Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Andrzej Pańta: „Pożegnanie?”

<span style="letter-spacing: 0pt;">Andrzej Pańta</span>

Po opublikowaniu wyboru eseistyki Horsta Bienka pt. Stopniowe zadławianie krzyku (Berlin 2001) myślałem, że już na zawsze pożegnałem się z Bienkowym tematem, że pochowałem wreszcie tego Autora w żywej glebie mojej pamięci. —

Tak się jednak nie stało.

Pan Dietmar Brehmer wydający w Katowicach pismo „Hoffnung” poprosił mnie bowiem o zgodę na przedruk zamieszczonego w tym wyborze w charakterze posłowia poematu pt. Skamieliny, na co przystałem, i niebawem ów tekst ukazał się w 50/51 numerze tego pisma.

Na reakcję „czytelniczą” nie musieliśmy czekać zbyt długo: już po paru dniach od ukazania się numeru nadeszły do redakcji dwa pisma od jednej z przedstawionych w mym utworze figur, mianowicie od Rafała Budnika z Gliwic, datowane na 2 i 5 października 2001 r., o charakterze roszczeniowym, i wedle stawianych żądań Redakcja ma przeprosić go za to, że opublikowała ów tekst, a na dodatek musi zamieścić odnośne przeprosiny w innych gazetach tego dystryktu, takich jak „Dziennik Zachodni”, „Trybuna Śląska” i „Gazeta Wyborcza”, i to w nieodwołalnym terminie do 30 listopada najpóźniej, w przeciwnym razie zaś skieruje tę sprawę do sądu.

Oświadczamy zatem, że wszelkie roszczenia Rafała Budnika są bezpodstawne i zupełnie wyssane z palca, bowiem zarówno tekst zamieszczony w piśmie „Hoffnung”, jak i w Stopniowym zadławianiu krzyku to przedruki, i to już z raz przedrukowywanych materiałów źródłowych, gdyż po raz pierwszy me „poema polityczne” pt. Skamieliny ukazały się prawie że równocześnie w 1998 r. w dwóch periodykach: w 6. numerze olsztyńskiego wydawnictwa „Portret”, i w krakowskim piśmie „Proglas”, numer tematyczny pn. Górny Śląsk, kraina trzech kultur. Chciałbym zwrócić uwagę na to ostatnie pismo, gdzie obok mego tekstu są zamieszczone wypowiedzi posłów b. AWS, samego p. Brehmera i innych wybitnych znawców tej tematyki. W każdym razie wydawnictwo to było ogólnie dostępne w empikach i większych księgarniach, i każdy zainteresowany problematyką górnośląską mógł się zapoznać z opublikowanymi w nim materiałami.

Rzecz jasna, utwór raz oderwawszy się od swego autora, żyje własnym życiem, i autor nie ma już praktycznie większego wpływu na jego obieg społeczny; coś takiego przypadło w udziale mym Skamielinom, i poza wymienionymi czasopismami znam jeszcze trzy inne pisma, które zamieściły ów tekst, m. in. rybnicki kwartalnik pn. „Plama”[1]; nie mówiąc już o publikacjach wirtualnych w internecie, gdzie Skamieliny krążą od serwera do serwera, dostępne całą dobę, i w żaden sposób nie jestem w stanie powstrzymać owego obiegu ani też zakazać dalszego rozpowszechniania tego utworu, i każde pismo ma prawo je przedrukować, zgodnie zresztą z prawem prasowym, Konwencją Berneńską i Powszechną, nie pytając, co sądzę na ten temat.

Zatem: Przez trzy lata z hakiem nikomu to nie przeszkadzało, nikt nie tracił przez to swych „dóbr osobistych” ani nie czuł się obrażony mym dziełem, dopóki p. Brehmer nie opublikował tego tekstu na swoich łamach! Czyli jeszcze raz sprawdza się głoszona przeze mnie teza, że Polacy „załatwiają” Górnoślązaków ich własnymi rękami, skoro Rafał Budnik podaje się podobno za Górnoślązaka, i jego grożenie sądem bez wątpienia można podciągnąć pod trwającą od pewnego czasu daleką od znamion prawa nagonkę organów policyjnych i prokuratorskich przeciwko Niemieckiej Wspólnocie „Pojednanie i Przyszłość” w ogóle, zaś przeciw p. Dietmarowi Brehmerowi w szczególności[2].

Wprawdzie nie zamierzam polemizować z żadnym Budnikiem, ale chciałbym wyjaśnić czytającej publiczności kontekst i uwarunkowania, w jakich powstały Skamieliny, i na czym R. Budnik opiera swoje uroszczenia, i to całkiem bezzasadne.

