To bardzo przykre, że polską politykę zagraniczną prowadzi wdowa, a nie MSZ. Wielki kamień na lotnisku kazał umieścić gubernator w Smoleńsku, aby uczcić ofiary katastrofy. Planował zawieszenie tam tablicy pamiątkowej. Ale wcześniej zjawili się reprezentanci Stowarzyszenia Katyń 2010 z wdową po szefie IPN. Mieli generator prądotwórczy i wiertarkę. Szybko przykręcili swoją tablicę i czekali na reakcję. Rosjanie słali noty z protestami do polskiego MSZ i też czekali na reakcję. Odzewu nie było. Ministerstwo sparaliżowane strachem przed wdową i jej środowiskiem nie zrobiło nic. „Apelowaliśmy, żeby nie burzyć spokoju wokół tej sprawy” – powiedział wiceminister Litwin. Ostatni raz Rosjanie poruszyli tę sprawę na trzy dni przed wizytą i zagrozili, że tablicę zdejmą. Co na to nasza dyplomacja? Nic! Dlaczego? Bo, jak obwieścił pan wiceminister „Rosjanie już wiele razy odstąpili od tego zamiaru, więc dlaczego nie mieliby odstąpić i tym razem”.
To pełna kompromitacja. Tablica nie została zainstalowana przez państwo polskie. Była prywatną inicjatywą wykonaną bez porozumienia z MSZ i stroną rosyjską. Na niedołęstwo polskich urzędników nałożyła się indolencja Rosjan. Zamiast zwlekać, powinni jak najszybciej w porozumieniu z władzami polskimi usunąć to, co bez ich zgody pojawiło się na kamieniu. Czekali do ostatniej chwili. No i wszyscy się doczekali.