Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Andrzej Pańta: „PAN”

PAN

Poema synchroniczne

I oto zobaczył Arjuna w tej kosmicznej postaci nieskończenie wiele ust i nieskończenie wiele oczu. A wszystko to było zdumiewające. Postać ta była udekorowana boskimi, oślepiającymi ozdobami, przystrojona w mnogość szat. Przepiękne girlandy wieńczyły Pana, a ciało Jego namaszczone było upajającymi wonnościami. Wszystko to było cudowne, nieograniczone i wypełniało sobą wciąż bezkresną przestrzeń — wciąż i wciąż. To właśnie ujrzał Arjuna. I gdyby setki tysięcy słońc nagle rozbłysło na niebie, może dałyby one blask podobny światłości Najwyższej Osoby w tej kosmicznej formie.

I zobaczył Arjuna w kosmicznej formie Pana niezliczone ekspansje tego wszechświata, usytuowane w jednym miejscu — chociaż podzielone na wiele, wiele tysięcy.

Wtedy, oszołomiony i zdumiony, z włosami na ciele zjeżonymi na skutek wielkiej ekstazy, Arjuna zaczął się modlić ze złożonymi rękoma, ofiarowując Najwyższemu Panu głębokie pokłony.

           Bhagavad–gita Taką Jaką Jest, 11 : 10–14

 

 

1

Tańcz sobie i krzycz

W otwartej ranie

Zdziwionych bólem —

 

I tak nie poznasz

We wrzącym kotle

Fartuszków naszych

 

Potomstwa ducha.

 

2

Walczące z sobą smoki przeciwieństw

Zmieniają szatnię w jurne pastwisko,

Gdzie święty Jerzy umywa dłonie

I jest mi przykro w mżawce tchórzostwa;

 

Na którym trawie budzą się głowy

Martwoty smoków, gdy patrzę w zieleń

Ich nienawiści uśpionej w ciałach

Poprzecinanych jak niezależność

 

Wyłącznie mego w mowie cierpienia.

 

 

3

Spraw, bym rozpoznał

W kwiatach znużenia

Ten jeden płatek,

Co chciał być skałą

Twojego głosu,

W którym się miesza

Wszystko, co żywe,

By się wyłamać

Z rozpaczy trwania.

 

4

Nie chcemy już gwałtu, ni rąk

Mieć brudnych, niesionych w tłumie

Jawnej przemocy świecących

W oko, tak dobrze nam znanych,

Tych naszych spotkań z własną

Istotą, którą jest kamień.

 

5

Bo on przemienia nas wszystkich w chleba

Obfitość; tym samym stajemy się

Wszyscy ziarnem z upadłych aniołów,

Którzy nie przeszli przez chaos głodu,

Więc im nie znane są wątpliwości,

Jakie nas dręczą, gdy nie ma różnić.

 

6

Zużyte płuca

Świata, wewnętrzny las

Dyskretnych spojrzeń —

 

Taki jest ogień

Życia, jak poczytalność

Wrogich zdrożności —

 

I już cię nie ma

Tam, skąd ciągle słychać wiatr

Walecznych skroni.

 

7

Piekło jest w tobie, gdy wracasz do domu

Po żmudnej nocy czekania na pełnię

W tej pustej łodzi księżyca i głowy

                                                              Z daremnych sieci.

 

8

W ogień wrzuciłem

Język braterstwa

Jako zabytek

Pradawnych dążeń

Bezgrzesznej złudy

Życia w wolności.

 

9

Flaki istnienia

W brzuchu konkretu

Trawią realność

Gestów ascezy.

 

 

10

Są jeszcze oczy, które widziały

Zgliszcza męczeństwa przekłutego boku;

 

Są także uszy, które słyszały

Skargę na ogień we włóczni pragnienia;

 

Miałem świadomość, że to już koniec,

Wszystko to jednak tylko pozór wiedzy.

 

11

Wierzyłem wtedy w niewinność kwiatów,

Kiedy pytany nie miałem pojęcia,

Co odpowiedzieć na ten rozgardiasz,

Który roztaczał przede mną widoki

Szerokich rynien życia w boleści,

Że się miotałem z przekleństwem milczenia

W objęciach walki o własny spokój

Na ustach świata ciągłych niepewności.

