Jak dla znacznej części polskich mediów i polityków nazywają się mordercy dokonujący krwawych zamachów w Rosji? Bynajmniej nie bandyci czy terroryści, ale bojownicy, fundamentaliści, separatyści, ekstremiści, rebelianci czy kaukascy muzułmanie. Dla Informacyjnej Agencji Radiowej odpowiedzialny za napad na pociąg Newskij Ekspress Doku Umarow, w którym zginęło 26 osób, to po prostu „lider czeczeńskich separatystów”. Dla Polskiej Agencji Prasowej zabity na Kaukazie uczestnik zamachu w Kabardo-Bałkarii, w którym zginęło ponad sto niewinnych ofiar to „znany bojownik islamski”.
W Polsce nie brakuje osobników, którzy mają do terroryzmu stosunek ambiwalentny. Łagodny dla bandytów operujących w Rosji i ostry dla zbirów mordujących w pozostałych rejonach świata. Ta hańbiąca praktyka odżywa przy każdym zamachu także dokonanym wczoraj w moskiewskim metrze. A przecież Moskwa została zaatakowana tak samo jak wcześniej Nowy York, Madryt czy Londyn. Najwyższa pora, aby zrozumieć, że nie ma terroryzmu dobrego i złego niezależnie od tego, kto go stosuje i kto go firmuje.
Przy okazji dostaje się rosyjskim władzom, które według różnych „specjalistów” powinny uchronić ludność od takich ataków. Andrzej Gil z Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej uważa, że tragedia, do jakiej doszło w Moskwie świadczy o słabości władzy. Niemoc polega na tym, że „mimo deklarowanej buty i siły”, uruchomienia wielu jednostek militarnych i policyjnych nie udało się zapobiec zamachom w stolicy. Gilowi basuje Bartosz Węglarczyk, który nie bez satysfakcji zauważa, że tragiczne wydarzenia po raz kolejny pokazały, że potęga Rosji oparta jest na bardzo słabych, wręcz glinianych nogach.
Na glinianych nogach nie stoją oczywiście Stany Zjednoczone, Hiszpania czy Wielka Brytania gdzie, lała się krew w zamachach terrorystycznych. Tamtejsze rządy nie zapobiegły śmierci niewinnych ofiar, ale nie można przecież czynić im zarzutów, bo nie są kierowane przez Miedwiediewa i Putina.