Mianowicie, gdy zaczęły się ukazywać Bienkowe książki w wydawnictwie „Wokół nas”, wówczas napisałem i powysyłałem do różnych redakcji stosowne Oświadczenie na ten temat (zamieszczone teraz też i w ostatnim numerze pisma „Hoffnung”), że są to dzieła pirackie i beznadziejne. W związku z tym redakcje zamieszczały z kolei oświadczenia Budnika, i w „Dzienniku Zachodnim” z 9 czerwca 1994 r. czytamy taką wypowiedź:

„Oświadczam, że zamieszczony list jest od początku do końca nieprawdziwy i ma na celu szkalowanie dobrego imienia naszej firmy. Licencję na dotychczas wydane książki Horsta Bienka (Brzozy i wielkie piece, Podróż w krainę dzieciństwa), jak i na planowaną edycję jego tetralogii gliwickiej, uzyskaliśmy w niemieckim wydawnictwie Hanser Verlag, które jest oficjalnym i jedynym właścicielem praw autorskich do utworów tego pisarza. Posiadamy na to pełną dokumentację. W związku z tym wszelkie pretensje Andrzeja Pańty są bezprzedmiotowe. Dokumenty, które mają rzekomo stwierdzać jego wyłączne prawo do tłumaczenia i wydawania dzieł Bienka, są sfałszowane, co wykazała analiza dokonana w Ambasadzie Republiki Federalnej Niemiec w Warszawie”.

Jest to tylko pół prawdy, a właściwie ćwierć, gdyż Brzóz nie wydał żaden Hanser Verlag, a berlińskie wydawnictwo Siedler, i jak już, to ono posiada copyright na wydanie tej książki. Z przysłanych nam teraz przez R. Budnika dokumentów wynika, że prawa do Brzóz uzyskał na kredyt, płacąc wydawcy później określony procent od sprzedanego egzemplarza, a z moich rzekomo sfałszowanych dokumentów ostał się już tylko jeden list zanalizowany przez Bayerische Akademie der Schönen Künste, i wedle tej instytucji „najprawdopodobniej jest fałszywy”. Zatem zniknęła pewność z pierwszej wypowiedzi, a pojawia się element niepewności w ostatnim liście, zatem na pewno nie można orzec, czy jest tak czy siak.

Otóż nie posiadam jednego listu autorstwa H. Bienka, lecz jestem adresatem i właścicielem ponad dwudziestu listów pisanych przez nadawcę w różnych miejscach i czasie, i chociaż H. Bienka prosiłem tylko o prawa na wydanie jego poezji, już w pierwszym liście datowanym na 17. 08. 1987 r. taką zgodę uzyskałem na wszystko: oprócz wyraźnego podpisu „Horst Bienek” mamy tu zaznaczone komu i co przekazuje, co w zupełności wyczerpuje art. 2,1 i 2,3 ustawy o prawie autorskim i dobrze jest umocowane zarówno w Konwencji Berneńskiej i Powszechnej, że jedynie autorowi przysługuje „prawo do decydowania o tłumaczeniu jego utworu. Prawo to odnosi się zarówno do utworów opublikowanych, jak i nie opublikowanych i trwa przez cały czas majątkowej ochrony dzieła”, i jest niezbywalne, jak np. na pierwotnego wydawcę (cyt. za: J. Błeszyński, Prawo autorskie, Warszawa 1985, s. 16 i nast.). Poza tym to, że tłumaczę te utwory H. Bienka zgodnie z jego wolą, powtarza się wielokrotnie w różnych poparciach moich wniosków stypendialnych do niemieckich instytucji krajowych przyznających takie stypendia autorom i tłumaczom, jak np. Fundacja Boscha i in.

