Andrzej Duda miał wszystkie instrumenty, by zapobiec konstytucyjnemu kryzysowi, jaki wiązał się (i nadal wiąże) z wyborem pięciu sędziów w miejsce tych, których kadencja kończy się w 2015 roku. Wystarczyło wstrzymać się dosłownie o jeden dzień z przyjęciem ślubowania od kandydatów wybranych przez posłów PiS późnym wieczorem 2 grudnia. Mógł to zrobić tym bardziej, iż wcześniej nie odebrał ślubowania od sędziów wybranych w październiku przez Sejm poprzedniej kadencji.
Ten gest prezydenta wymagałby od niego choćby minimalnego zerwania smyczy, której koniec dzierży mocno w dłoni prezes Jarosław Kaczyński. Andrzej Duda postąpił inaczej. Pokazał, że jest prezydentem jednej opcji politycznej i ujawnił, iż – tak jak całe jego polityczne środowisko – głęboko lekceważy Trybunał i jego apele.
Po niespełna czterech miesiącach urzędowania można założyć, iż spośród prezydentów, których sobie wybraliśmy po 1990 roku, Andrzej Duda okaże się być najgorszym. I być może pierwszym, któremu będzie grozić odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu.