemieckiego Boga”.
Autor owego teksu Hans Lukaschek (ur. 22 maja 1885 r. we Wrocławiu, zm. 26 stycznia 1960 r. we Fryburgu Bryzgowijskim) – niemiecki urzędnik państwowy, działacz polityczny, doktor nauk prawnych, hitlerowiec, niemiecki polakożerca, minister do spraw wypędzonych w pierwszym rządzie Konrada Adenauera.
Tekst ukazał się na krótko przed 1 września 1939 roku nakładem „Veretinung zum Schutze Oberschlesiens”, ( Niemiecki Komisariat Plebiscytowy (niem. Plebiszitkomissariat für Deutschland) − utworzony 4 kwietnia 1920 roku.
Modlitwa do niemieckiego Boga
„Poraź o Panie, bezwładem ręce i nogi Polaków,
Zrób z nich kaleki, poraź ich oczy ślepotą,
Tak męża, jak kobietę ukarz głupotą i głuchotą.
Spraw, żeby lud polski gromadami całymi zamieniał się w popiół,
Ażeby z kobietą i dzieckiem został zniszczony,
sprzedany w niewolę.
Niech nasza noga rozdepcze ich pola zasiane!
Użycz nam nadmiernej rozkoszy mordowania dorosłych, jak też i dzieci.
Pozwól zanurzyć nasz miecz w ich ciała
I spraw, że kraj polski w morzu krwi zniszczeje!
Niemieckie serce nie da się zmiękczyć!
Zamiast pokoju niech wojna zapanuje miedzy oboma państwami.
A jeśli kiedyś będę się zbroił do walki na śmierć i życie
To będę wołał umierając:
„Zamień, o Panie, Polskę w pustynię”!
W uzasadnieniu koncepcji utworzenia obozów koncentracyjnych dla dzieci Heinrich Himmler powiedział:
„Na naszych wschodnich terenach Niemiec, szczególnie w „Okręgu Warty”, zaniedbanie młodzieży polskiej rozwinęło się poważnie i stanowi groźne niebezpieczeństwo dla młodzieży niemieckiej. Przyczyny tego zaniedbania leżą przede wszystkim w nieprawdopodobnie prymitywnym standardzie życia Polaków. Wojna rozbiła wiele rodzin, a uprawnieni do wychowywania nie są w stanie spełniać swych obowiązków, polskie zaś szkoły zamknięto. Stąd też dzieci polskie, wałęsające się bez jakiegokolwiek nadzoru i zajęcia, handlują, żebrzą, kradną, stając się źródłem moralnego zagrożenia dla młodzieży niemieckiej”.
Sam fakt pozbawienia dzieci chleba był zbrodnią. Przy kierowaniu dzieci do obozu haniebną rolę odegrali niemieccy lekarze, którzy z reguły wystawiali wnioski stwierdzające zdolność dzieci chorych, lub umysłowo niedorozwiniętych do przebywania w obozie.
Takie orzeczenia lekarskie oznaczały śmierć chorych dzieci w obozie.
Na obszarach włączonych do Rzeszy, a zwłaszcza na Górnym Śląsku zastosowano powszechny przymus przyjmowania volkslisty. W stosunku do osób które odmawiały jej przyjęcia i w ten sposób demonstrowały przynależność do narodu polskiego stosowano różnego rodzaju represje m.in. aresztowano ich dzieci i zsyłano do obozu.
Ów przymus podpisania volkslisty i karę w postaci zsyłki dzieci do obozu w orzecznictwie międzynarodowym uznano za zbrodnię przeciwko ludzkości. Świadczy to również o tym, że więźniami były również dzieci których rodzice określili swoją przynależność do narodu polskiego.
BLOK DLA DZIECI BEZWIEDNIE ODDAJĄCYCH MOCZ
W obozie łódzkim stworzono jeszcze jeden „obiekt” jakiego nie spotkalibyśmy w żadnym innym obozie. Chodzi mianowicie o specjalny blok dla dzieci bezwiednie oddających mocz. Atmosfera mordu, strachu, ciągłego napięcia nerwowego, zimno i głód spowodowały, że już na wiosnę 1943 roku niektóre dzieci oddawały bezwiednie mocz. Władze obozowe stosowały bardzo surowe kary w stosunku do „winnych”.