Dziwi mnie też ta niby „ekspertyza” Bawarskiej Akademii Sztuk Pięknych autoryzowana przez p. Bauera — jaką posługuje się R. Budnik i jego kumple. — Z jednej strony bowiem dostaję zaproszenie od tegoż p. Bauera jako sekretarza Bawarskiej Akademii Sztuk Pięknych, na oryginalnej firmówce, które następnie dołączam do wniosku wizowego, i taką wizę Ambasada R. F. N. wydaje mi w ciągu dwóch dni, i to bez kolejki, i jej oryginał z pewnością zalega gdzieś w archiwach Ambasady, z drugiej zaś strony ów p. Bauer kwestionuje autentyczność własnego podpisu, czysty absurd! Poza tym nigdy nie byłem w domu Bienka, więc niczego nie mogłem sobie zabrać przy okazji na pamiątkę, jeśli już, to wynajmował mi lokal na mieście, i obdarzył mnie nie jednym poza owym prawem do tłumaczenia swych dzieł. Zresztą w tym samym czasie, kiedy miała powstać owa „ekspertyza”, otrzymałem list od jednego z członków tejże Akademii, p. O. Filipa, datowany na 26. 04. 1994 r., i nie porusza niczego, co wskazywałoby na taką „ekspertyzę”, o czym nie omieszkałby mnie powiadomić, gdyby taka miała miejsce, i na którą tak namiętnie powołuje się R. Budnik. Wątpię też, czy jakakolwiek instytucja, obojętnie czy to monachijska Akademia czy Ambasada, narażałaby swój autorytet orzekając cokolwiek na podstawie nie uwierzytelnionych kopii z kopii, i jeśli już to są to prywatne opinie i oceny p. Bauera i zainteresowanych tym osób, i nie jest nawet napisana na papierze firmowym Akademii z nagłówkiem, jak to było choćby w przypadku mego zaproszenia odnośnie poparcia wniosku wizowego.

Poza tym nie żyjemy przecież w próżni społecznej, i poza mną czy Budnikiem istnieje cały krąg zainteresowanych i ciekawych literatury, i gdy ukazała się moja pierwsza książka Bienka, wybór jego wierszy Czas po temu (Bydgoszcz 1987), była ona oficjalnie promowana przez Ambasadę Niemiecką podczas „Dni Kultury R. F. N. w Polsce” jesienią 1988 r., z udziałem samego Bienka w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie, i z pewnością znajdzie się świadek, który przemówi na moją korzyść, gdyż są osoby, które wówczas rozmawiały z Bienkiem odnośnie moich praw do tłumaczenia jego utworów, gdyby R. Budnik był tak nierozważny i zechciał z tym wszystkim wystąpić na tzw. drogę sądową. Na dobrą sprawę nigdy właściwie nie istniała żadna żelazna kurtyna odgradzająca autorów mieszkających po obu jej bokach, i zawsze ktoś krążył między Londynem, Berlinem, Monachium a Gdańskiem czy Wrocławiem, przy okazji zaś wyłaniały się czasopisma i książki, trwała żywa wymiana myśli i idei. Każdy z tych piszących cieszył się, że jego rzeczy są tłumaczone i publikowane, tu czy tam. I gdy zwracałem się do danego autora (nie tylko przecież do Bienka), to jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło, że jakikolwiek autor odmówił i nie udzielił mi swego zezwolenia na tłumaczenie swoich utworów, nawet kiedy „sprzedał” je tzw. wydawcy. I trzeba być zupełnie oderwanym od tego środowiska (piszących, grających, malujących), by utrzymywać, że ktoś będzie fałszował takie rzeczy; gdybym nie zajmował się Bienkiem, to z pewnością miałbym cały szereg innych pisarzy, których tłumaczyłem i których książki wydawałem i wydaję, jak choćby E. Blumenthala, D. Kalki czy R. Ausländer.

„Kompetencje służbowe” i „inteligencja” pracowników tzw. resortów siłowych zamieszanych w tę sprawę, o których interesy tak troszczy się R. Budnik, stanowią przedmiot osobnych rozważań[3].

 

W Berlinie, 8/9 października 2001

 



[1] Po jednym z artykułów Włodzimierza Paźniewskiego zamieszczonych w tym piśmie, odezwał się sam K. Kutz, tak zdenerwowany i zajadły, że sponsorująca nas Elektrownia „Rybnik” odmówiła dalszych środków, więc padliśmy na pyszczki.

[2] Pan Dietmar Brehmer jest postacią pozytywną, skutecznie kieruje Górnośląskim Towarzystwem Charytatywnym, niosąc pomoc biednym i pokrzywdzonym przez III RP, co jest solą w oku różnym orkiestrom świątecznego zniewolenia, którzy trwonią tylko środki przeznaczone na ten cel.

[3] Buta tych panów nie zna granic, i takich Budników, z uporem demoralizujących młodzież w różnych wszechnicach edukacji europejskiej jest bez liku, o czym świadczą tragiczne losy rodziny Górczyńskich i innych, przedstawianych m. in. w „Aferach Prawa& rdquo;, że moja sprawa to przy nich mały Pikuś, tow. Pikuś.

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.