Fascynują mnie amerykańskie kampanie wyborcze – i prawyborcze. Profesjonalizm, gigantyczne koszty, brutalna (sic!) walka, świetni oratorzy, dziesiątki tysięcy ludzi całkowicie bezinteresownie zaangażowanych po stronie poszczególnych kandydatów i naprawdę przeżywających politykę. To najdroższa kampania na świecie (ciekawostka: w jakim państwie wydaje się najwięcej pieniędzy na wybory, poza USA? Niespodzianka: na... Ukrainie!). Tylko na same ogłoszenia w telewizji Donald Trump przed prawyborami Partii Republikańskiej na Florydzie wydał 2 miliony dolarów. Podkreślam: tylko jeden stan i tylko prawybory.
A że brutalna, poczułem to po raz kolejny, będąc w ostatnim czasie w Waszyngtonie. Na coroczną konferencję republikańskich konserwatystów nie przyjechał Donald Trump, choć korzysta z każdej okazji, żeby zdobyć głosy. Dlaczego? Bo zapowiedziano, że uczestnicy konferencji zbojkotują go i zaczną demonstracyjnie wychodzić w trakcie jego przemówienia. To nie jest tylko konfrontacja: Republikanie (symbolizowani przez słonia) kontra Demokraci (symbolizowani przez osła), lecz twarda rozgrywka w ramach jednej formacji politycznej. W tradycyjnym głosowaniu na tejże konferencji wygrał, do niedawna lekceważony przez elity własnej partii, kowboj z Teksasu, Ted Cruz, katolik, syn Kubańczyka i Amerykanki (2/5 uczestników – w sporej mierze młodych ‒ głosowało na niego). Niespełna 1/3 uczestników oddała głos na senatora z Teksasu, syna kubańskich imigrantów ‒ Marco Rubio. Rubio jest jedynym wymienianym rok temu w gronie faworytów, który się jeszcze ostał. Z tuzów odpadli: Scott Walker, potem Chris Christie, Jeb Bush (dla mnie, co może niektórych zdziwi, polityk zdolniejszy od swojego brata prezydenta George'a Walkera Busha). Rubio, młody (44 lata), miły, grzeczny, niczym prymus w amerykańskim koledżu potrafił jednak brutalnie ucinać swoją konkurencję na Florydzie, o czym legendy docierały nawet do Europy.
Teraz na zasadzie „huzia na Józia” wszyscy podjęli walkę przeciwko Trumpowi. Ten miliarder – dla mnie kontrowersyjny nie dlatego, że bardzo bogaty, bo przecież już 4 lata temu oficjalnym kandydatem Partii Republikańskiej był inny miliarder, mormon Mitt Romney, i nawet nie dlatego, że ów amerykański Donald T. nie chce ujawnić swojego majątku (złośliwi mówią, że jest mniejszy niż opowiada), lecz dlatego, że ślini się do Putina, a w przeszłości finansował kampanię... także Demokratów. Ten ostatni zarzut w debatach wykorzystali, niczym amunicję, Ted Cruz i Marco Rubio.
Oglądam wydany przez republikańskich przeciwników republikanina Trumpa voter guide ‒ przewodnik wyborczy: „Kim jest Donald Trump?” A w nim mowa, że miliarder atakował ikonę amerykańskiej (i nie tylko) prawicy – Ronalda Reagana. Czynił to zarówno w 1987, jak i nawet w październiku 2015 roku. Informacja, że słynna „Trump Tower” była budowana przy pomocy nielegalnych imigrantów ‒ gdy teraz kandydat Trump domaga się wyrzucenia tychże nielegalnych imigrantów z USA. Zdjęcie roześmianych: Trumpa oraz Billa i Hillary Clintonów. Skąd to foto? Republikańscy przeciwnicy Trumpa pieką dwie pieczenie na jednym ogniu: dają jego zdjęcie ze znienawidzonymi Clintonami, ale też podają, że było zrobione w czasie jego... trzeciego(!) wesela. Cytat z Trumpa z 2008 roku, gdy popierał... impeachment republikańskiego prezydenta Busha. Informacja, że w 2009 roku wspierał Obamę w jego projektach podatkowych. No i wreszcie ciężkie (i prawdziwe) oskarżenie o dotacje dla wrogów Republikanów: byłego prezydenta Clintona, obecną faworytkę do nominacji Hillary Clinton, obecnego sekretarza stanu – Johna Kerry'ego oraz senatora Teda Kennedy'ego.
Nie zdziwmy się więc, że niemiłosiernie ogrywany przez Trumpa w prawyborach Rubio płacze: „Ruch konserwatywny nie może być porwany przez kogoś, kto nie jest konserwatystą”.
We wciąż anglosaskiej Ameryce jest jak u Anglosasa Alfreda Hitchcocka: „Najpierw trzęsienie ziemi, a potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”.