Nie mam nic przeciwko temu, by były one niższe, ale taką redukcją uposażeń trzeba by objąć solidarnie wszystkich eurodeputowanych, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą.
Nie byłoby jednak dobrze, gdybyśmy na wybory europejskie patrzyli wyłącznie przez pryzmat europoselskich zarobków. Byłoby źle, gdyby tak te wybory spostrzegali Polacy, bo niezależnie od tego, jak bardzo denerwujące mogą być wyśrubowane zarobki we wszelkich instytucjach europejskich (starczy wspomnieć, że komisarz europejski zarabia ponad cztery więcej od polskiego premiera), to jednak w wyborach tych zadecydujemy tym, jaki będzie skład 51 osobowej polskiej reprezentacji w Parlamencie Europejskim – a tam będzie się decydował kształt większości obowiązującego w Polsce prawa. Warto więc iść na wybory i wybierać roztropnie.
Ale gdy o zarobkach mowa – fatalnie też by było, gdyby przez wyborcze sito przecisnęli się ci kandydaci, dla których niezwykle wysokie europoselskie apanaże są podstawową motywacją ubiegania się o wyborczy mandat. No bo jaki dla nas pożytek z posła, który – nie doszedłszy dotąd do niczego – po wyborze do europarlamentu będzie myślał wyłącznie o tym, na czym by tu zarobić i/lub zaoszczędzić i/lub wyłudzić kolejne dla siebie tysiące euro – tak, by się na tym europosłowaniu „odkuć” na całe życie.
I właśnie o tym, co powinno być ważne, gdy się kandyduje, a także wtedy, gdy się – jako wyborca – decyduje o tym, kogo wybrać, mówi dołączony spot.
Pensje wydają się absurdalne ze względu na marną wartość polskiej waluty. Jakbym siedział w zachodzie to pewnie i bym stwierdził, że są takie jak "w Polsce". Ale no... wiadomo. (P)oseł musi mieć swoją forsę.