Zapewne gdyby ktoś zapytał się ich w tamtych latach, czy mają świadomość bycia stroną jakiejkolwiek umowy emerytalnej, która gwarantuje im przejście na emeryturę w danym wieku, a ich emerytura będzie oznaczała daną siłę nabywczą (np. 65% ostatniej pensji) osłupieliby, popukali się w głowę i zapytali: Panie. Ja miałem mieć podłączony telefon 4 lata temu i wciąż nic. Na samochód czekam 5 lat, nie wiem, czy uda mi się szynkę na święta zdobyć, a Pan mi takie pytania zadajesz? Niech w końcu wwadza kartki na mięso wprowadzi, to kolejki będą krótsze, a Pan tu mi wyjeżdżasz z jakimiś obiecanymi przez wwadzę emeryturach, o danej sile nabywczej, a na półkach tylko ocet stoi?
Na jakieś emerytury oczywiście liczyli, ale z całą pewnością nie na realizację jakieś rzekomo istniejącej umowy emerytalnej, a stąd przywoływanie tutaj pacta sunt servanda, to jakieś istne kuriozum, jeśli nie obłęd. Ilekroć, omawiając kwestię postpeerelowskich emerytur, JKM przywołuje tę zasadę, zrywam dosłownie boki.
III RP rozprawiła się z postpeerelowskim, emerytalnym bagażem wyjątkowo dobrze, a emerytom żyje się względnie dostatnio. Z całą pewnością żyją lepiej, niż to sobie mogli wyobrazić. Do tego rząd Jerzego Buzka podjął się bohaterskiego trudu przejścia z repartycyjnego systemu emerytalnego na kapitałowy, a jedyne co nam teraz brakuje, to uwolnienie wieku emerytalnego (no i zniesienie samego przymusu rzecz jasna).
Zostawmy jednak emerytury jako takie i zadajmy sobie proste pytanie: Czy tylko emerytura decyduje o tym, jak żyje się emerytom? Oczywiście będę tu dywagował wyłacznie o ekonomicznej stronie emeryckiego życia. ZUS wydaje na emerytury 150 mld rocznie. Ale NFZ wydaje na usługi zdrowotne (i nie tylko; np. dofinansowanie leków) prawie 70 mld, z tego ponad 80%, czyli 56 mld na leczenie emerytów. Do tego dochodzą znaczne wydatki gmin na szpitale, przychodnie, pomoc najuboższym, dofinansowanie transportu publicznego, ośrodków kultury, itd.. Z tego wszystkiego oczywiście korzystają emeryci.
Czy to również wypełnianie jakichś mitycznych pacta sunt servanda? Może za PRL jakąś tam darmową służbę zdrowia i obiecywano, a raczej domniemywano, że jak to w socjalistycznym raju, jakaś tam będzie, ale czy taką jaką mają dziś emeryci? Ostatnio z mec. Wilkiem odwiedziliśmy miasto Rypin i dowiedzieliśmy się, że lokalny szpital jest kompletnie odnowiony, trzy razy większy niż za PRLu, a hospicjum mają takie, jakie za PRL można było jedynie zobaczyć w Kojak’u. A to, że przykładowo emeryci jeżdżą sobie za darmo autostradami, to też przecież niezaprzeczalna korzyść.
Jakbyśmy tak dobrze policzyli, to by się okazało, że znacznie większy wpływ na to jak żyje się emerytom mają czynniki POZAemerytalne, z opieką zdrowotną na czele. Przyjmijmy zatem do wiadomości, że to głównie przyzwolenie na/skłonność do wyrzeczenia się części swojej konsumpcji (podatki) przez osoby obecnie pracujące ma główne przełożenia na przyszłe życie emeryta, a stąd skończmy z tym populistycznym podjudzaniem kobiet, że ktoś chce je rzekomo okraść (poprzez stopniowe - do 2040 roku! - wydłużanie wieku emerytalnego), bo wychodzimy na istnych oszołomów.