Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Co nam grozi?

Niektóre sygnały nadchodzące do nas z USA wskazują na to, że jeśli faktycznie Donaldowi Trumpowi uda się przestawić zwrotnice amerykańskiej polityki na tory izolacjonizmu, to całkiem niewykluczone, że faktycznie jego zainteresowanie Europą środkową i wschodnią może znacząco zmaleć. Wśród wielu komentatorów przedstawiane jest to jako znaczne zagrożenie dla Polski. Czy słusznie?

Co nam grozi?

image

Czy Trump straci zainteresowanie Polską?
Niektóre sygnały nadchodzące do nas z USA wskazują na to, że jeśli faktycznie Donaldowi Trumpowi uda się przestawić zwrotnice amerykańskiej polityki na tory izolacjonizmu, to całkiem niewykluczone, że faktycznie jego zainteresowanie Europą środkową i wschodnią może znacząco zmaleć. Wśród wielu komentatorów przedstawiane jest to jako znaczne zagrożenie dla Polski. Czy słusznie?
Gdyby polityka amerykańska poszła w zapowiadanym przez Trumpa, a szczególnie niektórych komentatorów jego wypowiedzi kierunku, to faktycznie mapy wpływów w Europie mogą zostać przerysowane. Co to oznacza? Oznacza to oczywiście między innymi zwiększenie zasięgu wpływów Moskwy.
Czyli co konkretnie?

Jak się okazuje jest to pytanie, na które nikt nie próbuje nawet udzielić odpowiedzi, ba!, nikt nawet nie próbuje go stawiać! Jest tak, jakby pewne sprawy były tak bardzo oczywiste, że w ogóle nie wymagają jakichkolwiek wyjaśnień. Tak, jakby były OSTATECZNE. Stwierdzenie, że Polska mogłaby się dostać pod wpływy Moskwy jest dla większości wizją tak potworną, jak stwierdzenie, że po śmierci pójdzie się do piekła. A może nawet bardziej, bo jeśli chodzi o piekło, to przynajmniej można znaleźć opisy tego, co nas tam czeka - kotły ze smołą na ogniu, żal za wyrządzone przez nas krzywdy lub jedynie brak Boga - różne są wizje potworności opisywane od stuleci. Natomiast w przypadku wpadnięcia Polski pod dominację Moskwy nie mówi się o niczym, co miałoby nas czekać. Można się co najwyżej domyślać, a niewiedza jest o wiele straszniejsza od jasności tego, co nas spotka.

Zacznijmy od tego, że oczywiście wszystko jest możliwe, co historia pokazała nam niejednokrotnie. Ludobójstwo, kradzież ziemi na skalę całych regionów i podmiana populacji, wojny bez użycia sił naziemnych, a nawet jedynie za pomocą zdalnie sterowanych, czy nawet kierowanych sztuczną inteligencją maszyn..., tyle, że analizując nieco sytuację, w której się znajdujemy dziś, tu i teraz, niewiele wskazuje na to, by właśnie to nam realnie groziło.

Przypomnijmy kilka fundamentalnych prawd dotyczących obecnej sytuacji Polski.
Zacznijmy od prostego i trafnego podziału państw na trzy grupy, który przedstawił swego czasu Stanisław Michalkiewicz. Istnieją państwa suwerenne, czyli takie, które same tworzą swoje prawa, swoją politykę wewnętrzną i zagraniczną, istnieją państwa suwerenne które ponadto są w stanie narzucić innym państwom swoje reguły, i wówczas mamy do czynienia z mocarstwami, no i istnieją państwa pozostałe. Te państwa "pozostałe" są wasalami mocarstw. Oczywiście podział na te trzy grupy jest jedynie zgrubny, jak to w życiu bywa niewiele jest spraw jednoznacznie białych lub czarnych, otacza nas również zawsze mnóstwo odcieni szarości.
Chyba nikt nie ma specjalnych wątpliwości co do tego, do której z tych grup należy Polska. Tak, od końca II wojny światowej jesteśmy państwem niesuwerennym, którego zasadnicze kierunki polityki wynikają z woli ośrodków zagranicznych. Przedtem, przez krótki okres należeliśmy do grupy państw suwerennych, mając momentami ambicje (ale jedynie ambicje niepoparte żadnymi realnymi działaniami), by być mocarstwem, a przedtem, przez poprzednie co najmniej 200 lat też suwerennym państwem nie byliśmy. Faktycznie od początków XVIII wieku polityka polska kierowana jest przez mocarstwa. Najczęściej przez Niemców i Rosjan, a dziś, dodatkowo przez Amerykanów. Jednak wciąż w zakątkach naszej duszy narodowej drzemią wyobrażenia o tym, że moglibyśmy, albo przynajmniej powinniśmy być, jeśli nie mocarstwem, to przynajmniej państwem suwerennym.