Małoletnich pozbawiano najpierw sienników, stosowano karę chłosty, pozbawiano posiłków. Dyżurni budzili ich po kilka razy w nocy, a mimo to dzieci moczyły się nadal.
Kiedy te środki „wychowawcze” nie pomogły, w głowie „wychowawczyni” zbrodniarki Bayerowej zrodził się zbrodniczy plan odseparowania ich od innych dzieci.
Projekt zatwierdził lagerführer Wruck przy wydatnim poparciu Hauscha. W ten sposób plan stał się rzeczywistością. Hausch ochoczo zabrał się do sporządzania spisów tych dzieci. Wyjaśniał jednocześnie, że dzieci te zostaną umieszczone w specjalnym bloku, nie będą pracowały i poddane zostaną leczeniu.
Przed zimą miały powrócić z powrotem na swoje bloki. W tej sytuacji podawano nazwiska tych dzieci, niektóre zgłaszały się nawet same, nikt bowiem nie przewidział jaka będzie rzeczywistość.
Tymczasem blok zorganizowano w starej, walącej się ruderze, przeznaczonej uprzednio do rozbiórki, gdyż nie nadawała się na zamieszkanie. Oznaczono go numerem 8 i odtąd nosił skromną nazwę bloku ósmego (Haus 8).
Dzieci umieszczone w tym bloku nie posiadały sienników, spały na jednej wspólnej pryczy zbitej prowizorycznie ze starych desek. Do przykrycia otrzymały po jednym starym kocu. Dzieci nazywano „szczylami”. Nie leczono ich, skazano je na powolną śmierć. Razem z nimi umieszczono dzieci chore na gruźlicę. By to coś w rodzaju poczekalni na cmentarz.
Panowały tam straszne warunki, choroba pogłębiała się, dzieci zarażały się gruźlicą i masowo umierały. Ponieważ czuć było od nich nieprzyjemny zapach, zatrudniano je na wolnym powietrzu. Przechodzący koło tego bloku, z daleka czuli wydzielający się stamtąd fetor. Moczone deski pryczy i podłogi zaczęły gnić.
Dzieci marzły przy otwartych w zimie oknach i dlatego podkładały pod siebie ubrania, lub w nich spały i w takiej odzieży wychodziły później do pracy.
W zimie zmoczone ubrania natychmiast zamarzały. W tym bloku pojawił się typ tzw. „łajzy”. W innych obozach to tragiczne zjawisko nazywano „zmuzułmanieniem”; określano też tak skrajnie wyniszczonego więźnia „gemelem”, lub „ozdóbką”.
Były to dzieci jeszcze żywe, ale już umarłe, wychudzone do takich granic, jakich się nigdzie poza tym nie spotyka, nie da się więc porównać. Wszystkie reakcje były u nich zwolnione, poruszały się wolniej, wolniej wykonywały rozkazy, stale się spóźniały, były senne i apatyczne. Obojętniały wreszcie na wszystko i na swój własny los. Umierały podczas snu, w kolejce po zupę, na siedząco i na stojąco. Cerę miały koloru woskowatego, pomarszczoną jak starcy, niektóre posiadały na twarzy szczeciniaste owłosienie – „meszek”.
Dzieci te były brudne, zawszone, owrzodzone, w ranach miały niejednokrotnie robaki. Stale było im zimno, nawet latem. Kiedy je bito, a czyniono to często, nie reagowały. Doprowadzało to do wściekłości Augusta, a zwłaszcza Bayerową. August niektóre z nich po prostu dobijał przed blokiem, lub na ulicy. Poznawano je po plamach na ubraniu, a zwłaszcza spodniach Na apelach ogólnych stawały w drugim lub trzecim szeregu. Z bloku tego niewiele dzieci przeżyło.
Stale kierowano tam nowe dzieci na „zwolnione” miejsca. Istniało zresztą przekonanie, iż z Haus 8 nie ma powrotu.
