Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Sąd Najwyższy, czyli dewastacja obyczaju

Ustawa o Sądzie Najwyższym jest sprawą zasadniczo różniącą się od konfliktu o TK. Przede wszystkim tamten drugi przypadek był sporem prawnym – obie strony miały swoje argumenty, a praprzyczyną całego zamieszania było uwikłanie się sędziów TK w rozbójniczą zagrywkę Platformy, która miała doprowadzić do tego, żeby pozbawić PIS prawa wyboru pięciu sędziów, którym kadencja kończyła się już po (!) wygranych przez PIS wyborach tak, żeby PIS do końca kadencji nie miał w TK większości. Od początku jak na dłoni było widać, że był to manewr czysto polityczny, a sędziowie (przynajmniej prezesi) TK zajęli pozycje po konkretnej stronie frontu. Dlatego cała piątka sędziów należała się PIS-owi jak psu zupa, a sam konflikt był w sumie dla współczesnych demokracji konfliktem typowym.

Tłumaczę to jeszcze raz, żeby rozjaśnić swoje stanowisko w sprawie ustawy o SN i od razu zbić zarzuty – które na pewno by się pojawiły – że przecież jak to, nie przeszkadzało mi „odbicie” TK, a przeszkadza mi „przejęcie” SN.

Zasadnicza różnica, jak wspomniałem, polega na tym, że tutaj właściwie sporu prawnego nie ma – w takim sensie, że są dwie załogi prawników, które, czytając te same szczegółowe sformułowania szczegółowych przepisów o konwalidacjach, co innego z nich wnioskują. Mnie się wydaje, że sprawa od początku jest jasna.

Jeśli chodzi o to, co może (i moim zdaniem powinno) być uznane za niekonstytucyjne, to sprawa skracania kadencji. Otóż, tak w przypadku członków KRS (ustawa wczoraj) jak i w przypadku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego w konstytucji zapisane są konkretne kadencje i nie ma ani słowa o ich skracaniu. Jeśli ktoś akceptuje sytuację, w której konstytucyjnie zapisaną kadencję można skrócić ustawą, oznacza to, że uznaje, że żadna tak zapisana kadencja w konstytucji nie obowiązuje, bo zawsze będzie można skrócić ją ustawą, więc dosyć ważną część konstytucji się odrzuca. To jest czysta, prosta i zwyczajna logika, tu nie trzeba ani wiedzy eksperckiej, ani prawniczych wygibasów interpretacyjnych.

Poza tym jednym przypadkiem – skrócenie kadencji Pierwszego Prezesa SN – reszta wydaje się działaniem jak najbardziej w granicach prawa. W konstytucji jak wół stoi, że „w razie zmiany ustroju sądów (…) wolno sędziego przenosić (…) w stan spoczynku”. A w uzasadnieniu projektu klarownie uzasadnione zostało, że mamy tu „zmianę ustroju sądu”.

Nie argumentuję zatem po linii legalistycznej, ale, nazwijmy to, „obyczajnej”. Nie trzeba zaraz czytać Tocqueville’a (chociaż warto), wystarczy trochę wyobraźni, żeby rozumieć, że demokracja to w pierwszym rzędzie obyczaje, dopiero w drugim przepisy prawa. Zresztą ja w ogóle niespecjalnie jestem nastawiony do tej szeroko dziś rozpowszechnionej wiary, że prawo ma moc rozwiązywania wszystkich problemów i jest ostatecznym autorytetem. Prawo nie ma abstrakcyjnego statusu świeckiej biblii, jest funkcją panujących stosunków społecznych (Hegel); nigdy nie może być tak doskonałe, żeby rozwiewać każdą wątpliwość (dlatego musi być dopełnione przez cnotę – Arystoteles), w związku z czym warunkiem wyjściowym dla funkcjonowania demokracji jest kwestia obyczaju (Tocqueville).

Nie piszę tego, żeby się bezcelowo pomądrzyć, ale żeby jak najmocniej wesprzeć tezę, która stanowi podstawę mojego sprzeciwu wobec ustawy o SN: metodami legalnymi można zepsuć tak samo dużo jak metodami nielegalnymi. Z faktu, że coś jest legalne, nie wynika a priori, że należy to zrobić ani, że nie może być to posunięcie złe.

Jak już wyżej wspomniałem – konstytucja jest tak napisana, że faktycznie, powołując się na zmianę ustroju sądowego, PIS może jednym ruchem ręki skasować cały SN (z wyjątkiem tej wątpliwości w kwestii prezesa, ale to pomijam). Nie zmienia to jednak faktu, że ta ustawa będzie oznaczała całkowitą dewastację demokratycznego obyczaju. W sprawie ustrojowo fundamentalnej trzyma się ustawę w sekrecie, później puszcza się ją ścieżką poselską bez żadnej debaty tuż przed wakacjami, a jakby tego było mało, najważniejsza jej regulacja streszcza się do wymiany kadry. Próżno tu szukać wielkich nadziei na reformę, zasadniczy cel polega na prostym podstawieniu „swoich” za „ich”. Przecież gdyby o co innego miało chodzić, gdyby sensem ustawy były konkretne, usprawniające system sądowniczy rozwiązania, nie robiono by tego w takim stylu.

Nie chodzi mi o to, żeby SN nie reformować, ale żeby wyjaśnić, że tak ważna reforma pchana w iście wariacki – nawet jeśli legalny – sposób przyniesie więcej złego niż dobrego. Szeroko rozpowszechniony jest już ten nadzwyczaj celny argument: jeśli PIS straci władze, liberalna koalicja nie cofnie się absolutnie przed niczym, żeby przełożyć wajchę w drugą stronę. Poza tym wolnemu obywatelowi w demokracji po prostu należy się informacja o tym, co będzie zmieniane, jak i dlaczego, a PIS robi sobie rewolucję w sądzie z całkowitej przyczajki. Pomijam już zupełnie argument ideowy – o tym, że postawa PIS-u jest skrajnie antykonserwatywna. Bo kogo dzisiaj, kiedy w miarę postępów rewolucji walka plemion zaostrza się, obchodzi idea konserwatyzmu?

Zapraszam na FB

https://www.facebook.com/t.laskus

Zapraszam do śledzenia na TT

https://twitter.com/tomeklaskus

Data:
Kategoria: Polska

Tomek Laskus

Tomek Laskus - https://www.mpolska24.pl/blog/tomek-laskus

Student UW
Twitter: https://twitter.com/tomeklaskus
Facebook: https://www.facebook.com/t.laskus

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.