Donald Tusk jedzie do Brukseli najprawdopodobniej na pięć lat – bo tyle trwają dwie 2,5-letnie kadencje przewodniczącego Rady Europejskiej. A gdy wróci w będzie chciał w 2015 roku wygrać wyścig do zwolnionego przez Bronisława Komorowskiego Pałacu Prezydenckiego. Dlatego tak ważne jest dla niego, by na czas brukselskiego etapu jego kariery ster rządów – tak w Platformie jak i w Państwie – wzięła osoba lojalna mu aż do bólu. Te przesłanki definiują polityczną misję rządu Ewy Kopacz.
Niestety, taka motywacja skazuje nowy rząd po kierunkiem Ewy Kopacz na „nic nie robienie”. Oczywiście coś ten rząd robić będzie, bo w końcu bieżące administrowanie sprawami kraju też wymaga jakiejś pracy. Ale nic ten rząd nie zrobi na rzecz naszej lepszej przyszłości – nie zabierze się za reformę finansów publicznych, nie rozbroi tykającej bomby niewypłacalnego ZUS-u, nie zlikwiduje administracyjnych lub podatkowych hamulców blokujących przedsiębiorczość. To będzie rząd nie tyle rozwiązujący problemy, co raczej omijający je szerokim łukiem.
Być może Donald Tusk ma rację, że tylko taki rząd zapewni mu prezydenturę Polski na lata 2020-2030. Ale czy taki rząd na to przyszłe dziesięciolecie zbuduje teraz trwałe fundamenty naszego gospodarczego rozwoju i większej zamożności Polaków? – wątpię.