Cała sprawa wyszła na jaw dzięki bloggerowi, który odmówił napisaniu na zlecenie tekstu niepochlebnego Google'owi.
Rzecznik firmy Burson-Marsteller Paul Cordasco stwierdził – „Otrzymaliśmy od Facebooka zlecenie, które wykraczało poza standardowe procedury operacyjne. Prawda jest taka, że w normalnych warunkach powinno ono zostać odrzucone” – w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem „The Guardian"
Z umowy z Facebookiem firma wycofała się jednak dopiero po ujawnieniu szczegółów skandalu. A na jakie nieczyste zagrania wobec Google'a zgodzili się szefowie Burson-Marsteller? Pracujący dla agencji były reporter CNBC Jim Goldman i ex dziennikarz polityczny John Mercurio zaoferowali „US Today" i innym opiniotwórczym amerykańskim mediom (m.in. „The Washington Post") napisanie serii artykułów o tym, że działania Google'a naruszają politykę prywatności. Według tych tekstów koncern miał rzekomo rażąco naruszyć przepisy Federalnej Komisji Handlu.
Agencja Burson-Marsteller zaoferowała także napisanie tekstu na zlecenie jednemu ze znanych amerykańskich bloggerów Chrisowi Soghoianowi. Ten uważnie przyjrzał się rzekomym dowodom na niecne praktyki Google'a przesłanym przez potencjalnego zleceniodawcę. Odmówił uznając, że to robienie z "igły wideł" to element tzw. czarnego PR. Na dodatek Soghoian ujawnił swoją korespondencję z Johnem Mercurio.
W tej sytuacji przedstawiciele firmy Burson-Marsteller postanowili przyznać się do niecnych działań na rzecz największego serwisu społecznościowego świata. W tej sytuacji – „Cała sprawa odbija się źle przede wszystkim na środowisku public relations. Burson-Marsteller poważnie złamał zasady etyczne obowiązujące w branży PR” – tłumaczyła na łamach "The Telegraph" szefowa Amerykańskiego Stowarzyszenia Public Relations, Rosanna Fiske.
To nie pierwszy przypadek, kiedy Burson-Marsteller kopie dołki pod Google. W 2007 roku firma została przyłapana na działaniach, które miały poruszyć niezdrową dominację firmy z Mountain View na rynku wyszukiwarek internetowych. Ówczesne zlecenie na zrobienie czarnego PR miało pochodzić od innego dużego gracza na internetowym rynku, firmy Microsoft.
Mówiąc o konfliktach warto przypomnieć, że taka niezdrowa rywalizacja między Facebookiem a Google miała już wcześniej kilka odsłon. Kiedy „dziecko” Marka Zuckerberga zaczęło podbijać Internet koncern Larry'ego Page próbował konkurować z nim swoim produktem o nazwie Buzz. Nie udało się. Niedawno Google postanowił zadać Facebookowi kolejny cios - odmówił importowania danych z systemu pocztowego Gmail. Przedstawiciele Google'a tłumaczyli wtedy, że chociaż przekazują konkurencji dane sami nie dostają nic w zamian.
Fiatowiec