Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Jewrożenada

Przekraczając po ciemku granicę z Ukrainą w Korczowej można odnieść wrażenie, że wsiedliśmy do wehikułu czasu, który przeniósł nas o minimum dwadzieścia lat wstecz. Z polskiej strony do granicy prowadzi nowiutka autostrada A4 (której drugi koniec jest tuż za Jarosławiem, ale o tym sza), o czyściutkiej, gładkiej nawierzchni, doskonałym oznakowaniu, z oświetleniem i ekranami dźwiękoszczelnymi. W trakcie tłoczenia się na przejściu zaczyna się dziać już jakaś magia; nagle stajemy między dwoma samochodami, które na zachodzie Polski można spotkać co najwyżej na szrocie, zabudowania celników i strażników powoli stają się coraz bardziej przaśne i robi się coraz ciemniej. I oto ostatni ukraiński celnik zabiera nam "karteczkę", na której wcześniej podbijano kolejne pieczątki świadczące o przebytych kontrolach, by wypuścić nas na "autostradę" M10 prowadzącą do Lwowa. Trójząb na tablicy zapisanej bukwami instruuje nas, że znaleźliśmy się w Republice Ukrainy.

Jewrożenada

Przynajmniej do wybuchu przemocy na Ukrainie media polskie i zachodnie z wielką estymą odnosiły się do "Jewromajdanów" na Ukrainie, nazywając je "prozachodnimi manifestacjami", "pokojowymi zebraniami opozycji" lub wręcz "zrywem narodowowyzwoleńczym" (sic!). Nieprzypadkowo słowa "Jewromajdan" (dosłownie: "Euro-plac") używam w liczbie mnogiej - podobne miejsca kultu powstały bowiem w innych częściach kraju, nie tylko w Kijowie. We Lwowie, w którym przebywałem w ostatnim czasie przez prawie tydzień, postawiono scenę w południowej części Prospektu Swobody (w miejscu zwanym za czasów polskich Placem Mariackim) - czyli najbardziej reprezentacyjnego placu centrum miasta, chyba jeszcze bardziej znanego niż sam Rynek. Na scenie owej, przyozdobionej symboliką unijną, na którą skierowano jasne światła, stały dwa mikrofony. Przez cały tydzień, choć przebywałem w centrum praktycznie codziennie, zaledwie raz widziałem tam człowieka. Było to w Sylwestra; człowiek ten był jakąś ukraińską gwiazdą popu, i w rytm disco wykrzykiwał "op, op, op, op, wsie za mnoju, Ukrajina!" ("wszyscy za mną, Ukraino!"). Poza tym na telebimie ustawionym tuż obok sceny, a pod którym wisiał plakat z napisem "Iwan Franko był europejczykiem, a Ty?", stale puszczano transmisję lub retransmisję manifestacji z Kijowa. Tuż obok sceny przebywali młodzi i starsi zwolennicy Unii Europejskiej; ich namiot, koło którego ustawiono koksowniki w starych, żeliwnych beczkach, przypominał bardziej koczowisko bezdomnych lub wysypisko śmieci, niż wioskę propagandową. Na drohobyckim Rynku z kolei nie było Jewromajdanu; za to gdy tam byłem, odbywał się koncert pieśni religijnych, przypuszczalnie adwentowych (było to pomiędzy Nowym Rokiem a świętami z kalendarza juliańskiego). Kilku duchownych (raczej grekokatolickich, a nie prawosławnych - ale nie znam się na tym) śpiewało je na głosy. Obok nich stali urzędnicy miejscy i kilkunastu przechodniów. Dwóch z obecnych tam mężczyzn trzymało proporce: na jednym z nich powiewała flaga Ukrainy, na drugim czerwono-czarna flaga banderowców, nie tylko kolorystyką kojarząca się z nazistowskim okupantem. Na Ratuszu dumnie powiewał sztandar Unii Europejskiej; flagi Ukrainy tam nie było. Podobnie było też na Wysokim Zamku we Lwowie - tam, na Kopcu Unii Lubelskiej (na którym, swoją drogą, próżno szukać informacji o tym, kto go usypał i w jakim celu) stoi metalowy maszt. U jego szczytu zawieszono flagę unijną, a dopiero pod nią flagę Ukrainy.