 

13

Na próżno szukam

Kwiatów; wszystkie są teraz

Plecami z głazów.

 

Aby nie upaść

Pod ich ciężarem, łamię

Podkowy wzlotu.

 

Lecz się wstrzymuję,

Jakbym już tracił władzę

W ogniu słabości.

 

14

I ciekła ślina

Żywego ciepła

Wokół cokołów,

 

Gdy dopuściło

Nagłe nieszczęście

Za progi z trawy

 

Wysokie nogi.

 

15

Przytulał sobie

Każdy grosz, nawet

Wdowi niepokój

Targał za włosy

Jak własną matkę

Poczęcia z ręki.

 

16

Nad wszystkie sprawy

Chorego świata

Przedkładam życie

Wolne od zgryzot

Przebranej miary

W sukienkę czasu.

 

17

Wolałbym spłacić wszystkie kredyty,

Które dostałem przez zaufanie,

Jakie budziłem u możnych świata

Pełni wśród piękna doznań zmysłowych,

Niż prać bieliznę niewinnych dziatek,

Które w swych pieśniach chwalą Heroda

Słonecznych krajów bez wątpliwości.

 

18

Kto żyje w prawdzie,

Ten nam sprzed nosa

Zabiera mleko

Naszych fałszywych,

Szkodliwych podniet.

 

19

Było nas wielu z miotu cierpliwości,

Którzy na Ziemi próbowali wskrzeszać

Ku własnej chwale istotę człowieczą,

                                                              A doszli prochu.

 

20

Calutki ranek

Szukałem grosza,

Jakim podcierał

Mnie prawy pieniądz,

Gdzieś pośród wieprzy

Rozwianych uciech.

 

21

Trup objawienia

Szukania dziury

W ciałach natury

Nie może ulec

Kwiatom zgnilizny

Spod oka żądzy

Własnych skłonności,

Skoro pochodzi

Z bieli jej żeber,

Na co ma dowód

W swoim szkielecie.

 

22

Iskro nadziei

Nie śmiej się z bożków

Szukania dziury

W opłotkach życia

Wstydliwej twarzy.

 

23

Rośnie napięcie, więc słabnie wola

Możności bycia już tylko wiernym

Martwym literom przegranych w życiu

Idei z taśmy umysłu w pełni

Księżyca, który popadł na głowę

I stał się bratem tak roztrzęsionym,

Że już nie mogę powiedzieć prawdy

Z mroku oddechów życia wśród figur.

 

24

Więc przestań szydzić

Z naszych namiotów

Rozmytych deszczem

Twego istnienia

Schowanej twarzy.

 

25

Kiedy obłokiem

Będę przez rękę

Swobodnych czynów,

 

Wtedy dopiero

Wyznam, co dzisiaj

Ponad tron z tortur

Wieńczy korona

W milczących wargach,

Zamkniętych bólem

 

W potok porodów.

 

26

Że się wstrzymuję

Przed dalszym żarciem, to rzecz

Normalna w sztuce

 

Puszczania wiatrów.

 

27

Siła sprawcza procesu zmartwychwstania

W ostatecznym rachunku kosztów własnych

Sprawdza się w zainwestowanym błotku

                                                                             Pustego grobu.

 

28

Jakby w niewiedzy

Głodnego serca

Czuł ciężar życia

Bliskiego buntu,

 

Bo nie dotrzymał

Danego słowa

Własnym kaprysom

Spłoszonej dumy

 

W chłodzie zdziwienia.

 

29

Że się przydarza naturze bytu

Kurewska skłonność do wywyższania

Podrzędnych stworzeń na królów życia —

 

Widzę po sobie, gdy patrzę w lustro

Mego umysłu w igraszkach natręctw,

Którym hołubię, choć jestem wolny

 

Z pyłu tej drogi zwanej zazdrością.

