Tknęło mnie coś innego, inny punkt patrzenia na ten tekst. Od strony słuchacza – jakim rodzajem słuchacza jestem? Takim, który po prostu wysłuchuje kolejne mowy, czyta kolejny tekst czy obserwuje kolejne zjawisko? Jestem po prostu cenzorem bodźców, które do mnie docierają, a wśród nich Jego Słowo? A może jednak jestem takim, który pozwala, by Jego Słowa były pełne mocy w moim życiu?
Dużo się dziś mówi o churchingu i poszukiwaniu dobrych kaznodziejów. I z jednej strony to jest dobre, trzeba szukać tego, co mi bardziej służy do mojego wzrostu. Jednak wiem, że to często jest bardzo wygodna postawa, gdy zrzuca się odpowiedzialność za skuteczność Słowa tylko na tego, kto głosi. Pytanie, które musimy sobie wszyscy postawić, bo wszyscy jesteśmy słuchaczami, na ile jest we mnie otwartość na to, by Jego Słowo mnie zmieniało, by było władne rozwalać moje myślenie? I nie tylko o gotowość tu chodzi, ale o realne decyzje i czyny. Tu nie chodzi o wzbudzanie wyrzutów sumienia, jak to robi kiepski nauczyciel, który mówi swoim uczniom, że jeśli nie zrozumieli, to jest to ich wina. Tu idzie o pragnienie, by moje serce, w konsekwencji życie, dzięki słuchaniu Jego Słów, zostało przemienione.
Jezus jest kimś, kto naucza z mocą i władzą. Ale Jezus uczy też z wolnością, nigdy Jego Słowo nie stawia nas w sytuacji bez wyboru. Wybór jest zawsze i wcale on nie jest pozorny. Jezus głosi z mocą, bo jest wolny. Nie jest uwikłany w żadne zależności religijne. Wierzy Ojcu i to jest Jego siła. Jestem przekonany, że dziś tak mało głosi się Słowa z mocą, bo wielu z nas jest uwikłanych. Od grzechów, ludzkich zależności, aż do wszelkiego rodzaju lęków przed „onymi”, które sprawiają, że najpierw nie wierzymy Bogu, a po drugie cenzurujemy siebie samych, by nie wylądować na językach. Boimy się być nauczycielami, przed którymi uciekają złe duchy i wychodzą choroby. Jesteśmy sparaliżowani lękiem przed prawdziwym życiem. Boimy się być innymi.
Jezus nam pokazał, że Człowiek Boga ma moc, a my się tej mocy boimy. Boimy się nawet prostej rzeczy, by po Eucharystii wyjść z kościoła z nadzieją. Boimy się tego, że „musielibyśmy” utracić te swoje ukochane demony smutku i co wtedy? Przestać patrzeć w monitor, w TV, przestać się uporczywie masturbować i oglądać pornografię? Zapytać swoją dziewczynę o to, co u niej, a nie ciągle opowiadać o sobie? Nagle mam przestać ze wszystkimi walczyć w słusznej sprawie?
I jeszcze do tych, co głoszą (niekoniecznie tylko do księży). Jeśli robisz to z wiarą i mocą Ducha, będziesz sławny. Takie rzeczy się rozchodzą, ale też później cię ukrzyżują. Więc się zastanów czy chcesz być dobrym głosicielem Słowa?