Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Jerzy Janowicz, czyli przerabiamy to od ćwierćwiecza

Jerzy Janowicz rozpętał kolejną medialną burzę w szklance wody, a ja... cóż, też dorzucę do tego swoje trzy grosze. Na tematy ważkie można zwykle zwrócić uwagę niejako przy okazji, roztrząsając rzeczy raczej błahe, więc wykorzystam sprzyjający moment.

Jerzy Janowicz, czyli przerabiamy to od ćwierćwiecza

Jak to zwykle bywa, jedni z Janowicza szydzą, inni poklepują po plecach za to, że odważył się powiedzieć coś, co ponoć im samym od dawna chodziło po głowach.

Trudno nie przyznać mu racji – nasze narodowe ambicje nijak mają się do realnych możliwości polskiego sportu. Być może w dyscyplinach stricte niszowych nie odstajemy zanadto chociażby od naszych sąsiadów. Nie może to jednak przysłaniać faktu, że np. piłce nożnej nie możemy z większością rozwiniętych państw konkurować w żaden sposób – najlepsze polskie kluby dysponują bazami treningowymi na poziomie II czy III ligi angielskiej, system szkolenia raczkuje, pieniądze w lidze są w relatywnie niewielkie, zarówno gdy chodzi o budżety klubów, jak i możliwości sponsorów.

I nie ma tu nad czym załamywać rąk. Sport w Polsce był, podobnie jak i cała gospodarka, oparty na kombinatach górniczo - hutniczych, więc gdy w końcu najlepszy z najlepszych ustrojów zapadł się pod swoim ciężarem, pociągnął za sobą także instytucje sportowe. I tyle. Oczekiwanie, że raptem wskoczymy na poziom, na który inne kraje wspinały się latami, jest pozbawione sensu. Dopóki nie zbudujemy trwałych podstaw, możemy oczekiwać co najwyżej na łut szczęścia, a nie na seryjne triumfy.

Można zrobić kilka kroków w tył i spojrzeć na problem z szerszej perspektywy. Nie jest szczególnym odkryciem stwierdzenie, że nasze społeczeństwo oczekuje jak najszybszego osiągnięcia zachodnich standardów życia. Tak samo, jak to, że III RP zamiast czerpać z tego Zachodu doświadczenie, prymitywnie papuguje te rozwiązania, które ciągną ów Zachód w dół. A jednak powszechnemu zdziwieniu na brak rezultatów nie ma końca.

Wystarczyło, by na początku lat 90. półki zapełniły się towarami, by niemal nikt nie miał już wątpliwości, że od teraz stać nas już i na służbę zdrowia na wysokim poziomie, i na przedszkola, i na darmowe studia politologii dla wszystkich. Co z tego, że Polak był wówczas średnio 3 razy biedniejszy od takiego Niemca czy Francuza, a centralnie budowana od 1945 r. gospodarka spektakularnie implodowała. Skoro mieliśmy już dogmatyczny kapitalizm, to musiało znaleźć się miejsce także na sprawiedliwość społeczną.

Znając te realia, należy więc spodziewać się , że jakiś polityk obieca niebawem, że uzdrowi również polskiego tenisa (bo że uzdrowi ZUS, służbę zdrowia, armię, edukację, biurokrację i politykę międzynarodową, na bank obiecał już dawno. Banki zresztą też uzdrowi).

Bo w 25 - letniej historii politycznej III RP jeszcze nie zdarzyło się, żeby ktoś nie postawił wozu przed konia.

Ale Janowicz powinien zauważyć także drugą stronę medalu. Ktoś kupił bilet na jego mecz, ktoś oglądał go w telewizji, ktoś zaoferował mu kontrakt reklamowy, a ktoś inny go sponsoruje. Mało? Cóż, klientów trzeba sobie zdobyć.

Niestety dla nas, rzesze sportowców i ich związki domagają się zazwyczaj „pomocy” innego rodzaju - takiej finansowanej z kieszeni podatnika.

Niestety dla nich, człowiek może pożytkować sport na dwa sposoby: bądź jako hobby, bądź jako zawód. Tertium non datur. Nie ma żadnego uzasadnienia dla tego, by podatnik finansował zarówno jedno, jak i drugie.

Wyborca oburza się na kolejne gospodarcze przekręty, ale jednocześnie przyklaskuje, gdy pieniądze podatników (nie muszę chyba przypominać, jakim wyzwaniem jest dziś w Polsce ich zarabianie) są wydawane na to, żeby inni podatnicy mogli sobie posiedzieć na stadionach patrząc, jak paru kolesi ugania się za taką czy inną piłką - jest to tylko kolejny urok życia publicznego. Jakby nie patrzeć: z jednej strony to moralna mielizna, z drugiej ekonomiczny idiotyzm.

Jeszcze kilka słów w kwestii sportowców „zawodowych”. Nieważne, czy jesteś tenisistą, górnikiem czy rolnikiem – jeżeli twierdzisz, że zarabiasz czy dostajesz za mało i oczekujesz większej pomocy państwa, to naśladujesz po prostu tę pisarkę, która narzekała, że nie może sobie „pracować” w spokoju, bo społeczeństwo jest „be”, nie docenia jej kunsztu i nie kupuje jej książek.

Bo nie chodzi o to, jak ciężko machasz kilofem, ile lat spędziłeś w bibliotece czy biegając za piłką po korcie, a o to, jaki pożytek mają z ciebie inni ludzie. Jeśli jakiś mają, dadzą ci za to swoje pieniądze. Wtedy fiskus będzie miał cię z czego obdzierać i staniesz się podatnikiem.

Dokładanie z podatków „zawodowcom” niewydajnym (czytaj: przegrywającym konkurencję o pieniądze) to błędne koło. W którym kręcimy się już zresztą przez ćwierć wieku.


Zapraszam także na swój fanpage: www.facebook.pl/kosawolnosci

Data:
Kategoria: Sport

Maciej Kosicki

Maciej Kosicki - https://www.mpolska24.pl/blog/maciej-kosicki11

Kosa Wolności. Portal domowy: www.kosawolnosci.pl . UWAGA: zawiera dużą dawkę austriackiej szkoły ekonomii :)

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.