 

30

Z uwagą śledzę obraz bez granic,

Dlatego nie wiem, gdzie się zaczyna

Konturów jego, cieni muzyka,

Do której roszczę zarówno ucho,

Jak też te oczy wpatrzone w głębię,

Choć nic nie widzę i nic nie słyszę,

A czuję tylko tę szczyptę ognia,

Gdyż podejrzewam ją o zaćmienie.

 

31

Będziemy nagość

Poskramiać w sobie

Popędu śmierci,

 

Solennie światu

Obiecujemy

Prawie codziennie,

 

Że się nie damy

Złamać natręctwom

Pobożnych życzeń,

 

Ale spojrzymy

W spokojne oczy

Wiecznej harmonii

 

Już bez obawy.

 

32

Byłbym się mylił, gdybym określał

Właściwość środka na oczyszczenie

Własnego wnętrza od gnoju duszy,

W którym jest ono cuchnącym łonem,

Właśnie się rodzi genialny pomysł,

By zaraz upaść w jeszcze czarniejszą

Rozpacz, na jaką nie zdobył się nikt

Z tych, co kochają trzeźwości świata.

 

33

Jeszcze się śniły

Łagodne łąki, kiedy

Kogut się wypiął

 

Na honor słowa.

 

34

Ponad szczytami

Gór była kiedyś

Cisza;

 

Dziś zlatuje z drzew

Olśniona twarzą

Liści;

I zdruzgotaną

Wpycham ją w serce

Świata,

 

Chociaż truchleję

Na sam jej widok

We mnie.

 

35

Znałem sekrety,

Co do złudzenia były

Z przegniłych sztachet

 

Rajskim ogrodem.

 

36

Wszystko to było

Ukartowane:

Młotek i gwoździe,

Kielich z powietrza;

 

Prawdziwą gorycz

Rozczarowania

Przeżyłem patrząc

Na obu łotrów;

 

Jednemu stało

Już bez różnicy,

Zepsuł zabawę

Nam pojednaniem;

 

Drugi natomiast

Nie chciał umierać,

Sypał nazwiskiem

Ważniejszych person;

 

Tak zrywał z życiem.

 

37

Nie było to życie godne zachodu

Słonecznych klapsów troskliwej opieki

Nad zwierzętami ciągle doskonałej

                     & nbsp;                        Speluny trwania.

 

38

Który z kamienia

Ma tylko serce —

Resztę zaś żywą

Przeszytą bólem

Ulżenia światu

W jego cierpieniach,

 

Ten jest człowiekiem,

Który mnie gnębi

Dreszczem wieczności

Przez wszystkie noce

Naszej wędrówki

W błogości życia.

 

39

Jakbym się ocknął już w przyszłym życiu,

Tak mnie paliła nadzieja zmiany,

Że będzie lepiej, bo bez powietrza

Gorszących oczy przyjaznych zwierząt

Z mojego serca sypiących popiół

Na to, co chore i w świecie znane.

 

40

Jesteśmy jednym

Ciałem na Ziemi

Mimo rozwodu,

A więc rozdziału

Stołu i łoża;

 

Siedząc samotnie

Przy wiecznym ogniu

Samoudręki,

Ciągle tęsknimy

Za wielkim słowem

 

Dawnej jedności.

 

41

Nie to jest ważne, że się spieramy

W czeluściach serca gasnących światów

Wobec śmieszności z powagi życia,

Ale że ciągle buty nam szyją

I kroki stawiać trzeba wciąż głową

W obłokach złudzeń przez bruk pewności.

 

42

Zdobyć się chociaż na tę serdeczność

Podania ręki zbędnych nam przecież

Groszy rozumu, od których umysł

Spełnia się w śpiączce i mu się zdaje,

Że poznał wszystkie rzeczy w olśnieniu

Nagłej eksplozji w głupocie wiosny.

 

43

Dostrzegł w zwierciadle

Miażdżącą belkę

Nie tylko kwiaty —

 

Zdjął ją wraz z wzrokiem:

Inaczej nie szło

Powstrzymać kwiatów

 

Przed źdźbłem szaleństwa.

 

44

Dolce mądrości

Udają dzisiaj miękką

Walutę pochwał

 

Nad własnym czarem.

 

45

Działo się białko

Poprzez ukropy

Jednego stań się

W gorączce słowa.

