Gi patrzył w ekran, przygotowany na dobrą zabawę. Antifa to dobrze wyszkolone formacje, kibice to zabijaki. Miała być jatka. Jakiś drobny hipis będzie pierwszą ofiarą. Przez kilka sekund trwała cisza i bezruch. Napięcie było jednak zbyt wielkie, grupki ruszyły do ataku. Kilkanaście monitorów z różnych kamer pokazywało tę scenę, rejestratory działały. Na ogólnym planie widać było tylko bezładną kotłowaninę. Trwała jednak kilkanaście sekund. Na koniec Chen stał, ciężko dysząc, wojownicy miejscy leżeli dookoła jak worki cementu. Wianuszek obserwatorów ścieśnił się, najbliżsi stali o dwa metry od niego. Kamery w telefonach miały doskonałą jakość. Mikrofony zbierały każdy dźwięk. Kilkanaście telefonów łowiło każde drgnienie Chena. Ten stał, dyszał ciężko. Wściekłość powoli spływała z niego, oddech się uspokajał. Rozejrzał się dookoła, wiedział, że minie co najmniej kwadrans, zanim któryś z napastników się podniesie.
Spojrzał w skierowane na niego telefony, poczuł się jak na konferencji prasowej.
Spojrzał jeszcze raz dookoła i powiedział.
Przecież kurwa mówiłem, Peace and Love.
Caroline miała dwa lata, kiedy organizacja wzięła ją z domu dziecka, gdzieś w postkomunistycznym kraju. Uczyli ją francuskiego, angielskiego i niemieckiego. Uczyli ją tańca i kaligrafii. Była karana za nieposłuszeństwo, dlatego nauczyła się ukrywać emocje i szybko wykonywać polecenia. Kiedy miała dziewięć lat, trafiła do pana Nikolsona. To było na wielkiej gali, on nadał jej imię i uczynił kobietą. Była u niego rok. Potem wziął inną dziewicę, ją zostawił. Spotykała się z bardzo bogatymi mężczyznami, biznesmenami, politykami, duchownymi. Wiedziała, że organizacja bierze za nią pięć tysięcy euro za noc. Była dumna, należała do elity, miała własną służącą, którą czasami biła za opieszałość. Nie była dla niej zła, czasami ją nagradzała. Tak po prostu funkcjonował świat. Teraz została wybrana do obsługi najważniejszych oświeconych.Odbyła roczną praktykę jako kelnerka, ucząc się nazw potraw, ich historii, smaku i sposobu podawania. Zwykle po kolacji szła z Panem. Często usługiwała ludziom z dziewiątego poziomu, niektórzy z nich specjalnie o nią prosili. Nie miała jeszcze osiemnastu lat, ale robiła karierę. Dziś z Anitą zostały przeznaczone dla Pana Toma. Teraz jednak stała w całej grupie obok Pana Gi. Marzyła o tym, by móc mu usługiwać, wiedziała, że jest najważniejszy. Wszyscy wpatrywali się w wielki ekran, na którym jakiś facet pobił dziesięciu napastników. Potem stał i coś mówił. Caroline wyczuła, że te słowa rozwścieczyły Gi, nie miała jednak szans zrozumieć, o co chodzi. Poczuła szarpnięcie za włosy i zobaczyła kolano Gi, szybko zbliżające się do jej twarzy.
Gi złapał dziewczynę lewą ręką za włosy. Prawym kolanem uderzył ją w twarz, potem zadał jeszcze kilka ciosów. Caroline straciła przytomność i padła, kiedy tylko ją puścił. Poczuł ulgę i rozejrzał się dokoła. Każdy z obecnych patrzył gdzie indziej. Tylko Michael obserwował go dyskretnie, udając, że nic specjalnego nie zaszło. Gi kazał zabrać dziewczynę do naprawy. Mieli tu dobry zespół medyczny. Do gali dziewczyna będzie do użytku.
Dwaj silni mężczyźni wynieśli Caroline z pokoju. Gi znowu patrzył w ekran. Cały plan zawiódł. Victor stał obok niego, co robimy? Zapytał. Zachowywał się tak, jakby w pokoju nic specjalnego nie zaszło. Gi poczuł swoją władzę, przez chwilę się rozkoszował, ale sytuacja wymuszała koncentrację i chłodne myślenie.
Na razie odpuścimy demolkę sklepów. Przekaż im, niech zostaną na miejscach i będą gotowi do akcji. Ja pojadę porozmawiać z tym facetem. Pojedziesz ze mną? Zwrócił się do Michaela.
