Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

ZEA: Szejkowie, którzy nie chcą islamskich imigrantów

Ląduję w Dubaju późnym wieczorem, ale nie zanurzę się w tym mieście atrakcji turystycznych dla ludzi Wschodu i Zachodu natychmiast jadę do stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich Abu Dhabi (Abu Zabi według nowej terminologii). W Dubaju się odpoczywa w stolicy, jak to zwykle bywa, robi politykę. W ZEA jestem pierwszy raz. To była „biała plama” na „mojej” mapie całego regionu: po sąsiedzku w Katarze bylem trzy razy, w Bahrajnie – raz, w Jordanii właśnie ostatnio trzeci raz, Egipcie cztery razy (połowę już za „ery generała al-Sisi”), w Palestynie też parokrotnie. A tu dotąd – mimo, że to kluczowe państwo w tej targanej wojnami i wewnątrzarabskimi konfliktami, ale bardzo bogatej części świata nigdy. To kraj naftowych krezusów-szejków, ale też pakistańskich (i nie tylko) „gastarbeiterów”, muzułmańskiej biedoty przyjeżdżającej tu do najprostszych zajęć, aby uciułane pieniądze wysłać do swoich rodzin.

Syryjczycy przecież wrócą do siebie...

Rozmowa z jednym z najbardziej wpływowych polityków z Zjednoczonych Emiratach Arabskich (ZEA). Biegle mówi po angielsku, jak olbrzymia większość tutejszych elit. Studiował zresztą w Ameryce Północnej. Jego koleżanka, pierwsza w dziejach świata arabskiego kobieta przewodnicząca parlamentu doktorat robiła w … Wielkiej Brytanii. Mojego rozmówcę pytam wprost i proszę o szczerą odpowiedź na pytanie jak to jest, że jego ojczyzna jedno z najbogatszych państw świata woli wydawać miliardy dolarów na obozy islamskich uchodźców z Syrii zlokalizowane w Jordanii czy na podobne obozy i szpitale w Jemenie niż przyjąć swoich braci w wierze u siebie, w Emiratach? Słyszę, że chodzi wyłącznie o względy geograficzne: Syryjczyków trzeba trzymać tam, gdzie maja blisko do własnego kraju bo przecież do niego wrócą... Cóż, racjonalne. Czy jednak tylko o to chodzi?

Przy okazji wysłuchuję krytyki państw europejskich, które przyjmują imigrantów spoza Europy! „To nie jest dobre ani dla nich, ani dla Was” te słowa nie pozostawiają złudzeń, choć pewnie byłyby wstrząsem dla opętanych „polityczną poprawnością” lewicy, liberałów czy pseudoprawicy na Starym Kontynencie.