 

46

Zamknięci w bronach świeckich uciech świata

Przedni kapłani przekornego ducha

Siedzą przed lustrem stawania się pyłem

                                                              W grzechu mądrości.

 

47

Niejedno pęka

Błyszczące serce,

Jeśli z nicości

Znów je usłyszy.

 

48

Po co się spierać

O to, co będzie

Tylko etapem

Na wyższy szczebel

Naszego życia

W drabinie śmierci?

 

49

Wierzę na słowo

W istnienie ptaków

Lżejszych od głowy,

 

Na którą upadł

Anioł niejeden

Kopniakiem z nieba

 

Zwrócony Ziemi.

 

50

Po to, by przyszła upiorów banda

I z nieszczęść zmyła nam wszystkim głowy,

Które są teraz sennym widziadłem

W świecie usłanym z grzechów milczenia:

Upadek jego znaczą oklaski

Z substancji naszych umysłów próżnych.

 

51

Dajcie mi dłonie wolne od kajdanek,

A dalszą drogę przebędę spokojnie,

Nawet gdybyście słali mi pod nogi

                                                              Pola minowe.

 

52

Zagrzebię w piasku

Wiecznego życia

Jedynie głowę —

 

Reszta niech zwiędnie

Jak biedne kwiaty,

Którym zbyt mroźno

 

Biec ku korzeniom.

 

53

Kto zna tęsknotę

Za sobą samym,

Ten wie, co znaczy

Potknąć się w życiu

O krwawą chustę

Z własnego potu

W namiocie dziejów

Już bez rozpaczy.

 

54

Nas wszak ocalił

Przed piaskiem z głodu,

Który w tym świecie

Zaprószył źródła

Ogniem i miecza

Błyskotliwością.

 

55

Przeklęte zyski

Na szali miecza

Mają coś w sobie

Z niewiary w męstwo

Powszechnych łowów

W dojeniu ludzi.

 

56

Śpiewam zwycięstwo pustych kieszeni

Nad niedołęstwem robiących w szmalu

Przyziemnych wiatrów łatania nieba

Grozą skromności, umiarkowaniem;

 

Bo nic już nie chcę zgwałcony w schronie,

Gdzie me bogactwo cieszyło nogi,

I to jest szczęście na chybił strzelił,

Jak mi zazdroszczą ci przypadkowi —

 

Ale tych głaszczę w łopocie czasu.

 

57

Tak mi się żarzył

W oczach papieros

Żmudnej roboty

Nad całokształtem

Kopniaków z grobu

Życia w rozkoszy.

 

58

Całkiem prawdziwe są sny o kasztanach

Wielkiej budowli wewnątrz szarych zwojów

Strachu przed życiem w niebie ciągłych batów

                                                                             Z żywego ognia.

 

59

Brak mi energii, jak też zapału,

Aby poznawać za każdym razem,

Kiedy spotykam w przechodniu brata,

Jedynie dobro, które mi niesie,

Chociaż na czole ma wypisane,

Że chowa węża wrogich skłonności,

Więc dobrze gdybym już sobie poszedł,

Byłoby niebo bez zbędnych myśli.

 

60

Z tego świata zmiotły mnie wiechcie hymnów

Rozśpiewanej ciemności zdradzonego

Brata; zaparłem się w sobie z nadmiaru

                                                              Rozwianych wygód.

 

61

Bez nienawiści

Patrzymy w oczy,

Które zgarniają

Z ulic kamienie

Niewinnych naszych

Snów o potędze.

 

62

Nie chcę już więcej

Grzeszyć wśród światów

Logicznych związków —

Teraz przymkniętych

Wulkanów z powiek.

 

63

Bicze gwiazd:

Iskry jak

Niepokój;

 

Podążam

Ku nim sam,

W uścisku

 

Znużonych

Nami ścian,

Żaląc się

 

Z kłamstwa krwi.

 

64

Wszechświat jest grudą mego zmęczenia,

Które mnie wciąga w odpowiedzialność

Za jego zieleń na wszystkie drzewa,

Lecz nie upadnę pod tym ciężarem

Z cienkich gałązek w otchłań owoców.