Bloku tego obawiano się bardziej niż „izby chorych”. Tych nieszczęśników z reguły nie kierowano na „izbę chorych”, pozostawiano je własnemu losowi. Najtrudniejszym okresem do przetrwania była dla nich zima. Dopiero w drugiej połowie 1944 roku warunki poprawiły się nieco, zwłaszcza po odejściu z obozu Bayerowej. Budynek trochę wyremontowano, wprawiono szyby, załatano dach, naprawiono drzwi, wymieniono zgniłe deski w pryczach.
Dr Emil Vogl napisał: „byłem kilkakrotnie w pokojach tych, co się moczyli. Było to gdzieś w końcu obozu, było okropnie, ponieważ podczas ostrej zimy były otwarte okna”.
Byli więźniowie zapamiętali:
Tadeusz Kuchta, Władysław Łąka, Jan Jaskot, Paweł Anszukow, Zbigniew Lewandowski, Jan Bednarczyk:
Na Haus 8 „umieszczano tam również dzieci chore na gruźlicę; jednego umieszczono ponieważ się moczył z przeziębienia. Był to blok dla szczochów i niedołęgów. Stara chałupa, drzwi pozbijane z desek, zamykane na haczyk, okna z małymi szybami, niektóre powybijane, długa prycza wzdłuż ściany.
Ubranie musiało być ułożone w kostkę, a do spania na gołych deskach był koc, dzieci spały więc nieprzykryte, przy otwartych w zimie oknach. Zimą śnieg tańczył po sali, wpadając przez okna i drzwi.
Dzieci tam codziennie umierały. Mieszkali tam pół umarli. Tam po prostu była wykańczalnie ludzi. Dzieci te chodziły jak trupy, sama skóra i kości, chodząc trzymały się ściany. Najwięcej dzieci umierało z zimna, wycieńczenia i głodu. Słychać było jęki konających; nie można było spać.
Pamiętam jak jeden konał trzy dni, było to już prawie pod koniec zimy. Wołał matkę, a wszyscy płakali. Było w tym coś strasznego i przejmującego. Na drugi dzień przyszła lekarka, Niemka w mundurze i kijem odrzuciła z niego koc. Koc przylepiony był do piersi, bo mu ropiało. Zerwała ten koc z ciała i widać było tylko kości. Jeszcze żył. Zabrano go do koca i zaniesiono do trupiarni w karcerze, tam gdzie siedzą za przewinienia. W zgłoszeniu zgonu podano, że zmarł z powodu słabości serca i zapalenia płuc. W bloku tym była największa śmiertelność.
Kto widział śmierć „łajzy” – nie zapomni do końca życia.
Zmorą życia obozowego były karne apele, które niekiedy trwały po kilka godzin. Odbywały się najczęściej w soboty po pracy. Wymierzano wówczas chłosty. Większe kary, np. 50 -100 batów dzielono na raty po 25.
Wymagano, aby bity liczył głośno razy, a kiedy „pomylił się” w liczeniu, bicie rozpoczynano od początku.
Nieraz więzień skazany na 10 batów otrzymywał przy tym sposobie wymierzania kar trzy razy więcej. Bardzo często więźniowie musieli się chłostać wzajemnie. Jeżeli czynili to zbyt słabo ocena należała do „wychowawców”, z bijących stawali się bitymi. Najdłużej apele trwały po ucieczkach. Oczekiwano na ujęcie zbiega, którego wiązano sznurem lub drutem kolczastym i na apelu wymierzano mu karę. Chłostany zwykle z placu apelowego lub wartowni musiał iść do karceru na kolanach, często był tak zbity, że musiano go tam zanieść.
Stanisław Stępień (więzień) napisał: „pamiętam kilka wypadków zastrzeleń podczas próby ucieczki. Najbardziej utkwił mi w pamięci widok uciekiniera, który miał przestrzeloną szyję.
Jeden z więźniów musiał go wozić na taczkach po całym obozie, a także przed frontem więźniów na karnym apelu”. Wielu byłych więźniów nosi dotąd ślady bicia. I tak np. Jarosław Karpiński miał odbity pośladek, posiadał znaczny ubytek mięśnia. Wojciech Kruszona nosił głębokie blizny po biciu.