Obecnie polityka polska kierowana jest z Brukseli, czyli faktycznie z Berlina. Całkiem oficjalnie około 80% praw obowiązujących w Polsce nie ma swoich źródeł bezpośrednio w woli suwerena, tylko pochodzi z zewnątrz. Ogromna część naszej gospodarki jest w rękach zagranicznych, w tym te dziś najważniejsze elementy, czyli banki, ubezpieczenia, produkcja i przesył energii. Nie mamy własnego przemysłu zbrojeniowego i mamy pełną świadomość, że granic naszego państwa nie jesteśmy w stanie obronić, czyli również pod względem militarnym nie jesteśmy państwem suwerennym. Jesteśmy realnie zagłębiem taniej siły roboczej dla Niemiec, państwem drugiej kategorii, do którego nawet gdy sprzedaje się różne towary, to sprzedaje się je w tej gorszej jakości.

Oznacza to, że gdy boimy się, tak jak niektórzy się o to niepokoją, że USA pod rządami Trumpa odda nas Rosji, nie boimy się o utratę suwerenności, bo jej i tak już przecież nie mamy. Więc co wzbudza ten strach?

Nie jest to jasne. Gdy rozmawiam o tym z różnymi ludźmi, to gdy już przestaną prychać i powtarzać "PRZECIEŻ TO CHYBA OCZYWISTE!", niejasno mówią o milionach zamordowanych przez komunistów oraz o Katyniu. Ale bez jakiejkolwiek próby realnego uzasadnienia. Gdy odpowiadam na to, że równie dobrze można byłoby mówić o potwornej groźbie ze strony Niemiec, bo Oświęcim, Palmiry i łapanki na ulicach, to słyszę, że to nie to samo, bo Putin to kagiebowiec, a poza tym nie chcę chyba widzieć na ulicach Warszawy zielonych ludzików, jak na Krymie.

Moim zdaniem są to dość słabe argumenty.

Analizując zagrożenia zewnętrzne należy zacząć zawsze od tego, że w polityce międzynarodowej nie ma przyjaźni i wrogości wynikających z tego, że ktoś kogoś lubi, albo nie lubi. Są natomiast realizowane bardziej, czy mniej długofalowe interesy, w których państwa zawiązują i zrywają sojusze, prowadzą ze sobą wojny, by następnie iść ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi. To banały, ale mam wrażenie, że mnóstwo ludzi w Polsce o tym nie chce pamiętać. Należy również analizować interesy i zachowania naszych sąsiadów, by móc wnioskować co w ich działaniach jest dla nas korzystne, a czego należy się obawiać.

Przede wszystkim konieczne jest jasne określenie jaki jest nasz wspólny interes jako Polaków, czyli co w polityce międzynarodowej leży w interesie Polski, a co jest z nim sprzeczne. Jakie działania naszych sąsiadów i w ogóle innych państw powinniśmy tolerować, wzmacniać i popierać, a z jakimi nie powinniśmy się zgadzać. Wydaje się, że nie ma dziś w ogóle w Polsce refleksji idącej w tym kierunku, poza jedną sprawą, co do której panuje właściwie powszechna zgoda - trzeba robić wszystko, co możliwe, żeby osłabić Rosję i oddalić ją od naszych granic. Bo tak, bo przecież to oczywiste. Czyli nie ma realistycznej analizy sytuacji, jest natomiast aksjomat (ROSJA TO ZŁO), który służy jako fundament polityki. Fundament do niedawna mocno wzmacniany przez naszego hegemona, który nastawiał całą swoją politykę na konfrontację z Rosją.