Szejkowie i samoloty

ZEA poszły inną drogą niż rywalizujący z nimi o wpływy nad Zatoką Perską i w świecie arabskim Katar. Doha promuje się przez sport zorganizowała mistrzostwa świata w piłce ręcznej, za pięć lat zorganizuje największe igrzyska na globie: piłkarski Mundial. Abu Dhabi postawiło na naukę. To oczywiście pewne uproszczenie, ale coś w tym jest myślę, gdy zwiedzam IRENE. Owa IRENA pochodzi od angielskiej nazwy agencji, która zajmuje się odzyskiwaniem energii: „The International Renewable Energy Agency”. Poza miejscowym, arabskim kierownictwem, kierują ja Fin i Francuzka. Skądinąd umiejętność pozyskiwania fachowców z zagranicy dla wzmocnienia potencjału własnego państwa jest dużą umiejętnością szejków z ZEA. Widać to choćby po jednej z najbardziej dynamicznie rozwijających się gałęzi gospodarki Emiratów: transporcie powietrznym. Abu Zabi zatrudnia poprzez aż pięć swoich linii lotniczych aż ponad 18 tysięcy obywateli krajów członkowskich Unii Europejskiej. Wśród pilotów, stewardess czy inżynierów są też, bynajmniej nie pojedynczy, Polacy. Jego Ekscelencja Saif Al Suwaidi, dyrektor generalny tamtejszego „ULC”-u czyli arabskiego odpowiednika naszego Urzędu Lotnictwa Cywilnego ma dbać o bezpieczeństwo tego rozwijającego się biznesu. Nie słyszę od niego rzeczy najważniejszej: tego, że ci wszyscy Europejczycy pracujący dla pięciu towarzystw lotniczych w ZEA garną się tak chętnie do linii: „Emirates”, „Etihad”, „Fly Dubai” czy „Air Arabia”, bo na terenie Emiratów... nie płacą podatków. Reguła „no tax”, działa jak magnes. Z krajów Unii najwięcej jest stewardess ponad 14,5 tysiąca. Następnie pilotów - blisko 4 tysiące. Dodajmy do tego 620 inżynierów naziemnych i 140 kontrolerów lotów. ZEA dzięki temu są jednym z dwóch państw na świecie o największym wzroście liczby pasażerów i lotniczego biznesu turystycznego. Kraj liczący nieco ponad 9 milionów ludności osiągnął... 120 milionów pasażerów lądujących tu, wylatujących stąd, bądź też dokonujących tu transferu.

Abu-Dhabi nie chce uchodźców-muzułmanów!

Muzułmanie z biednych krajów zatrudniani przez bogatych szejków po cichu się buntują. Narzekają także do nas, ludzi spoza świata islamu. Zarabiają parę razy mniej niż rodowici mieszkańcy ZEA - tak jest choćby w przypadku kierowców. Nie mają żadnych świadczeń. Nie mają opieki medycznej. Gdyby chciał sprowadzić rodzinę wydałby fortunę dla szkołę dla dzieci, choć jest ona - podobnie jak służba zdrowia - całkowicie darmowa dla miejscowych. Jeżeli kierowca „z importu” nawet nie tyle spowoduje wypadek, co ledwie weźmie w nim udział - musi ponieść koszty naprawy auta! No i natychmiast zostaje wyrzucony z pracy... Te drakońskie przepisy powodują, że szoferzy choćby z Pakistanu jeżdżą tak wolno, że wszyscy ich wyprzedzają, a gdy w pobliżu widzą nawet tylko stłuczkę wpadają w histerię.


Ta polityka Abu-Dhabi do cudzoziemskich pracowników, skądinąd w wielkiej mierze pochodzących z państw islamskich, może niektórych razić, może nawet oburzać, ale w tym emirackim szaleństwie jest metoda. Szejkom zależy na robotnikach, a nie na imigrantach, którzy ściągają rodziny i tworzą coraz silniejszą mniejszość. ZEA wyciągnęły zapewne wnioski także z tego, co dzieje się w Europie. Niekontrolowana imigracja zagraża tradycyjnym narodom, ich ładowi społecznemu, utrwalonym normom i zwyczajom. Nawet jeśli jest to imigracja ludzi tego samego wyznania, które jest głównym czy w praktyce jedynym w kraju gospodarzy. Mogę jako człowiek prywatnie współczuć przybyszowi z dalekiej Azji, który nad Zatoką Perską utrzymuje parę pokoleń swojej rodziny w ojczyźnie
ale trudno mi odmówić szejkom z Abu-Zabi prawa do takiej polityki imigracyjnej, którą oni uważają za najwłaściwszą dla swojego narodu i państwa. Musze być konsekwentny: jeśli protestowałem przeciwko polityce nieuprawnionych ingerencji Brukseli w politykę imigracyjną mojego kraju nie mogę czynić tego, co drugiemu niemile. To bowiem byłaby hipokryzja.

Zamiast się oburzać czy się dziwić może lepiej się od nich uczyć? Zwłaszcza, że chyba specjalnych nauk w tym zakresie Polsce nie trzeba.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (06.11.2017)

Data:
Kategoria: Świat

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.