Tadeusz Heigelman i Zdzisław Kazimierczak mieli połamane żebra. Gabriela Jeżewicz – Panteluk i Leokadia Dziedzic – Zielińska noszą na twarzy głębokie blizny. Stefan Szczygielski na skutek kopnięcia go przez esesmana doznał uszkodzenia kręgosłupa i nie mógł się już poruszać, cierpiał i krzyczał z bólu, za co był dodatkowo bity. Tadeusz Wieczorek, Julian Grzeliński, Jan Krakowski mieli wybite zęby, a Janowi Matusiakowi wybito oczy i oślepł.
Dlaczego Niemcy w czasie okupacji Łodzi ukrywali fakt istnienia POLEN JUGENDVERWAHRLAGER DER SICHERHEITSPOLIZEI IN LITZMANNSTADT?
Takie pytanie zadawałem wielokrotnie moim interlekutorom, m.in. Józefowi Rosołowskiemu, prowadzącemu wykłady w tej tematyce dla młodzieży z całego świata w których brałem zwykle udział.
Odpowiedź otrzymałem wgłębiając się w cel i środki mordów polskich dzieci w łódzkim getcie w czasie okupacji niemieckiej Polski, opisane w mojej książce.
Odpowiedź współczesna na to pytanie pojawiła się zupełnie niespodzianie dla mnie i dla Karola Kowalskiego męczennika POLEN JUGENDVERWAHRLAGER DER SICHERHEITSPOLIZEI IN LITZMANNSTADT w wiele lat później, bo w 2009 roku.
Przedstawię fakty martyrologii polskich dzieci całkowicie nieznane opinii publicznej, zatajane obecnie przez serwilistyczne mainstreamowe środki masowego przekazu, jak i przez Żydowski Instytut Historyczny.
Z okazji 65 rocznicy (2009 rok) likwidacji getta łódzkiego (Litzmannstadt Ghetto), jeszcze za łódzkiej prezydentury Jerzego Kropiwnickiego, zostałem zaproszony jako korespondent chicagowskiego „Kuriera ”z akredytacją w Polsce, na konferencję prasową w warszawskiej „Zachęcie”.
Na konferencję pojechałem w towarzystwie osoby ocalałej z polskiego obozu w Litzmannstadt Ghetto męczennika tego obozu p. Karola Kowalskiego.
Konferencję prowadzili na zmianę:
Jerzy Kropiwnicki - ówczesny prezydent Łodzi, pracownica „Zachęty” i w stroju rytualnym Symcha Keller (vel Krzysztof Skowroński; ur. 1963 w Łodzi) – polski chazan, podrabin, działacz społeczności żydowskiej, przewodniczący Rady Religijnej Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP.
Jego żoną jest Małgorzata Burzyńska-Keller, która piastuje stanowisko szefowej Fundacji Ochrony Dziedzictwa Kultury Żydów „Wspólne Korzenie” oraz jest pomysłodawcą i dyrektorem Festiwalu Sztuki Filmowej Jidysz, obecna wówczas w sali warszawskiej „Zachęty”.
Uprzednio, jeszcze w Krakowie, osoba towarzysząca mi Karol Kowalski przygotowała swoje wystąpienie o losach polskich dzieci w POLEN JUGENDVERWAHRLAGER DER SICHERHEITSPOLIZEI IN LITZMANNSTADT.
Gdy otrzymałem prawo głosu, po przedstawieniu się, włącznie z nazwą gazety którą reprezentowałem, przeszedłem do zapowiedzi spraw związanych z martyrologią polskich dzieci w łódzkim getcie, jak i z informacją o przybyciu na konferencję osoby, która przeżyła likwidację polskiej części getta łódzkiego.
W tym momencie został mi wyłączony mikrofon, a osoba ze mną przybyła już nie została dopuszczona do głosu.
Kropiwnickiemu i rabinowi i jego żonie wydawało się, iż sprawa tysięcy polskich dzieci zamęczonych w łódzkim getcie przez Niemców i pałowaniem nieszczęsnych więźniów po głowach i genitaliach przez żydowską policję nie przedostanie się do wiadomości publicznej.
