Światowe Dni Młodzieży zachwyciły. Rozmach i entuzjazm, z jakimi miliony młodych ludzi publicznie manifestowały swoją wiarę dopełnił czarny sen lewicy, przypierając ją do muru tak skutecznie, że jedyną reakcją stało się… przyłączenie do religijnego rozmachu i entuzjazmu milionów młodych ludzi. Gazeta Wyborcza punkt po punkcie nabożnie relacjonowała wydarzenia w Brzegach, nie pisnąwszy słowem krytyki, zapominając jakoby, że zgodnie z linią redakcji religia powinna być sprawą prywatną, a TVN24 transmitował wszystko, co było do transmitowania, ubrawszy nawet w sutannę samego księdza Sowę, znanego dotychczas widzom z krótkich rękawów eleganckich koszul i okazjonalnej koloratki.
Postacią numer jeden ŚDM był, nikt inny przecież być nie mógł, papież Franciszek, który także zachwycił. Pozytywne opinie płyną z każdej strony, nieważne, co samo w sobie jest w polskich warunkach ewenementem, czy to strona prawa, czy lewa. Wszyscy czują się Franciszkiem zachwycani, powtarzając, że Franciszek wielkim papieżem jest. Mnie natomiast nic innego do głowy nie przychodzi niż Gombrowiczowskie zawołanie za Gałkiewiczem: „Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”
Nie potrafię odnaleźć się w ogólnie panującym entuzjazmie. Wydarzenia spektakularne i masowe, a takimi niewątpliwie były ŚDM, zawsze wywołują ogólnie panujący entuzjazm, bo poruszają sferę emocjonalną, emocjonalne uniesienie ma jednak to do siebie, że samo w sobie nie formuje żadnych trwałych postaw i szybko się rozmywa, czego przykładów w ostatnim czasie mieliśmy aż za dużo, że przypomnę „zjednoczenie” po śmierci Jana Pawła II czy zasługujące na cudzysłów w równym stopniu „zjednoczenie” po katastrofie smoleńskiej.
Sieję defetyzm świadomie, bo uważam, że na optymizm miejsca tu nie ma – ze ŚDM będzie tak samo, ani się obejrzymy, a staną się jedynie wspomnieniem, bo papież Franciszek nie wyposażył tego spektakularnego wydarzenia w przesłanie, które tchnęłoby nowego ducha w słuchające go pokolenie.
Papież Franciszek zwracał się do wielomilionowej młodzieży w bardzo wyjątkowym momencie, oto bowiem kilka dni przed inauguracją ŚDM we Francji islamiści poderżnęli gardło księdzu w kościele, a Europą wstrząsnęła fala zamachów o jednoznacznie religijnym podłożu. Rozumiem, że nie jest to rzeczywistość wszystkich przybyłych do Krakowa pielgrzymów, jednak jest to rzeczywistość znacznej ich części, tej przybyłej z Europy zachodniej, czyli Europy zlaicyzowanej, wielokulturowej, kapitulującej przed islamem z coraz szerzej rozłożonymi w geście bezradności rękami, zamieniającej kościoły na meczety. Ci młodzi, którzy przyjechali tu z krajów multikulti, to awangarda lub też (może bardziej precyzyjnie) ostatni bastion chrześcijaństwa na Zachodzie, który to bastion zachwycał się polską wolnością religijną, bo tu nikt nie kazał im chować symboli religijnych podczas przebywania w tak zwanej „przestrzeni publicznej”, ani nie fukał na nich, gdy „obnosili się” ze swoją wiarą, co w ich ojczyznach uchodzi za niegrzeczną wobec elementu odrębnego kulturowo nietolerancję.
