Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Dobra europejska krytyka

We Włoszech Trybunał Konstytucyjny był sparaliżowany przez półtora roku, w Belgii w ogóle nie mieli rządu przez dokładnie wyliczone 535 dni, niemieckie media cztery dni cenzurowały doniesienia o masowych napaściach seksualnych, którymi wrażliwa na kobiece piękno młodzież afrykańsko-arabska ubogacała blade lica Niemek w noc sylwestrową, Luksemburg Junckera był bezwstydną pralnią pieniędzy wyprowadzanych przez międzynarodowe korporacje z krajów unijnych – oto rzeczywistość. Mamy więc pełne prawo zapieklić się nielicho, kiedy kolejni komisarze, sekretarz generalny Rady Europy, szef Rady Europejskiej, do spółki z największymi medialnymi koncernami strofują nas, „radzą” prezydentowi, co powinien robić czy zapowiadają „objęcie nadzorem”.

Powody tego zmasowanego ataku zagranicznego mamy zasadniczo dwa: jeden jest deklaratywny, drugi ukryty, więc zapewne prawdziwy.

Deklaratywny to nic innego jak troska o demokrację. Każdy, kto nie jest KOD-owcem, zatem każdy, kto w swojej głowie zdolny jest przedsięwziąć najbardziej chociażby ogólną analizę polityczną, od razu wychwyci, że cel deklaratywny zagranicznych mediów i polityków unijnych to lipa. Żeby tę lipę dostrzec i wykazać, wystarczy zestawić sobie zbrodnie PiS-u z politycznymi hucpami, które odbywały się lub odbywają w krajach takich jak Włochy, Belgia, Niemcy czy Luksemburg. I porównać reakcję gremiów europejskich.

Z porównania reakcji wyjdzie nam jednoznacznie, że podczas gdy „radzi się” naszemu prezydentowi, co ma robić, gdy grozi się nam „nadzorem” za dużo mniejsze przewinienia, całkowicie przemilcza się skandale w innych krajach. Weźmy te nieszczęsne Niemcy – wszystkie największe media miały tam przez cztery dni założony kaganiec. Twitter niemiecki huczał od doniesień o seksualnych rekordach osiąganych przez spuchnięte jądra przybyszów spod hasztagu #RefugeeseWelcome, a w mediach cisza. Czy dla tych wszystkich „Cajtungów” 1000 (słownie: tysiąc – policja szuka tysiąca) molestujących facetów to nie był temat?

Słuszne jest zatem oburzenie nasze, kiedy się pieklimy, gdy się czołga nasz kraj na wysokich unijnych szczeblach, wmawiając, że to my mamy problem z wolnością słowa. Tak, jakby definicją problemów z wolnością słowa były rządy partii autorytarnej, której autorytarność polega na byciu partią miażdżoną przez wszystkie telewizje i większość gazet codziennie w godzinach 6:00–24:00.

No dobra, skoro cel deklaratywny to oczywista lipa, pozostaje nam cel ukryty. W sumie jest on tak samo oczywisty. Zagraniczne koncerny medialne też są podmiotem w międzynarodowej grze interesów, takim samym, jak partie polityczne i kierujący nimi politycy, tylko że na nieco innym poziomie. Unia, a szczególnie Niemcy, mają żywotny interes w ponownym złapaniu Polaków za mordę – żeby uchodźcy przyjmowani byli z rozdzielnika, żeby nie opodatkowywać ich banków ani ich hipermarketów, żeby ich firmy mogły dalej wyprowadzać stąd miliardowe zyski metodą „na Junckera”. Głupi byliby, gdyby nie używali do tych celów swoich mediów.

Powstaje pytanie, co z tego wszystkiego będzie?

Upokarzanie na tak zwanej arenie międzynarodowej jest działaniem, które polega wyłącznie na rozgrywaniu kompleksów postkolonialnego, niedowartościowanego narodu. Żeby jednak było skuteczne, muszą te kompleksy w narodzie występować, jeżeli występować przestają lub, jeżeli występują w zbyt małym natężeniu, upokarzanie osiąga efekt przeciwskuteczny, czyli jednoczy naród z krytykowaną władzą. Dokładnie coś takiego obserwowaliśmy na Węgrzech. Im mocniej Orban dostawał, tym większe miał poparcie.

Ja uważam, że u nas będzie podobnie. Za poprzednich rządów PiS-u (2005-07) kompleksów mieliśmy dużo. Dopiero co do tej całej Unii weszliśmy, nadzieje mieliśmy ogromne, marzenia nasze się spełniły, a strach, że idealizowany zachód nas pogoni przez ekscesy Kaczora był duży. Im większy był ten strach, tym bardziej dewastująca była dla PiS-u krytyka w Europie.

Teraz jednak, moim zdaniem, sytuacja się odwróciła. Cośmy mieli z tej Unii dostać, tośmy już dostali, a niedługo zaczniemy być płatnikiem netto, więc na co nam taki interes. Kto się miał wzbogacić, to się wzbogacił, a że wzbogacił się głównie wielkomiejski elektorat PO, który biega teraz na demonstracje w szalikach od Gucciego, tym dla wizerunku UE gorzej. Niemcy też już nie są dla nas żadnym wzorem, ze swoim rozkładającym życie społeczne modelem multikulti, ze swoimi płonącymi ośrodkami dla uchodźców, ze swoimi cenzurowanymi poprawnością polityczną mediami, molestowanymi kobietami, odwoływanymi meczami i zamykanymi dworcami. Stały się raczej antywzorem, cywilizacyjnym podręcznikiem, z którego wyczytać możemy, czego nie wolno robić, gdy chce się zachować w miarę zdrowy model życia społecznego.

Kiedy więc widzimy, że ten antywzór próbuje nam siłą zaimplementować trapiące go patologie, wymuszając przyjęcie niechcianych u nas uchodźców, w zdrowym odruchu instynktu samozachowawczego wysuwamy w kierunku takiego dyktatu silnie naprężony środkowy palec. Dlatego właśnie bardzo bym się zdziwił, gdyby ta unijna histeria PiS-owi zaszkodziła, a bardzo bym się nie zdziwił, gdyby mu pomogła. Tym bardziej, że opozycja w ogóle tego nie rozumie.

Zapraszam na FB

https://www.facebook.com/t.laskus

Zapraszam do śledzenia na TT

https://twitter.com/tomeklaskus


Data:
Kategoria: Polska

Tomek Laskus

Tomek Laskus - https://www.mpolska24.pl/blog/tomek-laskus

Student UW
Twitter: https://twitter.com/tomeklaskus
Facebook: https://www.facebook.com/t.laskus

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.