Wówczas dopiero okazało się dlaczego opinia publiczna nie może się dowiedzieć o męczeństwie polskich ( nie żydowskich) dzieci w wydzielonym w tym łódzkim getcie dla nich obozie koncentracyjnym. Żydowska policja była jeszcze gorsza od policji niemieckiej. Znęcała się nad polskimi dziećmi, pałując je niemiłosiernie po głowach i kopiąc w genitalia. Bywały również ofiary śmiertelne. Więźniom przetrącano kręgosłupy, a gdy nie mogli już chodzić bito ich niemiłosiernie.
Gdy amerykański historyk Richard C. Lukas opracował historiografię zatytułowaną „Zapomniany Holocaust” rozpętała się w Stanach Zjednoczonych burza historyków pochodzenia żydowskiego skierowana przeciwko Lukasowi.
Zarzucono mu kłamstwa historyczne, antysemityzm i wiele innych potwarzy. O antypolonizmie żydowskich historyków w USA zrobiło się na świecie głośno, właśnie dzięki wieloletniej pracy Lukasa „Zapomniany Holocaust”.
Właściwie (czytaj rzekomo) nagonka na Lukasa rozpoczęła się od nazwy Holocaust. Czyżby nie istniał Holocaust Polaków?
Historycy żydowscy, zresztą już nie tylko w USA uważają, iż Żydzi mają patent na to słowo.
Pytania się mnożą. Moje zainteresowania historią ludobójstwa (genocide), popełnionego w czasie II wojny światowej przez okupantów niemieckich i sowieckich poszerzają się jeszcze o zbrodnie dokonane na Polakach przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię, dokonywane również w dwudziestoleciu międzywojennym.
W tym tekście interesuje mnie nazewnictwo ludobójstwa polskich dzieci na terenie łódzkiego getta. Żydowskie dzieci w łódzkim getcie zginęły w Holocauście. A jak nazwać zbrodnie wymordowania ok. 10 – 15 tysięcy polskich ( nie żydowskich dzieci) na terenie łódzkiego getta w odrębnym obozie w samym sercu tego getta, w tym samym czasie?
Czyżby nie Holocaustem? Czyżby?
Jakiego więc użyć nazewnictwa tego ludobójstwa, skoro historycy żydowscy zastrzegli nazwy Shoah, Zagłady, czy Holocaustu wyłącznie dla Żydów.
Obywatel polski pochodzenia żydowskiego ginie w łódzkim getcie w Holocauście, - tak uważają historycy żydowscy.
A ten sam obywatel polski, tylko nie pochodzenia żydowskiego, w tym samym miejscu, czyli w getcie, ginie nie w Holocauście? Czyżby dlatego, że zginął zapałowany przez żydowskich zbirów policjantów (odmanów)?
Nawet mieszkańcy Łodzi nie wiedzieli o istnieniu Polen – Jugendverwahrlager, podobnie jak dzisiaj w 2014 roku nikt nie wie o istnieniu obozu w sercu łódzkiego getta i mordzie polskich dzieci ( nie żydowskich w łódzkim getcie).
O ile więzień planujący ucieczkę dokonał rozpoznania terenu obozu i wybrał sprzyjające warunki do ucieczki, o tyle po wydostaniu się z obozu na teren getta był już zupełnie bezradny. Znalazł się bowiem na nieznanym terenie getta, gdzie natychmiast został rozpoznany. W getcie porządku pilnowała policja żydowska, która w gorliwości nie ustępowała niemieckiej policji hitlerowskiej.
Bez pomocy z getta ucieczka skazana była na niepowodzenie, gdyż więzień nie znał rozmieszczenia posterunków policyjnych, żydowskich i niemieckich pilnujących getta.
Natychmiast po ujawnieniu ucieczki ogłaszano alarm i wszczynano poszukiwania. Do poszukiwań włączano policję żydowską oraz policję z terenu Łodzi i okolicy.
Przeszukiwano opuszczone budynki ale przede wszystkim teren cmentarza żydowskiego, gdzie najczęściej kryli się uciekinierzy. Nieodzowna dla Niemców policja żydowska po pierwszych ucieczkach zwracała szczególną uwagę na obóz pilnując go w sposób nadzwyczajny.