Co wiekopomnego miał im papież Franciszek do powiedzenia? Nic. Jego homilie były zupełnie oderwane od dziejowego momentu, w którym je głosił. Gdy mówił, że Auschwtiz się nie skończyło, nie wspomniał o tym, co wydawało się, że wspomniane zostać musi, czyli o gehennie chrześcijan na Bliskim Wschodzie, którym w imię Allaha spadają głowy, o ofiarach zamachów, wreszcie o francuskim księdzu, dla którego odprawianie mszy świętej zakończyło się poderżnięciem gardła. Nie, papież Franciszek wspomniał o torturach i zeznaniach wymuszanych torturami, co było na tyle ogólne, że bez żadnych przeszkód przy odrobinie złej woli możne być uznane nawet za przytyk wobec CIA lub też napiętnowanie byłego rządu SLD za Kiejkuty.
Homilie papieża Franciszka były ogólne i niekonkretne, jakby ich nadrzędnym celem było niewywoływanie żadnej kontrowersji. Właściwie każdy może sobie interpretować je tak, jak mu najwygodniej, co samo w sobie jest już złożeniem autorytetu na ołtarzu poprawności. Z zasadniczą treścią owych homilii nie można się nie zgodzić, ponieważ traktowała ona o rzeczach raczej oczywistych. W jednej tylko sprawie Franciszek był konkretny, kiedy nauczał, i żadne zaklinanie rzeczywistości o imigrantach z Ukrainy nie zmieni wymowy tych słów, że „serce miłosierne otwiera się na przyjmowanie uchodźców i imigrantów”.
Papież Franciszek miał przełomowy moment dziejowy (inny cytat z klasyki literatury polskiej traktuje o zaprzepaszczaniu takich momentów, ale przywołać go w tym miejscu zdecydowanie nie wypada), żeby chociaż spróbować tchnąć nowego ducha w chrześcijańską tożsamość Europy. Taka próba wymagałaby skarcenia, pouczenia i wezwania do obowiązku, taka próba wymagałaby także skonfrontowania się z islamem. Nie jest jednak możliwe, żeby papież Franciszek na taką konfrontację się zdecydował, tak jak nie zdecydował się na początku swojego pontyfikatu, podczas kanonizacji 800 męczenników z włoskiego Otranto, wymienić powodu ich kanonizacji, którym to powodem było… wymordowanie ich w 1480 r. przez Turków za to, że odmówili przejścia na islam.
Św. Jan Paweł II także był papieżem momentu dziejowego, którym była walka ze Związkiem Radzieckim. Podjął ją bez chwili zawahania, grzmiąc „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”, całą mocą swojej wiary i swojego autorytetu napełniając Polaków nadzieją i wolą walki, a elitę komunistyczną napełniając strachem i (to już tylko domysł) dodatkowym litrażem wódki wypitej, żeby z tym strachem sobie poradzić. Moment dziejowy Jana Pawła II to nie były przelewki, bo przecież za to właśnie prawie go zabili.
Franciszek ze swojego momentu dziejowego abdykuje. Nie daje Europie siły, której potrzebuje ona, żeby radzić sobie ze skutkami ideologii multikulti, a że Europa tej siły potrzebuje, najlepiej widać po spontanicznych wezwaniach do modlitwy za ofiary kolejnych zamachów (do modlitwy właśnie, nie do humanistycznych, świeckich ceremonii). Papież jakby próbował wyabstrahować sam siebie z konkretnego momentu historycznego, w którym się znalazł i, zamiast wezwać do dźwignięcia chrześcijańskiej tożsamości i uzdrowienia tym samym staczających się po równi pochyłej, marnych, przestraszonych, biernych, dekadenckich i znudzonych społeczeństw zachodu, wzywa… do przyjmowania „uchodźców i imigrantów”. „Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”
Zapraszam na FB
https://www.facebook.com/t.laskus
Zapraszam do śledzenia na TT
https://twitter.com/tomeklaskus
Tomku, niestety masz rację. Papież uczy jedzenia nożem i widelcem (proszę dziękuje przepraszam) ale niestety charyzmy ma tyle co kot napłakał.... O wiele więcej charyzmy, na szczęście, mieli ci wszyscy piękni, młodzi ludzie, którzy przyjechali do Polski. Ja bym ich tu zatrzymał.... Niech tu mieszkają, uczą się i pracują.... Zamiast tych wszystkich, którzy uciekli jak psy z podkulonymi ogonami za chlebem, a raczej za masełkiem i szyneczką...