Obecnie, wobec groźby "porzucenia" nas przez Waszyngton, który skieruje być może swoje zainteresowania w inną stronę, pojawia się niebezpieczeństwo zmiany hegemona. Chyba najpierw warto podkreślić, że najprawdopodobniej znów będą to Niemcy, ze względu na ugruntowane u nas wpływy, jak i ze względu na to, że jesteśmy stosunkowo ważnym elementem w strukturze niemieckiej gospodarki z różnego rodzaju fabrykami i montowniami działającymi na rzecz zaodrzańskiego przemysłu.

Wydaje mi się więc, że raczej nie grozi nam nagłe wpadnięcie w szpony rosyjskiego orła, który zdaniem niektórych tylko czyha by nas rozdziobać swoimi dwoma dziobami. Ale GDYBY tak się stało? Czego REALNIE powinniśmy się obawiać?

Obserwując politykę Rosji ostatnich kilkunastu lat widzimy, że nastawiona jest ona na utrzymanie status quo. Wiele słyszymy o "imperialnej polityce" Putina, jednak analizując ją znajdujemy jedynie działania mające na celu utrzymanie wpływów i kontroli wewnątrz Federacji Rosyjskiej oraz w tych otaczających ją państwach, które nie opuściły ZSRR w stanie wrogości do Moskwy. Nie ma mowy o podbojach, czy o siłowym narzucaniu swojej woli innym państwom. Zarówno Gruzja w 2008, jak i zajęcie Krymu czy wspieranie rebeliantów na wschodzie Ukrainy były i są działaniami zachowawczymi i są to REAKCJE na działania, a nie rosyjskie inicjatywy.

Gospodarczo, szczególnie od wprowadzenia sankcji, polityka rosyjska nastawiona jest w maksymalnym stopniu na uniezależnienie się od reszty świata. Oczywiście Rosja teoretycznie ma takie możliwości posiadając na swoim terytorium wszelkie niezbędne zasoby, jednak jest to proces wymagający dziesięcioleci. Warto zauważyć, że szczególnie w rolnictwie w ciągu ostatnich lat nastąpił skokowy postęp i Rosja z importera stała się eksporterem produktów rolnych.

Co by się więc stało, gdyby nagle Polska, z woli swoich hegemonów, znalazła się pod kontrolą Moskwy? Moim zdaniem nie stałoby się nic specjalnie ważnego dla przeciętnego zjadacza chleba.

Z całą pewnością nastąpiłyby oczywiście zmiany na czele naszego państwa. Tyle, że przypomnijmy sobie, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza Polska już była rządzona przez skrajnie przychylne Moskwie partie i nie spowodowało to nagłego załamania się naszego ducha narodowego. Zapewne władzę przejęliby politycy z nadania nie Berlina i Waszyngtonu, tylko Kremla.

Co byłoby tego efektem?

Realne zmiany nastąpiłyby zapewne w naszej armii (jak nietrudno się domyślić takie oddanie nas pod władanie Moskwy musiałoby się łączyć z wystąpieniem z NATO, albo w ogóle likwidacją tego sojuszu), ale efektem byłoby zapewne jedynie to, że pozostałaby ona tak samo słaba jak jest obecnie, bo Rosji z całą pewnością na silnej polskiej armii by nie zależało. Podobnie skądinąd jak i Niemcom dziś nie zależy. Z takich zmian, które moglibyśmy namacalnie odczuć, ważną byłoby zapewne zaniechanie przekopywania Mierzei Wiślanej, natomiast port w Świnoujściu rozbudowywałby się spokojnie, czyli sytuacja by się odwróciła w stosunku do obecnej, gdy Niemcy starają się zablokować tę rozbudowę, a przekopywania Mierzei nie.