Czyniła to zwłaszcza policja żydowska złożona z kobiet.
Nie stwierdzono ani jednego wypadku udzielenia pomocy przez tę policję uciekającym, wprost przeciwnie zanim jeszcze ujawniono ucieczkę już wszczęto alarm w obozie – policja żydowska zgłaszała Niemcom ujęcie zbiega, doprowadzała go z powrotem do obozu z zastosowaniem wszelkich środków przemocy jakimi dysponowała (biciem pałkami po głowie nieszczęśnika, kopniakami w genitalia etc.) inkasując od Niemców w nagrodę bochenek chleba.
Z licznych relacji wiadomo, o bestialskiej bezwzględności policjantów żydowskich wobec kobiet i dzieci ( relacja nr 19 z dziennika Michała Grynberga).
Znany mi osobiście Michał Grynberg, pierwotnie Majer Grynberg (jid. מיכאל גרינבערג); urodzony 15 października 1909 roku w Sławatyczach, bywał w naszym domu we Lwowie, zmarł 20 kwietnia 2000 roku w Warszawie) – polski historyk żydowskiego pochodzenia, wieloletni pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego, specjalizował się w historii polskich Żydów w XX wieku. Znany jest mi od niego przekaz działań policji żydowskiej w gettach , jeszcze gorszej od niemieckiej.
Nie wykazywano w ogóle, lub zaniżano liczbę zgonów. Analiza zachowanej dokumentacji obozu dla polskich dzieci w łódzkim getcie pozwoliła na ustalenie, że i tu fałszowano urzędową, oficjalną dokumentację; zaniżano liczbę zgonów, podawano fikcyjne przyczyny zgonów, zwłaszcza w wypadkach indywidualnych mordów.
W dotychczasowych publikacjach podawano nieścisłe i nie sprawdzone informacje, mylono obóz w Łodzi z jego filią w Dzierżązni, niewłaściwie opisywano zachowane fotografie.
Istnieją jeszcze fałszywki historyczne, „publikacje o moim obozie” Józefa Jażdżyńskiego z 1965 roku w których członków załogi obozowej, współodpowiedzialnych za zbrodnie ludobójstwa dokonane na polskich dzieciach w łódzkim getcie usiłuje się wykreować niemal na bohaterów, nazywając ich „personelem”.
Oto cytat - Wiesław Jażdżyński „Reportaż z pustego pola”:
„…personel, mimo oczywistych trudności, odegrał wielką, a w niektórych przypadkach decydującą rolę w walce o utrzymanie dzieci przy życiu. Nie znalazłem ani jednego wspomnienia byłych więźniów, w którym by ta ofiarność, odwaga i wielkie serce nie zostały z szacunkiem i wdzięcznością odnotowane”.
To haniebne, iż autor owej publikacji w 1965 roku potrafił tak prezentować niemieckich i żydowskich ludobójców, którzy dokonali mordu na polskich dzieciach w łódzkim getcie. W ten oto sposób wypełnił „lukę naukową” dotyczącą tych zbrodni .
Wiesław Jażdżyński w swojej „historycznej publikacji” „Reportaż z pustego pola” napisał o Niemce, jednej z najokrutniejszych dozorczyń w obozie dla polskich dzieci:
„…kucharka, Polka – Eugenia Pol (chodzi tu o zbrodniarkę ,Niemkę, Genowefę Pohl skazaną na 25 lat więzienia), przemyciła do obozu gitarę.
Dziewczęta śpiewały razem z nią, urządzały zabawy w podchody, berka kucanego, i w tej ciszy, kiedy nie słychać było pokrzykiwań nadzorców, powstała, naiwna może, lecz pełna wymowy piosenka więźniarek”.
Ślady owych „zabaw” wiele więźniarek ma dotąd wypisane na własnej skórze. Miały okazję przedstawić je sądowi w procesie przeciwko zbrodniarce, nadzorczyni w obozie dla polskich dzieci w łódzkim getcie Eugenii Pol vel Genowefie Pohl. Nie wszystkie mogły jednak dać świadectwo prawdzie, po niektórych dziewczętach pozostały jedynie akty zgonów.