 

65

Schowam się w ścianę śmierci za życia,

Żeby uwolnić się od tej młócki,

Która w młodości jest rakiem skrzydeł

Tchórzliwych orłów wpatrzonych w niebo

Tak samo nieme, jak przerażenia

Głos wołający, cóż robić dalej,

Kiedy z jasności obciętą rękę

Widzę w popisach gwiazd wykrwawionych

Tam, gdzie przed chwilą jeszcze krzyczałem

O wolne krzesło, jak o ratunek.

 

66

Tak mi dopomóż,

Żeby to było

Ostatnie cięcie

Tej gilotyny

Nazwanej życiem

Jeszcze jednego

Smutku wcielenia

Z koła narodzin.

 

67

Z czystych bezmiarów zdzierał sens błyskawic

Głodnego serca nad rzeką wybuchu

Pokornych brzegów między wód nadzieją

                                                                             Na pojednanie.

 

68

Znowu jestem sam

W ogrodzie rzeczy

Odjętych z ręki

Chciwych namysłów;

 

Bez Boga, ludzi,

Pomniejszych diabłów

Zła w stanie czystym,

Ściskam paluchy —

 

Zbroczone życie.

 

69

Chytrość jest maską,

Pod którą prostak

Grzechy szczerości,

Sklerozę grzebie.

 

70

Niewinne dziatki tylko w gazetach

Ponad bieg rzeczy wszystkich świętości

Wynoszą chwałę swego męczeństwa;

 

Bo w mroku zdarzeń to one właśnie

Panu swojemu zgotowały dzban

Mocnego trunku w przewrotnej zdradzie,

 

Tak Herod padł, ojciec — nie morderca.

 

71

A napomnienie

Jest jak trucizna

Utraty głowy

Całego mienia,

W którym się pienią

Obłoki duszy.

 

72

Przed nami świeci

To trzecie ślepie,

Chętnie widziane

Na wszystkich stołach

Zakompleksionych

W sobie Edypów.

 

73

Prostota życia

Winna dopomóc

Potrzebującym

Ukryć cios losu.

 

74

Tylko bez łaski jasnowidzenia

Możemy sprostać skopanym w życiu

Przez tę nieśmiałość w naszych marzeniach

Prześlicznym twarzom nadchodzących dni

Zagłady wszystkich na drzewach ziszczeń,

O których wiemy, że są pytaniem.

 

75

Wiele się jeszcze nasłuchasz bajek

O przyszłym życiu w skórze błogości,

Skoro poskromisz złośliwość węża

Takiego życia, które porządek

Ceni nad złoto czynności jasnych

I zrozumiałych nawet dla zwierząt.

 

76

Nazmyślać kwiatów

Krzywych zwierciadeł

Przecież potrafię

W obłokach ciepłych,

Serdecznych dłoni.

 

77

Gałęzie smrodu

Sterczą z roztropnych zadów

Pokryte szronem

 

Genialnych myśli.

 

78

Wyrwij serce z piersi świata,

Niech się zieleń w krew przemieni,

Którą jesteś od początku,

Kiedy żyłeś jeszcze w sobie —

Nie pamiętasz nic o schodach?

Tych, co diabłem były z rogów

Wszechboleści wszystkich kwiatów,

A to rozpacz jest w ogrodach.

 

79

Jestem zbyt młody,

Niedopieszczony,

Abym już zbierał

Z żądła goryczy

Plon doświadczenia

Kosmaty łzami.

 

80

Więc zawierzyłem w uczciwość

Rzeczy, które ruszyły wbrew

Woli słońca; wydaje się

Teraz, że ogień z ciemności

Wypycha ufność pewnością

Wiary, tą gąbką porządku.

 

81

Jak długo żyję jeszcze nie słyszałem,

Żeby ktoś zdołał poruszyć kamień,

Który pozostał na wieki z piekła

Znaczącym gestem tęsknoty w sercu

Dążenia w górę z wiązką na plecach

I z nożem w garści spełnienia siebie.

