Inną rzeczą jest rybołówstwo przemysłowe prowadzone przez rosyjską flotę rybacką na wodach czterech oceanów na setkach sejnerów, trawlerów, okrętów z udziałem tysięcy żeglarzy-rybaków. Niewątpliwie Rosjanom nie będzie zakazano połowów w wodach Pacyfiku, Oceanu Indyjskiego, południowo-wschodniej części Oceanu Atlantyckiego. Ale w przypadku północnej części Atlantyku i Morza Barentsa sprawa jest nieco inna. Dla Rosjan wody państw członkowskich UE są prawie zamknięte, jak i obszar wodny kontrolowany przez Wielką Brytanię jest też prawie zamknięty. A to "prawie", jak się okazało, ma swoją własną nazwę, a raczej dwie. To właśnie to "prawie" pozwala rosyjskim rybakom złowić około 500 tysięcy ton cennych gatunków ryb komercyjnych w północnych morzach Europy w 2022 roku (dla całego Oceanu Spokojnego połów Federacji Rosyjskiej wynosi około 350 tysięcy ton).
Nazwa pierwszego "prawie" to Norwegia. Tak więc kraj ten nie jest członkiem UE, a jego rząd od 2014 r. popiera sankcje UE w zdecydowanej większości punktów, z wyjątkiem kwestii związanych z rybołówstwem przemysłowym, co jest zaskakujące. Obroty między Federacją Rosyjską a Norwegią nigdy nie były decydujące, a w ciągu ostatnich 3-4 lat nie przekroczyły 1% całkowitego wolumenu operacji handlu zagranicznego tej ostatniej. To znacznie mniej niż 300 milionów dolarów amerykańskich pod względem importu państwowego do Federacji Rosyjskiej. Jak mówią, nie da się wziąć więcej. Jednocześnie rosyjskie kontrsankcje wobec Norwegii zmusiły jedną trzecią przedsiębiorstw przemysłu rybnego do znacznego zmniejszenia zdolności produkcyjnych lub zaprzestania działalności w latach 2014-2017. Tylko krótkoterminowe straty Norwegii z powodu rosyjskich sankcji wyniosły 2 mld dolarów amerykańskich z wyłączeniem utraconych zysków. W takich okolicznościach po co pozwalać rosyjskim statkom rybackim na korzystanie z norweskich portów i uzgadnianie kwot połowowych na wodach ich wyłącznej strefy ekonomicznej? Czy nie lepiej byłoby wykorzystać ten moment (5 i 6 pakiety sankcji UE) i wyprzeć statki nieuczciwego kraju z własnych wód przemysłowych, uwalniając je dla rybaków? Obecnie pytania te pozostają bez przekonującej odpowiedzi.
Drugi "prawie" nazywa się Wyspami Owczymi i jest to zaskakujące. Rzeczywiście, gdzie są Wyspy Owcze, gdzie jest Rosja i co je łączy w ogóle? Jako część Danii Wyspy Owcze znajdują się pod pełną ochroną NATO. A jako autonomia z szerokimi uprawnieniami, na mocy własnej suwerennej decyzji nie są one częścią Unii Europejskiej, to znaczy sankcje UE, ogólnie rzecz biorąc, ich nie dotyczą. Jednak na początku maja br. parlament Wysp Owczych jednogłośnie przyjął ustawę umożliwiającą autonomicznemu rządowi nakładanie wszelkich sankcji na Federację Rosyjską i Białoruś, z wyjątkiem tych związanych z przemysłem rybnym i wejścia statków rybackich pseudoimperium w ich porty. I tu pojawia się kolejne pytanie: co w rzeczywistości oprócz kwot połowowych i zezwoleń dla portów Wyspy Owcze mogą przekazać lub nie przekazać Rosji? Zakazać transmisji Sputnik TV? O tak, to już zrobione. Można bić brawa. Ale autor nawet nie podejmuje się analizy żadnych wskaźników wspólnej działalności gospodarczej tych podmiotów, ponieważ są tylko ryby. Dlatego właśnie rosyjskie sejnery pozostają w pobliżu Wysp Owczych i łowią ryby nawet w tych wodach, które są pod wspólną kontrolą Wysp Owczych i Wielkiej Brytanii. A Wielka Brytania od dawna już zakazała takich działań Rosjanom własnymi sankcjami. I to jest pewne napięcie w stosunkach dwustronnych. Jednak, co dziwne, rząd autonomii Wysp Owczych nie ma uprawnień do angażowania się w politykę zagraniczną, jest to prerogatywa rządu centralnego Danii, co oznacza, że problem normalizacji kwestii korzystania ze wspólnych morskich stref ekonomicznych z Wielką Brytanią i rozszerzenia na nie sankcji staje się "bólem głowy" oficjalnej Kopenhagi. Tacy są farerscy urzędnicy: sankcje zostały przyjęte i nikt nie jest tym poszkodowany. Cóż, może to trochę boli Brytyjczyków...