Pod koniec szkoły podstawowej przeczytałem opowiadanie Ksawerego Pruszyńskiego o trębaczu z Samarkandy. Było piękne i tchnęło egzotyka. Zapamiętałem to miasto na końcu świata − w Uzbekistanie. Minęło ponad czterdzieści lat. Uzbecki odpowiednik TGV mknie między stolicą − Taszkientem a Samarkandą właśnie. Ta sama, o której prezydent sąsiedniego Tadżykistanu Emomali Rahmon długo opowiadał mi, że to tadżyckie miasto, skarb kultury Tadżyków i wciąż w sporej mierze przez nich zamieszkane. Patrzę przez szybę wagonu na krajobraz najludniejszego kraju Azji postsowieckiej. Pędzimy ponad 200 kilometrów na godzinę. Oba miasta dzieli raptem 307 kilometrów, ale uzbecka duma-szybka kolej niczym francuska TGV sprawia, że błyskawicznie przenoszę się z centrum politycznego Uzbekistanu do miasta z historią sięgającą 4000 lat. Poza spotkaniem z wicegubernatorem i ludźmi z kilku projektów finansowanych przez UE zwiedzam imponujące zabytki. Grupa starszych Uzbeków w tradycyjnych nakryciach głowy entuzjastycznie reaguje na wieść ,ze jestem z Polski: „Polsza!” − słyszę ciepłe okrzyki w jedynym obcym języku, który znają. Reagują podobnie, jak wyższa urzędniczka Madżlisu − parlamentu w Taszkiencie, która słysząc, żem z Polski natychmiast przypomina sobie z entuzjazmem, że była w naszym kraju, dokładnie w 1995 roku. Jej twarz od razu jaśnieje. Ale przecież najważniejsi politycy w tym środkowoazjatyckim kraju równie dobrze wiedzą, że to właśnie Polacy − ale też inne nacje z naszego regionu Europy (szczególnie aktywni są w postsowieckiej Azji Łotysze i Bułgarzy) − znacznie lepiej niż Niemcy, Holendrzy czy Francuzi ze „starej Unii” rozumieją sytuację państwa, które powstało z „socjalistycznej republiki sowieckiej” i które nigdy nie będzie spełniać wszystkich „europejskich standardów”, bo ich tradycja, kultura i historia są po prostu inne. Polacy nie chcą być prokuratorami czy sędziami wobec Uzbekistanu czy Kazachstanu i nie prezentują też względem nich swoistej postkolonialnej arogancji − cechy charakterystycznej naszych bliższych i dalszych zachodnich sąsiadów.
„Trębacz z Samarkandy” łączy Polaków z krajem, w którym − tak, jak w całym regionie − toczy się geopolityczny mecz o wpływy między nami, Zachodem a Rosją. A legenda opisana przez tragicznie zmarłego w dziwnym wypadku samochodowym Ksawerego Pruszyńskiego mówi, że przed wiekami w Krakowie najeźdźca z Azji Środkowej zabił polskiego trębacza grającego hejnał − ale zło wraca i z czasem ci, którzy chcieli podbić Polskę sami dostali się pod okupację Rosji. Żeby to odwrócić trębacz z Lechistanu na rynku w Samarkandzie musi odegrać cały „Hejnał Mariacki”− do końca . W starożytnej metropolii spotkałem rodaków − też może czekają na hejnał, jak ja..
*tekst ukazał się we wrześniowym numerze miesięcznika „wSieci Historii”