Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Polityczne gwiazdy i meteory

Minęło już przeszło 30 lat (o tempora! o mores!) gdy zacząłem spotykać polityków znanych na arenie międzynarodowej. Zaczęło się od Belgii. Jako bardzo młody człowiek, odwiedzałem rodzinę mojej matki chrzestnej – rodowitej Belgijki z francuskojęzycznej Walonii. Mieszkał w Gembloux, a więc w miejscu gdzie zostałem ochrzczony, ale tego dnia akurat byłem w niderlandzkojęzycznej części Królestwa Belgii. Czy to była Brugia czy Gandawa – już nie pomnę, ale pamiętam, że spotkałem byłego belgijskiego premiera oraz ministra finansów, ale też spraw zagranicznych, sprawiedliwości, gospodarki, a także pomocy rozwojowej (skądinąd jego ojciec Gaston też był szefem rządu) Marka Eyskensa. Jako człek absolutnie polonocentryczny zapytałem naiwnie mojego przewodnika o to, na ile Eyskensa interesuje Polska. Otrzymałem odpowiedź, którą zapamiętam do końca życia, a którą zapewne można często używać pod różnymi szerokościami geograficznymi zmieniając tylko nazwisko: „Polska? Marka Eyskensa najbardziej interesuje Mark Eyskens”. Flamandzki polityk był grzeczny, miły uśmiechnięty, co wszak nie przeczyło w stwierdzeniu, które zacytowałem wcześniej. W Brukseli poznałem wtedy w sposób świadomy kogoś, kto znał mnie kiedy miałem parę miesięcy – ale trudno żebym czołgając się po podłodze jako niemowlak takie rzeczy pamiętał – Jana Kułakowskiego. Jego ojciec z moim dziadkiem Ryszardem Bielińskim chodził w Tatry jeszcze przed drugą wojną światową. Ten powstaniec warszawski miał matkę Belgijkę, co umożliwiło mu ucieczkę z komunizmu do belgijskiej monarchii. Zrobił gigantyczną karierę w międzynarodowych związkach zawodowych zostając sekretarzem światowej centrali chrześcijańskich związków zawodowych. Potem wykorzystała go wolna Polska,w której został najpierw pierwszym ambasadorem przy EWG-UE, a później, gdy byłem już ministrem do spraw europejskich w rządzie Jerzego Buzka, zaprosiłem go w porozumieniu z Prezesem Rady Ministrów do współpracy na stanowisko głównego negocjatora w rokowaniach z UE w sprawach naszego akcesu. Ś.p. Jan był staroświeckim dżentelmenem, który większość życia spędził poza Polską, ale to Rzeczpospolita była dla niego głównym punktem odniesienia.

Na szczycie Unii w 1998 roku pamiętam wściekłych na siebie, mijających się na korytarzu prezydenta Francji Jacquesa Chiraca i premiera tejże Lionela Jospina. Nawet urządzili dwie odrębne konferencje prasowe! Widać było m.in. nie tyle brak chemii, co szczerą nienawiść.

Na wcześniejszym szczycie w Luksemburgu, na który oficjalnie zaproszono kraje przyszłej „nowej” Unii do Wspólnot Europejskich, poczułem się imperialnie, bo do naszej delegacji w składzie: premier Buzek, szef MSZ Geremek i ja, peregrynowali m. in. Bałtowie i kraje bałkańskie. Zapamiętałem blisko dwumetrowego, łysego premiera Łotwy Guntars Krasts, zawsze lekko przygarbionego, żeby rozmówcy mogli go widzieć, nie myślałem, że za 7 lat będzie moim kolegą w Parlamencie Europejskim. Z tamtych czasów zapamiętałem ospałego, jak mi się wydawało, prezydenta Grecji Konstandinosa Stefanopulosa. Był tak nijaki, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie ani jednego słowa z tego, co mówił. Bardziej wyrazisty był wnuk premiera, syn premiera i późniejszy premier Hellady Jorgos Papandreu, o którym już kiedyś na tych łamach wspomniałem, a w którego żyłach płynęła polska krew po babci Mineyko. Ale duszą klasy politycznej był żywiołowy grubas, komunista przerobiony na socjaldemokratę, smakosz Teodoros Pangalos. Akurat obżartuchów lubię, obojętnie od ich poglądów politycznych, bo sam jest jakby to powiedzieć, gurmandzistą.

Mój kolega – minister do spraw europejskich w rządzie Tony'ego Blaira, który gościł mnie w swoim Yorshire, a ja jego w moim Wrocławiu, codziennie rano biegał parę kilometrów i bynajmniej nie były to biegi za kobietami. Lubię go za szczerość, choć Metternichem to on nie był.

Włoskiego premiera Romano Prodiego gościłem najpierw, gdy był premierem włoskiego rządu, a potem obserwowałem go w akcji jako szefa Komisji Europejskiej. Wyraźnie lepszy był w rzymskie klocki niż w te brukselskie.

Szefa włoskiego parlamentu (Camera dei deputati) i szefa MSZ (którym został, choć nie mówił w żadnym obcym języku!) Gianfranco Finiego zaprosiłem do Polski, choć nie pełnił wtedy jeszcze żadnej z tych funkcji. To się nazywa inwestycja! Niestety, ten ultraprawicowiec marnie skończył, wdając się w wojnę z Berlusconim. A może dlatego, że za bardzo zaczął liczyć się z opinią rzymskiego Salonu.

O innych jeszcze napiszę. O niektórych, w pamiętnikach wydanych raczej po mojej śmierci...

*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (08.05.2017)

Data:
Kategoria: Świat

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.