Należy postawić pytanie, jak mogło dojść do takiej publikacji jak „Reportaż z pustego pola”?
Owa publikacja nie tylko rehabilituje zbrodniarzy, ale równocześnie czyni z nich bohaterów, a także zamyka wszelkie dyskusje wobec stwierdzenia autora Wieslawa Jażdżyńskiego:
„…oto pierwsze i chyba jedyne z opublikowanych świadectw istnienia polskiego obozu dla polskich dzieci w łódzkim getcie ( Polen – Jugendverwahrlager )”.
Tu autor wymienił artykuł Marii Niemyskiej - Hessenowej, opublikowany w 1946 roku w czasopiśmie „Służba społeczna” i stwierdził: „…obóz z ul. Przemysłowej istniał więc głównie w pamięci tych, którzy ocaleli. Nie pozostał po nim żaden materialny ślad”.
Pierwszą próbę ucieczki podjął Stanisław Szewczyk z Krakowa. Oto co na ten temat napisał Stanisław Szewczyk:
Nie znając w ogóle terenu uzmysłowiłem sobie, że najłatwiej będzie przedostać się przez ulicę, która prowadziła od strony obozu, a jednocześnie była to granica getta, po której – jak się później okazało – krążyły posterunki policji niemieckiej i żydowskiej. Ulica była jasno oświetlona. W tej sytuacji postanowiłem przeczekać do rana w jednym z opuszczonych budynków. Zamierzałem ewentualnie skontaktować się z kimś, żeby mi pomógł wydostać się z getta. Leżąc na strychu opuszczonego budynku usłyszałem głosy Niemców, jednocześnie wpadło na strych kilku policjantów żydowskich. Zostałem przez nich pobity i zmasakrowany, doprowadzony z powrotem do obozu.
Policjanci ci wprowadzili mnie na wartownię, gdzie czekali już wachmani Duchnowski, Wenzel i inni, których nazwisk nie pamiętam. Nie wiem ile razy traciłem przytomność podczas bicia i odzyskiwałem na chwilę polewany wodą, aby w dalszym ciągu być katowany. Potem – jak opowiadali mi koledzy – zostałem wyrzucony przed wartownię i tam leżałem do odzyskania przytomności.
Następnie alejką wysypaną żwirem, która prowadziła obok bramy głównej do karceru, kazano mi iść na kolanach. Po przejściu 130 metrów padłem zemdlony na beton w karcerze, gdzie była woda. Jeść nie otrzymałem, jak przypuszczam chyba trzy dni. Potem zabrano mnie na opatrunek, bo kolana miałem zranione do kości. Na punkcie opatrunkowym kierowniczką była niejaka Bayerowa. Ta na mój widok powiedziała:
„Wymordować te gady, a nie jeszcze udzielać pomocy”.
Zabrali mnie na zbiórkę całego obozu, gdzie pokazywano mnie wszystkim, potem dostałem znowu baty. W jakiś czas po wyjściu z karceru przeniesiono mnie do bloku karnego, który właśnie utworzono. I tak zakończyła się moja ucieczka”.
Prawdopodobnie pierwszym więźniem, któremu ucieczka się powiodła był Adam Dzięgielewski. Wiosną 1944 roku zachorował na zapalenie opon mózgowych i był leczony w szpitalu dla Polaków. Kiedy stan zdrowia poprawił się i mógł już chodzić, został wykradziony przez organizację Polski Podziemnej, oczywiście z pomocą personelu szpitala i przewieziony nielegalnie przez granicę do Warszawy.
Wśród odnalezionych 77 zgłoszeń zgonów dzieci zastrzelonych przy próbach ucieczek, tylko w wypadku Edmunda Agacińskiego podano, że zmarł 15 lipca 1944 roku na skutek strzału w krtań w czasie ucieczki.
Ta kolaboracja części Żydów z Niemcami była tym bardziej szokująca i wstydliwa ze względu na społeczny charakter jej uczestników. W przeciwieństwie bowiem do Polaków, wśród których z Niemcami godzili się na ogół kolaborować głównie ludzie z marginesu społecznego, męty, wśród Żydów na kolaborację poszła duża część elit z tzw. Judenratów (rad żydowskich).