Z Banderą do Europy

Wszystkie te obserwacje tworzą nieodparte wrażenie, że mamy do czynienia z niebotyczną hipokryzją biorących w Jewrożenadzie udział Ukraińców. Niesamowicie jaskrawym dysonansem, z którym obecnie spotkać się można na Ukrainie, jest mariaż sił nacjonalistycznych z nurtem prounijnym. O dziwo, w tym kraju to nie międzynarodowa lewica ani umiarkowane partie polityczne opowiadają się przeciwko sojuszowi z Moskwą i za połączeniem z Brukselą, ale właśnie pogrobowcy Stiepana Bandery i Romana Szuchewycza. Ci dwaj dowódcy Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), zbrodniarze wojenni odpowiedzialni za morderstwa, grabieże i innego rodzaju okrucieństwa na setkach tysięcy Polaków i obywateli innych narodowości na Wołyniu i Podolu, a także główni protagoniści sojuszu Ukraińców z Hitlerem, uważani są za twórców nowoczesnego ukraińskiego patriotyzmu i nacjonalizmu. Na całej zachodniej Ukrainie, w każdym odrobinę większym mieście, znaleźć można monumenty poświęcone przynajmniej pierwszemu z nich. Ponadto w wielu z nich są ulice "gierojów UPA" i temu podobne. Otóż to właśnie osoby uważające Banderę czy Szuchewycza za bohaterów ukraińskiej walki narodowowyzwoleńczej, są najzagorzalszymi zwolennikami wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Czyżby nie widzieli, że UE to twór przeciwny narodowej demokracji i jakimkolwiek nacjonalistycznym dążeniom? Czyżby nie zdawali sobie sprawy, że nacjonalistów - niezależnie spod jakiej flagi - w Brukseli nazywa się faszystami i neonazistami?

Moje rozwiązanie tej zagadki, będące bardzo prostą hipotezą, jest następujące. Oleg Tiahnybok i jemu podobni nie przejmują się zupełnie tym, z kim zawiązują sojusze przeciwko Moskwie. Są oni skłonni stanąć w szranki z odwiecznym wrogiem i okupantem u boku kogokolwiek, choćby i samego Szatana. Nie różnią się w tym wiele od swoich "wielkich" poprzedników, którzy zbratali się z Hitlerem, byle walczyć przeciwko Sowietom (a w tamtych czasach: również przeciwko Polakom). Tak więc Unia Europejska jest tu wykorzystywana instrumentalnie, jako zwykła przeciwwaga dla imperialnej Rosji Władimira Putina. Rozgrywka pomiędzy nacjonalistami ukraińskimi a prorosyjskim Donbasem, wydaje się więc być raczej walką wewnętrzną, przez przypadek angażującą mateczkę Unię.

Sama Unia spisała już Ukrainę na straty. Targana wewnętrznymi sprzecznościami i poważnie uszczknięta przez kryzys, dodatkowo z ciążącą nad sobą poważną groźbą sukcesu konserwatystów i eurosceptyków w nadchodzących wyborach, Unia odstąpiła Ukrainę całkowicie Rosji. Po to, by przekonać rząd Wiktora Janukowycza do porzucenia kursu na Zachód, wystarczyła łapówka w wysokości 11 miliardów euro oraz obietnica tańszych surowców energetycznych. Propozycja unijna, oceniana na 18 miliardów euro, została zatem odrzucona. W tej licytacji Bruksela poległa, ale można domniemywać, że jej oferta tak czy owak była złożona tylko pro forma.

Dylematy niewolnika

Wracając do wewnętrznych problemów Ukrainy, można zauważyć inne bardzo ciekawe zjawisko. Nazwałbym je dylematem niewolnika. W odróżnieniu od dylematu więźnia, ta sytuacja stawia wybierającego przed możliwością tylko dwóch złych decyzji, z których każda pozostawi go w jasyrze. Z jakiegoś powodu Ukraińcy nie wyobrażają sobie życia bez bata nad sobą. Dlatego można na Ukrainie znaleźć dwie przeciwstawne postawy: Ukraina jako niewolnik nie potrafi sama zadbać o swój dobrobyt, nie potrafi sama zbudować infrastruktury, obronić się, uzdrowić rynku wewnętrznego, zapewnić dostaw surowców energetycznych. Musi zatem wybrać na swojego pana i władcę Moskwę lub Brukselę. Dwie metropolie zabawiają się na przemian w dobrego i złego policjanta; grożąc embargami, zamknięciem dostaw czy cłami interwencyjnymi, jednocześnie niejako "nad głową" ukraińskiego "parobka" licytują się o jego skórę. Oczywiście, jest to moja interpretacja; trudno jednak nie zauważyć, że hasła "niezawisłości" i "samodzierżawy" Ukrainy stają się już tylko bezwartościowymi chochołami, wobec wielkomocarstwowej rozgrywki.

Rola Polski w sporze pomiędzy Unią a Rosją o przyszłość Ukrainy jest całkowicie marginalna. Jarosław Kaczyński próbował to zmienić i doznał kompromitacji, w związku z czym szybko wycofał się z pomysłu stania u boku Witalija Kliczki i Olega Tiahnyboka i walki o przyjęcie Ukrainy w poczet lenników Brukseli. Nie można bowiem jednocześnie na forum krajowym przyznawać się do pamięci o bohaterach narodu polskiego, będąc sojusznikiem tych, którzy ich oprawców czczą jako swoich bohaterów. Radosław Sikorski został przez baronessę Ashton wykorzystany instrumentalnie, a w obliczu impeachmentu prezydenta Janukowycza, owoce misji Trójkąta Weimarskiego straciły zupełnie na znaczeniu.