 

82

To straszne wnętrze chorych na miękkość

Dotykam w sobie, gdy boli żywot

W wypukłym brzuchu pisklę wieczności

Wiercąc się zmienia pieska naiwnych

W wyrachowaną z serca złośliwość,

Choć tak nie chciałem — otwieram oczy.

 

83

Jeśli zrozumiesz

Stojąc na mrozie

Tę jedną z godzin

W wieczności chwili,

Jesteś żyjącym

Już poza czasem,

Bez zwłok wątpliwych,

Wstydliwej skruchy.

 

84

Kosmiczna czasza

Niemiłych wspomnień

Jest spadochronem,

 

Który otwieram

Na sygnał z ziemią

Zmieszanych prochów

 

Przodków zdziwienia.

 

85

Wśród ciszy nocnej

Płaczem rozlega się śmierć

Z piekła narodzin.

 

86

Popatrz na życie bezbrzeżnych sierot,

Które tak chciały usłać z galaktyk

Tylko dla siebie praktyczne łoże

Ozdobne w gwiazdy swej pasywności,

Teraz się tłamszą z kołdrą rozpaczy.

 

87

W szkole duchów obsługiwałem nożem

Każdą możliwą dwuznaczność niezgody

Na pójście w życie szare i bez zwierzeń

                                                              Bogactwa kształtów.

 

88

Wrzątek umiaru

Łagodzi serca

Gwałtowną skruchę,

 

W trudną tożsamość

Trzciny myślącej

 

Z łamiącym wiatrem.

 

89

Tak bardzo chciałem

Spłukać wraz z deszczem

Me znieważane

Jak mądrość ciało.

 

90

Suchy rozsądek

I dyscyplina

Tych wszystkich świętych

Lepiących garnki,

 

Gdy potrzebuję

Płaskich talerzy,

A świat się zmienia

W gorącą kulę —

 

Szorstką od stołów.

 

91

Lecz bałem się nieco życia wśród mydeł,

Świadomy następstw rozłożenia w pianie

Czystości serca w brudzie jego naczyń,

                                              Choć deszcz był z ognia.

 

92

Właściwie nie wiem, o co chodzi w grze

Urojonych wielkości w umysłach

Naszych; jest jednak coś, co mnie boli,

Gdy patrzę na ten stadion rozpadu

Wolnych od wózków tabliczek sensu

Spowitych jeszcze w chustach milczenia.

 

93

Zapragnął zrodzić

Bliźniaka góry —

Myszkę maleńką;

Lecz to, co przyszło

Na ten świat nędzy

Było świadome

 

Klęski tworzenia.

 

94

Dałem się złapać we własne sidła

Jak na małżeństwo z bezprawiem czasu,

               Którym splamiłem czystość serca —

Spadam ze schodów bycia bez miary.

 

95

Ulecz nas mowo

Z kalectwa słowa

Jednym dotknięciem

Groźnej twej pały

Po gołych plecach —

 

Chociaż już teraz

Czujemy świeże

Znaczenie słowa,

Bij odstające

W stwardnieniach rany

 

Piekła przypuszczeń.

 

96

Rozwijam skrzydła

Z piór; tę tęsknotę duszy,

Nie diabelskich sztuk.

 

97

Odpowiedzialność

Za zamęt w głowach

Niewinnych dziatek

Na swoje barki

Zabrał Sokrates.

 

98

To pierwsza miłość

Łaskawym rzuca okiem

W naszą niezgrabność.

 

99

I przeholował:

Utonął przecież

W podświadomości

Zawsze zawistnych,

Młodzieńczych starców.

 

100

Jak w górze, tak i

W zwiędłych dolinach —

 

Ubliżać ciągle

Spokojnym sercem

 

Snom rozbestwionym

Naiwnych spojrzeń

 

W możliwość walki

Z własnym królestwem

& nbsp;

Bycia bez szansy

Na drżące trony

 

Źdźebełka światła.

 

101

Na tym się kończy,

Co się zaczyna

Naprawdę sprawdzać

Wraz z moim życiem —

Powstanie z martwych,

Cudacznych światów

W zagładzie cierni.

 

 

© Copyright by Andrzej Pańta

Data:

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.