Z ostrym potępieniem tej kolaboracji wystąpiła najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt w książce "Eichmann w Jerozolimie" (Kraków 1987).
Napisała tam m.in. (s. 151):
"Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii…
…uległość Judenratów wobec nazistów oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę”.
Arend stwierdziła wprost:
"O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym niemieccy naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano" (tamże, s. 151).
Arendt pisała, że bez pomocy Judenratów w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów ze spisaniem i wyszukaniem Żydów.
W różnych krajach okupowanej Europy powtarzał się ten sam perfidny schemat:
„Funkcjonariusze żydowscy sporządzali wykazy imienne wraz z informacjami o majątku Żydów, zapewniali Niemcom pomoc w chwytaniu Żydów i ładowaniu ich do pociągów, które wiozły ich do niemieckich obozów zagłady”.
Także w Polsce doszło do potwornego skompromitowania dużej części żydowskich elit poprzez ich uczestnictwo w Judenratach i posłuszne wykonywanie niemieckich rozkazów godzących w ich współrodaków.
Żydowski Instytut Historyczny obrał za patrona Emanuela Ringelbluma polskiego historyka, pedagoga i działacza społecznego pochodzenia żydowskiego, twórcy podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego.
Tak oto ich patron pisze:
"(…) Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą.
Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci żydowskich na rzeź.
Żydowska policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Jak to się wydarzyło, iż przeważnie inteligenci, żydowscy adwokaci, lekarze, inżynierowie (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci.
Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź (...)”.
„(…)Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców, czy Łotyszy.
Niejedna kryjówka została ”nakryta” przez policję żydowską, która zawsze chciała być plus catholique que le pape, by przypodobać się okupantowi. Ofiary, które znikły z oczu Niemca, wyłapywał policjant żydowski (...)”.
”(...) Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej, dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zabójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag?(…)”
„(…)Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że ci zbójcy za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy (...)”.
„(…)Każdy Żyd warszawski, każda kobieta i dziecko mogą przytoczyć tysiące faktów nieludzkiego okrucieństwa i wściekłości policji żydowskiej(…)". (Emanuel Ringelblum: "Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 - styczeń 1943", Warszawa 1988, s. 426, 427, 428).
Tyle patron Żydowskiego Instytutu Historycznego
Najobszerniejsze materiały związane z obozem dla polskich dzieci w getcie łódzkim przechowywane są w Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi, Katowicach i Wrocławiu, jak również w Archiwach Państwowych w Bydgoszczy, Katowicach, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Przemyślu, Rzeszowie i Wrocławiu. Kompletna nieujawniona dotąd dokumentacja znajduje się w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego.
Tekst „Mordu polskich dzieci w łódzkim getcie” przygotowywałem od wielu lat, dzięki bliskim znajomościom w Polskim Związku Byłych Więźniów Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, a szczególnie z Józefem Rosołowskim przewodniczącym Związku i Karolem Kowalskim członkiem Związku, byłymi więźniami hitlerowskich obozów zagłady
W temat zaangażowałem się nie tylko dlatego ,iż jestem Polakiem wychowanym w miłości do Ojczyzny, ale miałem również na uwadze dramatyczną śmierć z rąk najeźdźców niemieckich i sowieckich całej mojej Rodziny ze ś. p. moim Ojcem doc. med. Maurycym Marianem Szumańskim, naukowcem Uniwersytetu Jana Kazimierza, asystentem prof. Adama Sołowija, siostrą mojej ś. p. Matki, Ludwiką Babinowicz, chemikiem, nauczycielem akademickim ,wszystkich dziadków po mieczu i po kądzieli.
Sam w wieku lat 9 zostałem przez Niemców skazany na karę śmierci, cudem jej uniknąłem, dzięki takim osobom Polakom, działaczom Polski Podziemnej, jak Tadeusz Szymanowski z Przemyśla, Romanowski z Przemyśla, pp. Korpakowie z Krakowa , major Marian Erchardt z „dwójki” lwowskiej .
Wszystkie te dokumenty znajdują się w polskich archiwach.
Dzisiaj jestem 91 letnim świadkiem historii.
Aleksander Szumański