Ostatni dzień 2015 roku przyniósł fatalne wiadomości dla dwóch polityków. Jeden z nich chce w przyszłości być prezydentem Polski, a drugi premierem.
Pierwszy z nich urzęduje w Brukseli i nazywa się Donald Tusk. A drugi przewodzi partii, która nie jest co prawda znana z nowych inicjatyw legislacyjnych, za to jest rekordzistką w RP pod względem wniosków o... przerwę w obradach Sejmu ‒ chodzi o Ryszarda Petru. Tą złą wiadomością była decyzja, że były szef MON w rządzie Tuska i Kopacz poprze w wyborach na szefa PO b. szefa MSW i MSZ w rządzie Kopacz – Grzegorza Schetynę. Oznacza to, że Tusk przestanie mieć jakąkolwiek kontrolę nad swoją dawną partią, choć przecież za czasów p.o. szefa PO Ewy Kopacz miał ją sporą. Kto go zatem zgłosi na prezydenta w 2020 roku? Wyciągnie paluszki z okrzykiem: „ja chcę, ja chcę”?
Ale ta decyzja to również początek walki PO z partią Nowoczesna o bycie ugrupowaniem „numer jeden” w opozycji. Na razie Platforma zjeżdżała po równi pochyłej, a Petru zbijał kapitał na demonstracjach. To się może skończyć.
Skądinąd PiS znowu miał rację, gdy głosił przez ostatni rok, że PO zajmuje się głównie PO, a nie krajem. Na konferencji prasowej obu panów S. sami to przyznali, mówiąc iż: „To koniec zajmowania się Platformy samą sobą”.
*komentarz ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (02.01.2016)