Chętnie.
Dowiedz się kto to? Powiedział do Victora. Ja ci zostawię Gerarda do pomocy. Tom pojedzie ze mną. Porzucił zwyczajową grzecznościową formę, Tom jednak nie zaprotestował, karnie stanął obok nich. Dziewczyny chciały też ruszyć w drogę. Były przerażone i starały się ze wszystkich sił niczego po sobie nie okazać, nie udawało się. Wy tu na nas poczekacie – skłoniły się, widać było po nich ogromną ulgę.
Ruszyli w drogę. Tom jak zwykle szedł kilka kroków z tyłu, czując się mały i nieznaczący. Bardzo chciał się napić. Szedł jednak posłusznie, choć brutalna prawda o świecie wlewała się do jego duszy jak woda do dziurawego kalosza. To nie było miłe.
Dwie szybkie akcje naraz. Michael patrzył na Gi z rozbawieniem, ten jednak milczał. Wiedział, że pobicie bezbronnej kobiety, to nie takie samo bohaterstwo, jak pokonanie dziesięciu wytrawnych wojowników. Nie odpowiedział. Milczał chwilę i rzekł. To ja dźwigam cały ciężar. Ja przygotowałem wszystko, żeby wam było dobrze. Służę organizacji, rzadko puszczają mi nerwy.
Spojrzał na Michaela, ten pokiwał głową. Przecież cię nie potępiam. Masz prawo robić, co chcesz. Mogłeś tylko stłuc jakąś tańszą. Roześmiał się, Gi przez chwilę się dąsał, potem jednak przyłączył się do śmiechu. Taka dziewczyna to wydatek ponad milion euro. Zyski za usługi tyle nie przynoszą, ale dzięki nim organizacja trzyma w ręku polityków i urzędników. W Brukseli mamy najlepszych chirurgów plastycznych, za kilka dni będzie gotowa do użytku.
Kiedy doszli do ulicy, gdzie trwała fiesta, nastrój był niemal euforyczny. Nawet Chen uśmiechał się częściej, tym bardziej że otoczyły go piękne dziewczęta i każda chciała mu postawić drinka i dać swój numer. Odmawiał skromnie, ale dziewczyny nie odstępowały. Szczebiotały i kołysały się na swoich długich nogach. Kiedy Gi nadszedł, trudno mu było się przecisnąć. Widział, że się nie dopcha. Stał kilka metrów dalej i patrzył na człowieka, który pokrzyżował mu plany. Już dawno nic takiego się nie stało. Gi był pewny swej wszechmocy. Ustawiał najważniejszych polityków jak rolnik snopki zboża, wyznaczał zadania policji, dyktował ustawy. Wszystko szło dobrze, dzisiejszy zgrzyt go rozgniewał. W zasadzie sam nie wiedział, dlaczego tu przyszedł. Wszystkiego mógł się dowiedzieć w biurze. Coś niezwykłego ciągnęło go jednak tutaj. Chciał udawać jakiegoś prostego urzędnika i zamienić kilka słów z wrogiem. Chciał mu spojrzeć w oczy, a potem pokonać sprytem. Gotów był się zaprzyjaźnić, postawić kilka drinków, podsunąć piękną dziewczynę. Teraz kiedy stał tak blisko, czuł się bezradny. Wiedział, że musi bardzo poważnie potraktować tego człowieka, nie może sobie pozwolić na błąd. Chen rozmawiał z Pierre'em, widać było, że się rozumieli i zaprzyjaźnili. Towarzystwo dziewcząt i przyjaciół z redakcji roztaczało aurę przyjaźni. Świat wyglądał sympatycznie.
W pewnej chwili Chen ujrzał w otaczającym ich tłumie twarz człowieka, który uporczywie się w niego wpatrywał. Spojrzał mu w oczy i w jednej chwili zrozumiał, kim jest. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do Gi. Ten zrozumiał, że tamten wie o nim wszystko, nie było sensu niczego udawać. Wiedział, że może umrzeć. Zdał sobie sprawę, że pójść w takie miejsce bez ochrony to szaleństwo, stał jednak jak wryty. Michael był za nim, Tom trochę dalej.
Chen stanął przed Gi i powiedział w łamanym francuskim
Ton matre, il est pa bon.
Potem wrócił na swoje miejsce, wśród zaskoczonych dziewczyn.