Wróciłem do domu, nikogo nie było. Mogłem działać. Padło na gniazdko elektryczne pod biurkiem w moim pokoju. Tam można było się ukryć. Najpierw złączyłem dwa gołe druty, a później włożyłem wtyczkę do gniazdka. Nastąpił wielki huk, spięcie było tak duże, że gniazdko się nadpaliło, część z niego odpadła. Pierwsza myśl: dostanę mocne lanie, druga: gdzie się schować? Zostałem pod tym biurkiem. Pamiętam, że kiedy któreś z rodziców weszło do domu – dalej tam siedziałem i udawałem, że mnie nie ma. Nie nie myślałem o tym, że mogłem umrzeć. Nie myślałem, bo miałem 8 lat. W roku 1984, a więc historia ta jest sprzed 32 lat, a ciągle pamiętam każdy szczegół. Szczególnie lęk.
Historii, w których byłem dzieckiem, które majsterkowało, ale ze skutkiem destrukcyjnym, a w konsekwencji zostało ukarane, było sporo. Ostatnia próba miała miejsce kiedy miałem już 18 lat. To było bardzo upokarzające. Wspominam o ostatniej, bo nie prawdą jest, że z tych metod rodzice wyrastają. Nie, wręcz się do nich przyzwyczają. Ja miałem odwagę powiedzieć STOP. Wielu nie ma takiej odwagi.
Tak, chyba wyrosłem na człowieka dobrego, dojrzałego, wiem kim jestem, jakoś radze sobie z kompleksami, nie mam nienawiście w sercu do swoich rodziców, potrafię ich dziś zrozumieć, nawet wytłumaczyć ich ówczesne działanie. A jednak stanowczo mówię „nie” biciu dzieci. Nie ma żadnego powodu, dla którego ktoś dorosły ma prawo (nawet jeśli jest rodzicem, albo tym bardziej) podnieść rękę na dziecko. Te wszystkie momenty (między innymi ten pod biurkiem) powinny się skończyć inaczej. Nie biciem. Wszystkie te momenty mają wspólny mianownik: upokorzenie, o którym długo nie miałem odwagi mówić. A to, że o nim nie mówiłem, nie znaczy, że wszystko było dobrze. Nie było.
Czy, jako dorosły mężczyzna, ksiądz, mogę zatrudnić kobietę (wspominam o kobiecie, aby pokazać różnicę sił) do pracy, a kiedy ona nie zrobi czegoś według moich kryteriów, ustaleń albo wizji świata, albo wpadnie w złość i zacznie na przykład krzyczeć, bo poczuje się z jakiegoś powodu słaba, to czy ja mogę podejść do niej i dać jej po prostu klapsa? Nie dla swojej przyjemności, zrobię to wręcz z obrzydzeniem, ale zrobię to po to, aby ją czegoś nauczyć, ukarać, tak, żeby w przyszłości nie była rozwydrzoną kobietą i „nauczyła się życia”.
Prawda, nie mam „swoich” dzieci – więc słyszę często, że się nie znam na wychowaniu dzieci. Jednak sam dzieckiem byłem, sporo robiłem przy wychowywaniu mojego brata, przez lata pracowałem z dziećmi, uczyłem w szkole. Dlatego wiem, że bicie i przemoc psychiczna nie działa pozytywnie na człowieka tak dorosłego, jak i dziecko. Przecież te same osoby, które godzą się na bicie dzieci, nie godzą się na bicie swoich żon i mężów – dlaczego? Bo dorośli mogą oddać? Bicie zawsze zamyka człowieka na rozwój, nigdy nie jest motywatorem do dojrzałej zmiany, a jedynie do ‚tresury’. A już napewno nie można usprawiedliwiać bicia dzieci chrześcijaństwem.
W Ewangelii jest moment, w którym Jezus robi coś bardzo złego – ucieka swoim rodzicom podczas pielgrzymki – zostaje „sobie” w Jerozolimie. Józef, ani Maryja nie wyjmują narzędzia do wymierzania sprawiedliwości. Kilkadziesiąt lat później ten sam Jezus powie: wszystko co zrobiliście jednemu z tych najmniejszych Mnieście uczynili.