A co by było z przeciętnym człowiekiem na ulicy? Co by zauważył?

Zapewne nie zauważyłby zbyt wielu zmian. Nie ma powodu, by półki sklepowe przestały być zapełnione, a tramwaje przestały jeździć. Nie ma powodu, by te przedsiębiorstwa, które produkują towary na rynek polski nagle zaprzestały produkcji, choć tutaj nie ma pewności, gdyż zapewne zmiana hegemona mogłaby wpłynąć na wartość złotówki, więc niektóre towary mogłyby podrożeć.

Równolegle odejście od chorych norm unijnych mogłoby korzystnie wpłynąć na ceny żywności i pasz produkowanych w Polsce. Rosja zapewne w celu spacyfikowania ewentualnych wrogich jej sił w Polsce mogłaby początkowo znacząco obniżyć ceny gazu i ropy naftowej, co by się natychmiast przełożyło na spadki niektórych cen.

Nie zauważylibyśmy wielkich, rewolucyjnych zmian - może częściej musielibyśmy występować o wizę, może wartość złotówki by się znacząco zmieniła. Być może spadłoby znaczenie warszawskiej giełdy, choć niewykluczone, że przekierowanie jej zainteresowań na wschód mogłoby częściowo ograniczyć ten spadek.

Z drugiej strony otworzyłyby się nowe perspektywy, gdyż zdjąwszy ograniczenia podatkowe narzucane nam przez Unię moglibyśmy zwiększyć naszą konkurencyjność. Bylibyśmy zapewne również, w tej przebudowanej Europie, ważnym centrum przemysłowym i cywilizacyjnym, gdyż górowalibyśmy nad naszymi sąsiadami i nowymi głównymi partnerami takimi jak Białoruś, Ukraina czy też w niektórych dziedzinach właśnie sama Rosja.

Celowo i świadomie całkowicie pomijam temat jakichkolwiek rozwiązań siłowych, bo zwyczajnie zupełnie nie widzę powodów, dla których miałyby się pojawić. Wasalizacja nas przez Moskwę nastąpiłaby od góry. Dla Kremla najważniejsze byłoby wycofanie z terytorium Polski (i państw bałtyckich) jednostek natowskich. To wcale nie musiałoby wymagać jakichkolwiek działań militarnych. Po wyłuskaniu Polski z UE i z NATO przestalibyśmy stanowić na Rosji jakiekolwiek zagrożenie i zapewne moglibyśmy sobie zwyczajnie funkcjonować pod luźną, moskiewską kontrolą. Zakładam oczywiście, że przejście pod dominację rosyjską odbyłoby się na bazie porozumień Waszyngton-Berlin-Moskwa, a nie w wyniku światowego, czy lokalnego konfliktu zbrojnego.

To, co opisuję mogłoby się komuś wydać jakąś sielanką. Może to być dla niektórych zaskakująca wizja szczególnie, że mamy głęboko we krwi zapisany strach przed Rosją, niechęć, czy wręcz nienawiść do niej, oraz bardzo często głęboką pogardę. Staram się abstrahować od tych emocji analizując sytuację i wychodzi mi właśnie taka zgrubnie narysowana powyżej wizja.

Warto jednak podkreślić, że przedstawiona wizja nie jest w ogóle, w żadnym aspekcie, sielankowa. Jest ona faktycznie głęboko ponura, wręcz przerażająca. Tyle, że jej ponurość nie wynika z tego, że grozi nam jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony Kremla, bo w to akurat zupełnie nie wierzę i nie ma podstaw, by się tego obecnie obawiać. Jest to wizja pesymistyczna ale realistyczna, pokazująca prawdziwą rolę Polski w dzisiejszym świecie. Jesteśmy przedmiotem, pionkiem który prawdziwi, światowi gracze przestawiają kiedy chcą i gdzie chcą nie pytając nas o zdanie.

I to jest naprawdę przerażające w tej wizji oddania nas przez Trumpa Rosji.
Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.