Przyszłość Ukrainy nie wydaje się malować w zbyt jasnych barwach. Wybór Rosji na patrona daje co prawda względne bezpieczeństwo surowcowe, jednak zamyka część drzwi na Zachodzie i konserwuje ekonomiczną mizerię kraju. Imperia z siedzibami w Moskwie nigdy nie pozwalały na to, by prowincja zbyt samodzielnie sobą zarządzała, czy nie daj Boże rozwijała się lepiej, niż metropolia. Represyjna gospodarka Ukrainy zostanie zatem utrzymana, a jedynie część biznesmenów posiadających państwowy glejt będzie mogło robić wielkie interesy, zwłaszcza w rejonie Donbasu. Galopująca inflacja, zjadająca każdy wzrost płac, gdy przymknięte są drzwi dla tańszych i lepszych jakościowo produktów z krajów Unii Europejskiej, w dalszym ciągu będzie poważnie szkodziła gospodarstwom domowym. Ukraińskie perpetuum mobile ujemnego realnego wzrostu gospodarczego jest i będzie także napędzane przez ujemne saldo migracji oraz takiż przyrost naturalny.

Możliwe scenariusze

Nie ma prostego rozwiązania dla problemów Ukrainy, jest jednakowoż jedna możliwość, która dałaby wytchnienie przynajmniej jej najmniej zasobnym mieszkańcom. Byłoby to otwarcie granic i wstąpienie do Strefy Schengen oraz zniesienie ograniczeń w handlu z Unią. Wspomogłoby to rynek w zakresie zaspokojenia popytu wewnętrznego oraz zwiększyło konkurencję, dzięki czemu ceny podstawowych dóbr mogłyby wyraźnie spaść. Również Ukraina tworzy towary, w zakresie których ma przewagę konkurencyjną nad produktami unijnymi - jeśli zostałyby zniesione ograniczenia w zakresie ich importu, korzyści mogłyby rozłożyć się po obu stronach granicy.

Jednak stosunkowo prawdopodobny jest dużo gorszy scenariusz z punktu widzenia Ukrainy.  Sądzę, że w przeciągu kilku lat czeka nas rozkład państwowości ukraińskiej oraz podział kraju - czy, mówiąc mniej poprawnie politycznie, rozbiór - pomiędzy oba imperia. Zachodnia część Ukrainy, która porozumiewa się po ukraińsku lub przynajmniej surżykiem, jest przywiązana do tradycji narodowej i wpatrzona w Zachód, prędzej czy później mogłaby przyłączyć się do Unii Europejskiej lub jej następców. Pucz we Lwowie dokonany przez Swobodę wspólnie z Prawym Sektorem jest dowodem na prawdziwość moich słów. Wschodnia natomiast, gdzie już teraz mówi się po rosyjsku, a "naród ukraiński" uważa się za oksymoron lub niechlubną przeszłość, z chęcią stałaby się integralną częścią imperium z siedzibą w Moskwie.

Tymczasem na Jewromajdanach, w atmosferze Jewrożenady, wciąż sterczą dziesiątki tysięcy Ukraińców nieświadomych rozgrywek dziejących się nad ich głowami - zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. Jednostki biorące udział w niedawnych starciach z pewnością nie uważają za swój najwyższy priorytet ani suwerenności Ukrainy, ani jej łączności z upragnionym Zachodem. Protestujący chcieliby po prostu godnego i dostatniego życia, którego - nie mieszkając w Donbasie, na turystycznym wybrzeżu ani w Kijowie - nie będą w stanie zdobyć w upadającym ukraińskim kraju. Niestety, niezależnie czy będzie on pod butem Moskwy, czy Brukseli.

* Artykuł ukazał się w numerze 14 czasopisma Uniwersytetu Wrocławskiego "Uniwersal" (luty/marzec 2014)

Piotr Zapałowicz

Ekonomia nad brzegiem Odry - https://www.mpolska24.pl/blog/nadbrzegiem111

Z pewną dozą buńczuczności pozwalam sobie nazywać się ekonomistą i przedsiębiorcą. Zarządzam polskim oddziałem międzynarodowego holdingu handlowego i robię doktorat na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Naukowo zajmuję się polityką gospodarczą państwa, w szczególności zaś rozwojem gospodarczym Ameryki Łacińskiej. Działam w organizacjach pozarządowych. Jestem autorem książki "Wolny rynek a socjalizm XXI w. Porównanie polityki gospodarczej rządów Augusto Pinocheta w Chile i Hugo Chaveza w Wenezueli", która ukazała się w 2013 r.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.